Bomba atomowa Hitlera. Samotny Heisenberg kontra miasteczko noblistów
Mimo wielokrotnych prób zniszczenia norweskich zakładów Norsk Hydro, fabryka ciągle pracowała. Produkowała bezcenny surowiec potrzebny do badań nad bronią atomową – ciężką wodę. Dlatego alianci postanowili przeprowadzić brawurową akcję. Jej celem było pozbawienie Adolfa Hitlera szansy na budowę bomby atomowej.
Gdy z cząsteczki wody wyciągniemy atom wodoru i podmienimy go na atom deuteru, otrzymamy substancję, która wygląda jak zwykła woda, choć ma od niej nieco większą gęstość. O tym, że nasza substancja zwykłą wodą nie jest, przekonamy się, próbując ją zamrozić albo podgrzać – odnotujemy, że temperatura przemian fazowych będzie o kilka stopni wyższa.
Najprostszym testem będzie jednak nalanie odrobiny płynu do szklanki i wzięcie niewielkiego łyka (małego! większe dawki są szkodliwe!). Poczujemy wówczas słodycz, choć nie wsypywaliśmy do szklanki żadnego cukru czy słodzika. Dzięki słodkiemu smakowi będziemy wiedzieli, że w szklance – zamiast zwykłej (H2O) mamy ciężką wodę (D2O).
Dzisiaj jest to dość droga (ok. 60 dol. za litr) substancja, stosowana w wielu rodzajach reaktorów jądrowych, jak choćby kanadyjski CANDU, gdzie zatrzymując neutrony wewnątrz rdzenia, pozwala na wykorzystanie niewzbogaconego uranu jako paliwa.
Współcześnie ciężka woda jest po prostu drogim surowcem. Kilkadziesiąt lat temu była bezcenna: pozwalała na prace nad bombą atomową.
Bitwa o ciężką wodę
Nic dziwnego, że gdy w 1940 r. wojska Hitlera wdzierały się do Francji, wśród pospiesznie ewakuowanych do Anglii dóbr znajdowało się 180 litrów ciężkiej wody z laboratorium prof. Frederica Joliot-Curie. A gdy Niemcy podbili Norwegię, na świat padł blady strach – to właśnie w Norwegii, w pobliżu miasta Rjukan, znajdowała się elektrownia Vemork.
Produkowany przez nią prąd zasilał zakłady chemiczne Norsk Hydro wytwarzające ciężką wodę na skalę przemysłową – w ilości setek, a następnie tysięcy litrów rocznie. W kolejnych latach zakłady stały się celem licznych akcji dywersyjnych i nalotów bombowych. Niestety, mimo podejmowanych prób zniszczenia Norsk Hydro, Niemcy szybko naprawiali uszkodzenia, wznawiali produkcję i wyłapywali dywersantów.
Dopiero w 1944 r., podczas ewakuacji fabryki Norsk Hydro i próby przewiezienia wyprodukowanej w Norwegii ciężkiej wody do Niemiec, alianci odnieśli sukces. Norwescy komandosi dowodzeni przez Knuta Haukelida, wraz z lokalnym ruchem oporu, zatopili prom przewożący 16 ton ciężkiej wody. Hitler stracił możliwość zbudowania śmiercionośnej broni, świat mógł odetchnąć z ulgą.
Problem w tym, że ta powtarzana od dziesięcioleci historia nie jest w pełni prawdziwa. Choć w niczym nie zmniejsza to bohaterstwa i odwagi dzielnych ludzi, którzy z poświęceniem walczyli w "wojnie o ciężką wodę", to – najprawdopodobniej – nawet jej dostępność nie zmieniłaby położenia Niemiec, ani nie dała Hitlerowi bomby atomowej. A nawet gdyby Niemcy jakimś cudem bombę zbudowali, nie wpłynęłoby to na losy wojny i nie uchroniło III Rzeszy przed klęską. Jak to możliwe?
Nowy sektor przemysłu
Kluczową kwestią były dostępne zasoby. Choć słysząc o "pustynnym laboratorium Los Alamos", możemy wyobrażać sobie jakieś zagubione na odludziu laboratorium z kilkoma szalonymi geniuszami, w rzeczywistości amerykański Projekt Manhattan (projekt budowy bomby atomowej) był po prostu nową gałęzią przemysłu, stworzoną w ciągu kilku lat.
"Pustynne laboratorium" było zbudowanym od zera miastem, a prace nad bombą prowadziło nie kilku badaczy, ale około 130 tys. ludzi (pośrednio – ponad pół miliona), przy budżecie porównywalnym z amerykańską branżą samochodową.
Amerykanie postawili wszystko na jedną kartę i zaangażowali gigantyczne zasoby. Niemcy traktowali broń atomową jak kolejną Wunderwaffe (cudowną broń) – był to jeden z wielu programów badawczych, do tego z nie najwyższym priorytetem. Zaangażowane przez III Rzeszę środki były zbyt skromne, by przynieść szybki efekt.
Odrębną kwestią jest jakość personelu. Hitler miał po swojej stronie jednego naprawdę wybitnego fizyka – Wernera Heisenberga.
Dla Amerykanów nad projektem Manhattan pracowały najwybitniejsze umysły z całego świata, tworząc w Los Alamos prawdopodobnie największe w dziejach ludzkości skupisko IQ i nagród Nobla na kilometr kwadratowy. Enrico Fermi, Stanisław Mrozowski, Richard Feynman, Józef Rotblat, Stanisław Ulam, John von Neumann, Niels Bohr czy Robert Oppenheimer – ta lista jest znacznie, znacznie dłuższa.
Co więcej – jak wynika z późniejszych analiz – Heisenberg w swoich obliczeniach popełnił błędy, których nie miał kto skorygować. Amerykanie nie mieli takiego problemu – grono wybitnych fizyków wzajemnie kontrolowało swoje prace i konsultowało pomysły.
Bomba bez znaczenia
Nawet gdy założymy, że Niemcy jakimś cudem byliby w stanie zbudować bombę atomową, to nastąpiłoby to nie wcześniej, niż w 1944 r. Czyli wówczas, gdy wynik wojny – choć do jej zakończenia pozostawała jeszcze długa droga – był już przesądzony. Świetnie opisuje to specjalizujący się w tematyce broni nuklearnej Łukasz Jaskuła w artykule "Hitler i bomba" (Newsweek 1/2018), gdzie – wymieniając kolejne scenariusze wydarzeń – rozprawia się z mitem broni, która mogła uratować III Rzeszę.
Zrzucenie jednej lub kilku bomb na zgrupowania sowieckich wojsk, siły lądujące w Normandii czy nawet Londyn (o ile byłoby w ogóle możliwe) spowodowałoby dziesiątki tysięcy ofiar po stronie aliantów. Wobec różnicy potencjałów demograficznych i gospodarczych w żaden sposób nie zmieniłoby jednak balansu sił.
Nie zmieniłyby go tym bardziej bomby wyprodukowane tuż przed upadkiem III Rzeszy, choć hipotezy na temat ich powstania snują popularyzatorzy historii, jak Bogusław Wołoszański czy Mark Walter.
Budowa bomby atomowej była gigantycznym wysiłkiem gospodarczym i naukowym, gdzie liczyły się zaangażowane zasoby i mrówcza praca najwybitniejszych umysłów na planecie. Sprowadzanie klęski III Rzeszy w tej dziedzinie do zatopienia promu z ciężką wodą wydaje się w takim kontekście nieporozumieniem.