Paliwo wojny. Od Chin zależy, czy Europa wyprodukuje amunicję
Wojna w Ukrainie wywołała na całym świecie głód amunicji. Ogromne zapotrzebowanie na wszelkiego rodzaju naboje drenuje magazyny, a plany uruchomienia produkcji – choć ambitne – nie wszędzie są możliwe do zrealizowania. Powód jest prozaiczny: proch strzelniczy powstaje z bawełny, a jej produkcję kontroluje zaledwie kilka państw. Największym producentem są natomiast Chiny.
75 proc. globalnej produkcji bawełny przypada na zaledwie pięć krajów. Największymi producentami na świecie są Chiny i Indie, za nimi plasują się Brazylia i Stany Zjednoczone, a krótki ranking zamyka Australia. W przypadku Pekinu mówimy o pokryciu nawet 70 proc. zapotrzebowania Europy.
Choć bawełna jest powszechnie kojarzona z branżą tekstylną, jest również – na równi z ropą naftową – paliwem wojny. To przede wszystkim z bawełny wytwarza się nitrocelulozę, która – znana także pod nazwą bawełny strzelniczej – jest głównym składnikiem prochu bezdymnego.
Jeden nabój 5,45 × 39 mm powszechnie stosowany w karabinkach z rodziny AK – zawiera ok. 1,4 grama prochu. Czołgowy pocisk 120 mm ma już blisko 6,5 kg ładunku miotającego. W przypadku amunicji artyleryjskiej kalibru 155 mm, gdzie proch jest ładowany oddzielnie, jego masa może sięgać od kilku do kilkunastu kilogramów.
Zobacz także: Rozpoznasz te myśliwce i bombowce?
300 ton prochu dziennie
W praktyce każdy dzień wojny oznacza zużycie sięgające setek ton samego tylko prochu. Prokremlowski publicysta Roman Skomorochow ocenił zapotrzebowanie wojsk rosyjskich na ok. 300 ton dziennie i 10 tys. ton miesięcznie.
Nawet gdy przyjmiemy, że Ukraina nieco ostrożniej pozbywa się swoich zapasów amunicji, sam front pochłania miesięcznie od kilkunastu do 20 tys. ton prochu strzelniczego. Wojna na Wschodzie, choć góruje nad innymi konfliktami swoją skalą, nie jest przy tym jedyna – nakładają się na nią m.in. walki Izraela z Hamasem i nieodległy geograficznie konflikt międzynarodowej koalicji z Huti.
Doraźnym rozwiązaniem jest tworzenie – jak w przypadku dostaw dla Ukrainy – amunicyjnej koalicji, poszukującej na całym świecie możliwych do kupienia zapasów. Przez obie strony konfliktu naboje ściągane są z najodleglejszych zakątków świata, na czym swoją pozycję budują nawet tacy pariasi społeczności międzynarodowej, jak Korea Północna, urastająca do rangi cennego sojusznika Rosji.
Odbudowa potencjału
Na bieżące zapotrzebowanie nakładają się globalny wyścig zbrojeń i prowadzone przez Zachód próby odbudowania rezerw amunicji, znacząco uszczuplonych po zakończeniu zimnej wojny. Kto może, deklaruje rozwój przemysłu amunicyjnego.
Unia Europejska na program wsparcia dla producentów przeznacza pół mld euro, premier Donald Tusk deklaruje budowę nowych polskich fabryk, a Polska Grupa Zbrojeniowa zapowiada pięciokrotne zwiększenie produkcji amunicji.
Wszystko to sprowadza się do rozbudowy niezbędnej infrastruktury. Owszem, bez niej amunicja nie powstanie. Ale nie powstanie także bez nitrocelulozy wytwarzanej z surowca, którego produkcję kontrolują w większości kraje spoza szeroko rozumianego Zachodu.
Len i drewno zamiast bawełny?
Przypomina o tym niedawny wywiad, jakiego dla "Financial Times" udzielił prezes niemieckiego koncernu zbrojeniowego Rheinmetall Armin Papperger. Zauważył w nim, że 70 proc. europejskiego zapotrzebowania na bawełnę konieczną do produkcji prochu pokrywają Chiny.
Teoretycznie problem ten można obchodzić poprzez rozwój nowych technologii – produkcja nitrocelulozy możliwa jest m.in. z wykorzystaniem drewna czy lnu, czym od niedawna chwalą się Rosjanie. Również oni są obecnie uzależnieni od importu – plantacje bawełny, dla których w czasach ZSRR wysuszono Jezioro Aralskie, znajdują się dziś poza granicami Rosji.
Konieczność odwrotu od bawełny sygnalizuje m.in. Szwecja, gdzie koncern Saab rozważa długoterminową zmianę technologii, zmniejszającą uzależnienie produkcji zbrojeniowej od dostępności tego materiału. Wymaga to jednak czasu i przestawienia przemysłu na nowe źródła. Tymczasem amunicja potrzebna jest natychmiast.
Chiny kontrolują zbrojenia Zachodu
Prowadzi to do sytuacji, w której to nie brak pieniędzy, ani nawet mocy produkcyjnych (choć ich niedostatek także ma znaczenie), ale prozaiczny niedobór bawełny rzutuje na możliwość prowadzenia wojny.
Bawełna urasta tym samym do roli strategicznego surowca, jak kluczowe dla rozwoju elektromobilności metale ziem rzadkich, których wydobycie zdominowały Chiny, czy niezbędny dla przemysłu zbrojeniowego wolfram, którego produkcję także kontroluje Pekin.
Tymczasem producenci amunicji – jak koncern Vista Outdoor – dostrzegli już nadchodzący problem. Ostrzegają już nie przed niedoborami nabojów, ale obawiają się, że na światowym rynku może niebawem zabraknąć prochu.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski