Tragedia HMS "Thetis". Aby ratować okręt, skazali na śmierć 99 marynarzy
Ratować ludzi czy okręt? Na tak postawione pytanie brytyjska Admiralicja miała tylko jedną odpowiedź. Zamiast ocalić załogę HMS "Thetis", skazała ją na śmierć tylko dlatego, by nie wycinać dziury w kadłubie okrętu. Haniebna decyzja przez lata pozostawała sekretem brytyjskich władz.
04.10.2020 | aktual.: 04.10.2020 16:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
HMS "Thetis" wyrusza w pierwszy rejs
Późną wiosną 1939 roku nie było już miejsca na złudzenia. Wybuch wojny był tylko kwestią czasu i Anglicy doskonale wiedzieli, że nie są do niej gotowi. Choć gwarancjami z marca i kwietnia udało się im skierować impet III Rzeszy na Polskę i kupić jej kosztem trochę czasu, brytyjskie siły lądowe nie miały szans, by skutecznie przeciwstawić się Niemcom.
Całą nadzieję pokładano więc w lotnictwie i odwiecznej chlubie imperium – flocie. Intensywne, choć spóźnione zbrojenia zaowocowały m.in. serią okrętów podwodnych typu T. Jeden z nich – HMS Thetis – został zwodowany 29 czerwca 1938 roku.
Niemal dokładnie rok później – po zamontowaniu potrzebnego wyposażenia – okręt wyruszył w swój dziewiczy, testowy rejs po Zatoce Liverpoolskiej. Nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii.
Tłok na pokładzie
HMS "Thetis" należał do długiej, bo liczącej aż 53 jednostki, serii okrętów podwodnych klasy T. Zaprojektowany w latach 30., mierzył 84 metry długości i wypierał w zanurzeniu 1560 ton. Jego uzbrojenie stanowiło – obok działa – 10 wyrzutni torpedowych, a na czas bojowych patroli okręt miał być obsadzony 48-osobową załogą.
Miał, bo w swój pierwszy, testowy rejs wyruszył 1 czerwca 1939 roku z ponad dwukrotnie liczniejszym kompletem pasażerów.
Część stanowiła właściwa załoga, ale było tez kilkudziesięciu robotników stoczniowych, dowódcy innych okrętów podwodnych,przedstawiciele Admiralicji (dowództwa Królewskiej Marynarki Wojennej) a także obserwatorzy ze stoczni, która niebawem miała rozpocząć budowę kolejnego okrętu z serii. Razem – wliczając dwóch kelnerów – 103 osoby.
Niespodziewane nurkowanie
Początkowo rejs przebiegał zgodnie z planem, jednak podczas próbnego zanurzenia pojawił się nieoczekiwany problem. Choć okręt był w pełni wyposażony we wszelkie urządzenia i instalacje, nie miał na pokładzie zapasu uzbrojenia, przez co był zbyt lekki. W rezultacie, aby przeprowadzić zaplanowane próby, kapitan postanowił zalać wodą wyrzutnie torpedowe. Nie było to nic nadzwyczajnego – standardowa procedura, poprzedzająca odpalenie śmiercionośnych "cygar".
Każda z wyrzutni była zaopatrzona od wewnątrz w niewielki kranik. Odkręcając go, można było po strumyczku tryskającej pod ciśnieniem wody sprawdzić, czy wyrzutnia faktycznie została zalana, jednak jeden z kranów nie działał prawidłowo. Przyczyna była banalna. W czasie prac wykończeniowych stoczniowcy pokrywali emalią wnętrze wyrzutni torped i przez przypadek zatkali nią zawór w wyrzutni numer 5, więc nawet po zalaniu nie lała się z niego woda.
Zaniepokojony domniemaną awarią oficer torpedowy, porucznik Frederick Woods, postanowił sprawdzić, co dzieje się ze szwankującą wyrzutnią i otworzył jej wewnętrzną pokrywę. Rezultat okazała się opłakany – ponieważ okręt płynął, woda wytrysnęła do wnętrza przedziału dziobowego pod bardzo dużym ciśnieniem, błyskawicznie go zalewając.
