Zatopienie statku szpitalnego Armenia. U wybrzeża Krymu zginęły tysiące ludzi
O katastrofie Titanica słyszeli chyba wszyscy. Znacznie mniej znane jest zatopienie przez Niemców radzieckiego statku szpitalnego Armenia. Pod względem liczby ofiar to – po niemieckich statkach Wilhelm Gustloff i Goya – prawdopodobnie trzecia największa katastrofa morska w dziejach ludzkości. Jak do niej doszło?
07.11.2023 11:02
W 2020 roku na dnie Morza Czarnego, po wieloletnich poszukiwaniach odkryto wrak wielkiego statku. Na głębokości 1500 metrów, 30 km od wybrzeża Krymu, ekipa poszukiwawcza rosyjskiego ministerstwa obrony i Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego zlokalizowała jeden z największych podwodnych cmentarzy – wrak zatopionego przez Niemców w czasie II wojny światowej statku szpitalnego Armenia.
Jego służba rozpoczęła się w 1931 roku. Armenia powstała jako statek pasażerki. Była jedną z czterech bliźniaczych jednostek, przeznaczonych do obsługi żeglugi na Morzu Czarnym, kursująca regularnie pomiędzy Odessą, Mariupolem, Sewastopolem czy – położonym na wschodnim wybrzeżu – Batumi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dwupokładowy statek miał 112 metrów długości, wypierał 5770 ton i mógł zabrać do 980 pasażerów, obsługiwanych przez 96-osobową załogę. Mimo swojego rozmiaru statek miał stosunkowo niewielkie zanurzenie – 5,5 metra – co miało ułatwiać żeglugę w pobliżu wybrzeży Morza Czarnego. Wojenne potrzeby sprawiły, że Armenia została przekwalifikowana na statek szpitalny.
Zobacz także: Rozpoznasz te myśliwce i bombowce?
Ewakuacja Sewastopola
Jesienią 1941 roku sytuacja Związku Radzieckiego była bardzo trudna. Rozpoczęta przez Niemcy operacja Barbarossa przyniosła Armii Czerwonej ogromne straty, a szybkie postępy niemieckich wojsk sprawiły, że na przełomie października i listopada 1941 roku oblężona została kluczowa czarnomorska baza sowieckiej floty – Sewastopol.
To właśnie tam skierowana została Armenia, która – jako oznaczony wielkimi czerwonymi krzyżami statek szpitalny – miała ewakuować z oblężonego miasta chorych i rannych.
Nocą z 6 na 7 października na pokład statku załadowano tysiące ludzi. Lista pasażerów nie jest znana, ale ich liczbę szacuje się 5, 6, na nawet 7 tys. osób. Było to wielokrotnie więcej, niż statek mógł przyjąć – pasażerowie wypełniali każdą wolną przestrzeń zarówno na, jak i pod pokładem Armenii.
Ostatni rejs Armenii
Przeładowany statek wyruszył z Sewastopola nocą, ale w drodze do docelowego portu – Tuapse – musiał zabrać pasażerów także z Jałty. Na domiar złego Armenia czekała tam na eskortę w postaci dwóch niewielkich okrętów i - prawdopodobnie - dwóch samolotów myśliwskich, przez co w niebezpieczny rejs przez Morze Czarne wyruszyła dopiero nad ranem. Kolejne godziny miały pokazać, jak tragiczna w skutkach była ta decyzja.
Warto przy tym zaznaczyć, że – według źródeł rosyjskich – Armenia wyruszyła w drogę wbrew rozkazom, jakie otrzymał jej dowódca. Zdaniem Rosjan statek miał oczekiwać w Jałcie na zapadnięcie zmroku, jednak dowódca okrętu obawiał się pozostawać w porcie, który nie był chroniony przez artylerię przeciwlotniczą i znajdował się w zasięgu niemieckich dział.
Atak na statek szpitalny Armenia
7 listopada, krótko przed południem, z pokładu Armenii dostrzeżono na tle nieba złowrogą sylwetkę. Nadlatywał dwusilnikowy He-111, prawdziwy wół roboczy Luftwaffe. Maszyny tego typu były produkowane od 1936 roku i używane w niezliczonych rolach: od bombowca, poprzez samolot transportowy, po – w późniejszym okresie wojny – latającą platformę startową pocisków V1.
Ten, który kierował się w stronę Armenii, przenosił pod kadłubem dwie torpedy – najprawdopodobniej nowoprzyjęte do służby F5b. Torpeda ta przy masie ok. 760 kg przenosiła aż 200 kg materiału wybuchowego.
Była też bardzo szybka – rozwijała w wodzie do 45 węzłów, jednak szybkość okupiona była małym zasięgiem, który nie przekraczał 3 mil morskich (ok 5 km). Zmuszało to załogę samolotu do wykonania ataku z bliska, co w przypadku silnie uzbrojonych okrętów zwiększało ryzyko zestrzelenia.
Szpitalny, ale uzbrojony
Armenia mimo oznaczenia czerwonymi krzyżami była uzbrojona. Kilka przeciwlotniczych działek nie dawało nawet iluzji ochrony, ale sprawiało, że – zgodnie z Konwencją haską – była celem wojskowym, który można było atakować zgodnie z literą międzynarodowego prawa. W tym przypadku nie miało to jednak znaczenia, bo Niemcy już wcześniej zatapiali nieuzbrojone i prawidłowo oznaczone statki szpitalne.
W relacjach nie zachowały się także informacje o ewentualnym przeciwdziałaniu ze strony sowieckich samolotów myśliwskich. Niemcy mogli celować jak na ćwiczeniach. Trafili co najmniej raz.
Statek zatonął błyskawicznie – od momentu trafienia do zniknięcia z powierzchni wody minęły zaledwie 4 minuty. Ekstremalna ciasnota sprawiała, że sprawna ewakuacja nie była możliwa. Z tysięcy przewożonych ludzi zdołało uratować się tylko 8 osób.
Zatopienie statku szpitalnego
Nie wiadomo, ile dokładnie ofiar pochłonęła ta morska tragedia – szacunki wahają się od 5 do ponad 7 tys. Z całą pewnością było ich więcej, niż w przypadku Titanica (ok. 1500 osób). Prawdopodobnie mniej, niż na niemieckich statkach MS Wilhelm Gustloff (6,6 tys.) i MS Goya (co najmniej 6 tys.), zatopionych pod koniec II wojny przez Sowietów na Bałtyku.
Mimo skali, tragedia Armenii przez lata pozostawała – poza wąskim gronem zainteresowanych morską historią – niemal nieznana. Popularności nie sprzyjał fakt, że mimo poszukiwań przez dziesięciolecia nie udało się znaleźć wraku zatopionej jednostki.
Przełom nastąpiło dopiero w 2017 roku, ale na potwierdzenie, że odnaleziony przez Rosjan wrak należy do Armenii trzeba było czekać aż do roku 2020.
Bliższe oględziny jednostki stawiają pod znakiem zapytania przebieg ataku. Choć za przyczynę zatonięcia uznawane jest trafienie torpedy, ślady eksplozji widoczne na pokładzie sugerują, że w statek mogły uderzyć także bomby. Do czasu szczegółowego zbadania wraku przebieg ostatnich chwil Armenii pozostaje – na razie – nierozwiązaną zagadką.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski