Bazy wojskowe i szkoły szpiegów. Tajne obiekty w Polsce widoczne jak na dłoni
Dzięki powszechnie dostępnym serwisom internetowym możemy zobaczyć obiekty, które przez dziesięciolecia były ukrywane przed wzrokiem postronnych osób. Co ciekawego można zobaczyć na zdjęciach satelitarnych i kto cenzuruje udostępniane zdjęcia?
23.06.2024 | aktual.: 23.06.2024 12:27
Jak wygląda legendarna szkoła polskiego wywiadu w Starych Kiejkutach? Jeśli wybierzemy się na wycieczkę w jej okolice, natrafimy na zakazy wjazdu, obszar otoczony drutem kolczastym i zasłonięty szpalerem drzew, a po chwili zainteresuje się nami patrol żandarmerii.
Lokalizację ośrodka szkoleniowego Agencji Wywiadu znajdziemy jednak bez problemu w jednej z wielu internetowych usług, jak Google Maps, Geoportal czy Bing Maps. Wystarczy kilka kliknięć, by zobaczyć z góry miejsca, gdzie CIA przesłuchiwało talibów, a przyszłe asy polskiego wywiadu robiły 3,5-kilometrową przebieżkę przed rozpoczęciem zajęć w "szkole szpiegów".
Równie łatwo zapoznamy się z bazą lotniczą w Łasku, gdzie stacjonują polskie F-16. Hangary, drogi kołowania czy wieża kontrolna nie są żadnym sekretem – na zdjęciach satelitarnych z góry wszystko widać jak na dłoni. A co z radarem wczesnego ostrzegania w Przejmie Wielkiej w gminie Szypliszki? Tu również nikt niczego nie ukrywa. Widać go z publicznej drogi, a korzystając z usługi Google Earth możemy prześledzić przebieg ukrytej w lesie trasy dla personelu.
"Tajne" obiekty, czyli jawny wykaz obszarów zamkniętych
Lista takich obiektów jest długa. Choć przed laty część z nich była w różnych usługach internetowych zamaskowana w mniej lub bardziej finezyjny sposób, dzisiaj w powszechnie dostępnych serwisach zobaczymy prawie wszystko. Dobrze widać zarówno basen na tyłach ogrodu sąsiada, sprytnie zamaskowany wysokim żywopłotem, jak i znicze przed wejściem do siedziby Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
Ale czy faktycznie jest co ukrywać? MON już wiele lat temu upublicznił w swoim dzienniku urzędowym wykaz tzw. terenów zamkniętych, przedstawianych niekiedy w sensacyjnym tonie jako "tajne" bazy. Nie jest to precyzyjne określenie. To miejsca, do których – z różnych względów – osoby postronne nie mają dostępu, ale każdy może sprawdzić ich adres, numery działek czy obejrzeć zdjęcia satelitarne, lotnicze albo widok z poziomu ulicy.
Ze względu na popularność prym wiodą tu usługi Google’a – Google Maps, Google Earth czy Google Street View, ale alternatyw jest wiele. Podobne możliwości udostępnia Microsoft za pośrednictwem Bing Maps czy serwis Geoportal.
Czy zagraża to bezpieczeństwu państwa? Wątpliwościami w tej kwestii dzieli się z Wirtualną Polską Piotr Konieczny – ekspert zajmujący się cyberbezpieczeństwem i OSINT-em (białym wywiadem) z serwisu Niebezpiecznik:
"Obce wywiady posiadają własne zdjęcia satelitarne, o zdecydowanie wyższej szczegółowości oraz dodatkową dokumentację na temat interesującego ich obiektu, zarówno od swoich agentów, których zawczasu wysyłają na dane miejsca jak i z tzw. źródeł SIGINT oraz HUMINT. Może się nawet zdarzyć, że mają w danym miejscu zainstalowany podsłuch. Dlatego zaciemnienie obiektu na mapie niewiele w takim przypadku zmienia, a może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego".
Zdjęcia z satelity dla każdego
Rozwój technologii i spadek kosztów wynoszenia ładunków na orbitę sprawił, że satelitarne obrazowanie przestało być domeną największych mocarstw. Wysyłanie satelitów jest dziś w zasięgu ambitniejszych uczelni czy prywatnych firm, oferujących komercyjnie różne usługi związane z kosmiczną infrastrukturą.
Należy do nich m.in. obrazowanie powierzchni naszej planety. Zdjęcia satelitarne są powszechnie dostępne (choć wojna w Ukrainie ograniczyła ich dostępność). Część z nich jest publikowana zupełnie za darmo i w czasie bliskim rzeczywistemu - np. odświeżanie obrazu z satelitów pogodowych następuje co 10 minut.
W ich przypadku zdjęcia są jednak mało szczegółowe – wystarczają do obserwacji zmieniającej się pogody, ale nie dają nam żadnych informacji o tym, co dzieje się na lądzie.
Jeśli jednak zależy nam na szczegółowych zdjęciach jakiegoś obszaru, odpowiednie, płatne usługi oferuje wiele firm. Znając trajektorię satelitów i obszar, który może być przez nie fotografowany, możemy zamówić zdjęcia interesującego nas obiektu, mając w zasięgu kilku kliknięć możliwości, o których 20 lat temu śnili przywódcy największych mocarstw.
W ofercie są zarówno zwykłe fotografie, jak również obrazowanie za pomocą radaru lub w paśmie niewidocznym dla ludzkiego oka, jak różne zakresy ultrafioletu czy podczerwieni.
