Zatopienie Junyo Maru. 5200 ofiar japońskiego "piekielnego statku"
Nazywano je "piekielnymi statkami". 18 września 1944 roku dowódca brytyjskiego okrętu podwodnego HMS Tradewind ujrzał jeden z nich, Junyo Maru, w swoim peryskopie. Nie przypuszczał, że będzie sprawcą jednej z największych tragedii, jakie wydarzyły się na oceanach.
19.09.2021 16:08
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zapis z dziennika pokładowego: "Godzina 15:51. Dystans do celu 1750 metrów. Odpalono 4 torpedy w odstępach 15-sekundowych. Po minucie i trzydziestu sekundach i minucie i czterdziestu pięciu sekundach usłyszano dwie wyraźne eksplozje. 6 i 9 minut później trzy wybuchy bomb głębinowych. Tradewind pozostaje zanurzony i wycofuje się kursem 270 stopni."
Lakoniczny wpis, umieszczony w dokumentacji brytyjskiego okrętu podwodnego, w żaden sposób nie oddaje ogromu tragedii, do jakiej doszło 18 września 1944 roku u zachodnich wybrzeży Sumatry.
Brytyjczycy nie wiedzieli, że – choć ich torpedy trafiły w japoński statek – ich ofiarami byli przede wszystkim Holendrzy, Brytyjczycy i Amerykanie oraz rōmusha, jawajscy robotnicy przymusowi, traktowani przez Japończyków jak niewolnicy.
Zatopienie Junyo Maru
Wspomnienia ocalałych są sprzeczne. Według niektórych po eksplozjach torped nie było paniki – przynajmniej do czasu, aż Junyo Maru zaczął przechylać się dziobem do góry
Według innych na storpedowanym statku wybuchło pandemonium, nad którym usiłowali zapanować nie Japończycy, zajęci ratowaniem własnego życia, ale znajdujący się wśród więźniów brytyjscy oficerowie, którzy próbowali jakoś zarządzać ewakuacją tonącego statku.
Jak relacjonuje jeden z ocalałych, Hans Lüning, Junyo Maru uniósł nad wodę część kadłuba. Dało się wówczas zobaczyć ślady po trafieniu torped – mniej więcej 7-metrowe wyrwy w burcie.
Inny z ocalałych - Willem Wanrooy – wspomina prowadzoną po zatonięciu Junyo Maru akcję ratunkową, podczas której Japończycy poprzestali na wyrzuceniu za burtę statków lin i siatek. Kto nie miał sił do nich dopłynąć – tonął. A kto po wyciągnięciu na pokład natychmiast nie oprzytomniał, był wyrzucany za burtę.
W sumie z 5600 stłoczonych na pokładzie Junyo Maru więźniów zginęło około 5,2 tys. (według części źródeł było ich więcej, dokładna liczba nie została ustalona).
Była to w tamtym czasie największa tragedia morska w historii, pod względem liczby ofiar znacznie wyprzedzająca słynną tragedię Titanica czy mało w Polsce znane zatopienie sowieckiego okrętu szpitalnego Armenia. Ci, którzy ocaleli, zostali następnie wykorzystani przez Japończyków do niewolniczej pracy przy budowie linii kolejowej na Sumatrze.
Piekielne statki
Zasadne wydaje się pytanie, dlaczego w ogóle doszło to tak wielkiej tragedii na morzu? Odpowiedź przybliży określenie, jakie przylgnęło do japońskich statków, transportujących jeńców wojennych. "Piekielne statki" (ang. hell ships) zawdzięczały swoją ponurą sławę nieludzkim warunkom, jakie na nich panowały.
Wynikały one ze stosunku Japończyków do poddających się żołnierzy. O ile mniej więcej do lat 20. XX wieku japońska armia stosowała się do międzynarodowych umów i standardów, dotyczących jeńców wojennych, to postępująca militaryzacja kraju czy interpretowany na nowo kodeks wojownika Bushido radykalnie zmieniły sytuację.
Poddanie się (zarówno własnych, jak i wrogich żołnierzy) było uznawane za hańbę, zasługującą na najwyższa pogardę i pozbawiało poddających się jakiegokolwiek szacunku czy przynależnej człowiekowi godności.
Japońskie statki miejscem kaźni
Na to wszystko nakładały się obiektywne czynniki, związane z trudnościami logistycznymi japońskiego imperium. Statków, które można było przeznaczyć do transportu jeńców było mało – początkowo zakładano, że na jednego jeńca mają przypadać trzy tony wyporności, jednak z czasem wskaźnik ten uległ zmianie.
Dochodziło do sytuacji, w której przelicznik ten zamiast wypornością, określano powierzchnią, wynoszącą mniej niż metr na człowieka. Aby ją zwiększyć, z bambusa budowano prowizoryczne, dodatkowe pokłady, na których wznoszono bambusowe klatki. Zabudowa taka znalazła się także na Junyo Maru.
Warunki transportu oznaczały dla jeńców niesłychane cierpienia. Stłoczeni w ładowniach statków, które nie były przystosowane do transportu ludzi, w bardzo wysokich temperaturach pozbawieni żywności i wody, w okropnych warunkach sanitarnych, bez pomocy medycznej musieli przetrwać długie tygodnie. Nierzadko byli stłoczeni tak, że sen był możliwy tylko w systemie zmianowym. Gdy część jeńców spała, inni – ze względu na brak miejsca – musieli w tym czasie stać.
Na domiar złego rejsy trwały coraz dłużej. Wynikało to z faktu, że ponosząca straty japońska marynarka nie była w stanie zapewnić statkom właściwej ochrony, co wymuszało wybór dłuższych, mniej ryzykownych tras, a także zygzakowanie, czyli częste zmiany kursu, mające utrudnić ewentualny atak torpedowy.
Wszystko to przekładało się na kondycję jeńców, o których zaczęły upominać się japońskie władze wojskowe. Nie ze względów humanitarnych, ale ponieważ wygłodzeni, schorowani, wpółżywi ludzie nie byli zdolni do pracy.
Nieoznaczone transporty więźniów
Bezpośrednia przyczyna zatopienia Junyo Maru była jednak inna. Wynikała ona z faktu, że Japończycy – wbrew umowom międzynarodowym – zaniechali oznaczania transportów jeńców, stosując praktykę transportowania na tych samych statkach zarówno więźniów, jak i oddziałów własnego wojska.
Zobacz także
Wypełniony do granic możliwości stłoczonymi więźniami statek wyglądał jak każdy inny, potencjalny cel, co prowadziło do tragicznych pomyłek. W sumie tylko na morzu zginęło około 20 tys. transportowanych przez Japończyków, alianckich jeńców.
Jeńcy, którzy zginęli na japońskim statku więziennym zostali po wojnie upamiętnieni pomnikami wzniesionymi w Indonezji i Holandii. W 2000 roku w miejscu morskiej tragedii zorganizowano uroczystość z udziałem okrętów holenderskiej, belgijskiej i indonezyjskiej marynarki wojennej, podczas której na wodzie złożono wieńce, będące hołdem dla ofiar zatopienia Junyo Maru.