Stało się to tak szybko, że dowódca nie zdążył zareagować i obciążony na dziobie HMS "Thetis" gwałtownie zanurkował. Na szczęście woda była w tym miejscu płytka, a okręt długi. Choć uderzył dziobem w dno, to wsparłszy się na nim, wciąż wystawał częścią rufy ponad powierzchnię wody.
Spokój ratuje
Początkowo nic nie zapowiadało tragedii, a zgromadzeni wewnątrz okrętu ludzie nie musieli nawet liczyć na pomoc z zewnątrz. Konstruktorzy okrętu przewidzieli podobne sytuacje i wyposażyli go w śluzę ewakuacyjną, dzięki której można było bezpiecznie opuścić zanurzony okręt.
Problem polegał na tym, że skorzystanie ze śluz wymagało mocnych nerwów. Trzeba było wejść do komory, zamknąć za sobą szczelne drzwi, następnie otworzyć zawór i poczekać, aż woda całkowicie wypełni śluzę. Dopiero wówczas – po otwarciu włazu – można było wydostać się na zewnątrz, zamknąć właz i w końcu na powierzchnię.
Zrobiło tak czterech marynarzy, jednak piąty w kolejce do ewakuacji spanikował. Spróbował wydostać się ze śluzy przed jej całkowitym zalaniem i nie dość, że utonął, to na dodatek zablokował drogę ewakuacji reszcie załogi. Ta jednak nie traciła nadziei – przecież nad wodę wystawała rufa okrętu.
Wyrok śmierci
Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Katastrofa została natychmiast zauważona przez inny, asystujący przy próbach okręt. Choć wysłana do Admiralicji wiadomość na skutek bałaganu trafiła na biurko decydentów dopiero po kilku godzinach, niebawem wokół rufy "Thetis" zaroiło się od okrętów ze sprzętem ratowniczym. Ratownicy wchodzą na kadłub i stukając w niego alfabetem Morse'a kontaktują się z uwięzioną załogą.
Tej – na skutek tłoku na pokładzie – zaczyna powoli brakować powietrza (dla standardowej załogi wystarczyłoby go na ponad 30 godzin), jednak nie stanowi to problemu. Na zewnątrz są przecież ratownicy, gotowi w ciągu kilku minut wywiercić w 16-milimetrowym kadłubie otwór, który ocali życie prawie setki ludzi.
Wtedy przychodzi odpowiedź Admiralicji: żadnego wiercenia! Dowództwo obawia się, że jakikolwiek otwór w kadłubie osłabi go na tyle, że okręt w przyszłości nie będzie mógł zanurzać się na planowaną głębokość. W praktyce oznacza to wyrok śmierci dla 99 osób na pokładzie HMS "Thetis".
Okręt ważniejszy od ludzi
Decyzja, by celowo poświęcić prawie setkę ludzi tylko po to, aby podnieść okręt z dna, usunąć ciała i obsadzić go nową załogą (już jako HMS "Thunderbolt" okręt pływał do 1942 roku, kiedy to został na Morzu Śródziemnym zatopiony przez Włochów) nie wywołała skandalu – przez lata było o niej cicho.
Mocno kontrastowała przy tym z podobną sytuacją, jakiej zaledwie tydzień wcześniej doświadczyli Amerykanie w czasie testów okrętu podwodnego USS "Sailfish". Jego załoga miała więcej szczęścia – na miejsce katastrofy ściągnięto wszelki dostępny sprzęt ratowniczy i zdecydowano się z niego skorzystać. Choć część załogi zginęła, to z zatopionego na głębokości 74 metrów okrętu udało się uratować 33 marynarzy. O skali starań dobitnie świadczy fakt, że w czasie akcji ratunkowej i późniejszego podniesienie okrętu z dna, wykonano w sumie aż 628 nurkowań.
Tragedia załogi HMS "Thetis" – choć była następstwem bezdusznej kalkulacji urzędników – nie poszła jednak na marne. Na podstawie tragicznych doświadczeń wszystkie okręty podwodne zostały wyposażone w specjalne zabezpieczenie, uniemożliwiające przypadkowe otwarcie zalanej wyrzutni – tzw. Thetis clips.
W artykule wykorzystałem informacje z serwisów The Story of HMS Thetis, BBC, Wyborcza, The National Archives i History Collection.