Kto "rozmywa" zdjęcia Polski?
Jeszcze kilkanaście lat temu niektóre instytucje próbowały z tym walczyć, osiągając zazwyczaj efekt odwrotny od zamierzonego. Dobrym przykładem jest "utajnienie" polskich baz wojskowych w serwisie Geoportal, gdzie lokalizację "tajnych" obiektów zdradzały na mapach wielkie, czarne plamy, doskonale obrazujące położenie wszystkiego, co z jakiegoś powodu wojsko chciało ukryć.
Współczesne metody są znacznie bardziej subtelne. Dla Wirtualnej Polski wyjaśniają je przedstawiciele Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii. To instytucja odpowiedzialna m.in. za państwowe dane geoprzestrzenne.
"Właściwi ministrowie i kierownicy urzędów centralnych zawiadamiają Głównego Geodetę Kraju o ustaleniu terenu zamkniętego oraz podają klauzulę tajności informacji dotyczących obiektów znajdujących się na tym terenie zamkniętym. (…) W związku z powyższym zdolność rozdzielczą zobrazowań zawierających informacje o obiektach położonych na terenach zamkniętych, jeżeli informacjom o tych obiektach nadano klauzulę tajności, pogarsza się do wartości, która nie podlega ochronie" - wyjaśniają przedstawiciele GUGiK.
Oznacza to, że tereny zamknięte są widoczne na zdjęciach satelitarnych udostępnianych np. przez Geoportal, ale jakość obrazu jest w ich przypadku pogorszona, co precyzuje Rozporządzenie Ministra Administracji i Cyfryzacji z dnia 22 grudnia 2011 r. w sprawie rodzajów materiałów geodezyjnych i kartograficznych, które podlegają ochronie zgodnie z przepisami o ochronie informacji niejawnych. W praktyce – według rozporządzenia – są to:
- zobrazowania o geometrycznej zdolności rozdzielczej (terenowej odległości próbkowania) 0,5 m lub wyższej, wykonane w dowolnym zakresie promieniowania elektromagnetycznego;
- materiały powstałe w wyniku skaningu laserowego, jeżeli gęstość punktów zarejestrowanych przez urządzenie skanujące ma wartość 8 punktów na metr kwadratowy lub większą, badaną w obszarze próbkowania 10 m × 10 m;
- materiały zawierające rysunek, obraz lub rezultaty pomiarów pozwalające na określenie współrzędnych z dokładnością właściwą dla map w skali 1:5000 lub większą;
- materiały oraz bazy danych, zawierające informację opisową lub w postaci znaku graficznego o przeznaczeniu obiektów położonych na terenach zamkniętych, jeżeli informacjom o tych obiektach nadano klauzulę tajności.
Oznacza to, że na zdjęciach, które są udostępniane przez państwowe instytucje najmniejszy detal, jaki dostrzeżemy na terenie obiektów zamkniętych, będzie miał co najmniej pół metra.
Google i ukrywanie rosyjskich baz wojskowych
Z podobną praktyką możemy spotkać się także w usługach komercyjnych. O informację na temat celowego pogarszania jakości zdjęć satelitarnych poprosiliśmy Google’a.
"Google nie zamazuje zdjęć z powietrza ani satelitarnych, chyba że jest to konieczne z przyczyn prawnych lub związanych z bezpieczeństwem narodowym. (…) Staramy się publikować możliwie najbardziej użyteczne obrazy (…). Jeśli aktualizacje, które otrzymujemy od dostawców danych, poprawiają ogólny obraz obszaru, możemy zdecydować się na ich publikację, nawet jeśli dostawca zamazał ich pojedyncze fragmenty" - przekazała nam w oświadczeniu firma.
Informacje te warto odnieść do sensacyjnych doniesień, jakie obiegły świat krótko po rosyjskim ataku na Ukrainę. Niezliczone media powtarzały wówczas informację, jakoby "Google przestało cenzurować zdjęcia satelitarne rosyjskich baz wojskowych", dając komentującym pole do snucia fantastycznych planów zbombardowania rosyjskich lotnisk czy bunkra Putina.
Informacja została szybko zdementowana, bo bazy były widoczne na zdjęciach od lat. Google nie ukrywało satelitarnego widoku rosyjskich baz, więc nie miało czego odtajniać.
Jeśli coś widzimy, najprawdopodobniej nie jest tajne
Praktyka ta wpisuje się w szerszy kontekst, będący efektem postępu technicznego. Składają się na to zarówno liczni dostawcy usług obrazowania satelitarnego, ale także miliony samochodów z wideorejestratorami czy użytkownicy smartfonów, publikujący w internecie miliardy zdjęć z danymi geolokalizacyjnymi.
Próby ukrywania obiektów, które widać z ulicy albo okna samolotu przestały mieć większy sens. Zazwyczaj, gdy w jakimś serwisie znajdziemy zamaskowany obiekt, wystarczy poszukać w innych usługach, aby zobaczyć go w pełnej krasie.
Dlatego przeglądając mapy satelitarne możemy bez wielkiego ryzyka założyć, że jeśli coś na nich widzimy, to znaczy, że nie jest "tajne". Miejsc, które faktycznie mają kluczowe znacznie dla bezpieczeństwa kraju, i o których istnieniu nie powinniśmy wiedzieć, nie wypatrzymy na żadnej mapie. Po prostu nie będziemy wiedzieć, że mamy ich szukać.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski