Nowy raport IPCC. Polska w oku cyklonu, czyli co oznacza dla nas katastrofa klimatyczna
Nowy raport Międzyrządowego Zespo łu ds. Zmian Klimatu (IPCC) to ponura lektura. Klimatyczna bomba zegarowa tyka, politycy boją się radykalnych działań, a ich wyborcy żyją w przekonaniu, że katastrofa klimatyczna dotyczy kogoś na drugim końcu świata. Tymczasem względem XIX wieku jest już cieplej o 1,1 stopnia. Niewiele? Warto sprawdzić, co to oznacza w praktyce.
W czasie pandemii COVID-19 polskie władze wprowadziły zakaz wstępu do lasów, na co w całym kraju rozległy się głosy niezadowolenia. Mogłoby się wydawać, że Polacy to wielbiciele leśnych spacerów. Jeśli naprawdę tak jest, powinniśmy się spieszyć – warto wybrać się do lasu właśnie teraz.
Gdy już będziemy wśród drzew, rozejrzyjmy się uważnie i zapamiętajmy ten obraz – będziemy mogli przywołać go w przyszłości. Tej, w której widok polskiego lasu z wysokimi drzewami, podręcznikowymi piętrami roślinności i wszechobecnymi świerkami będzie tylko wspomnieniem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Obraz wysokich i szumiących lasów z kolorowym kobiercem wiosennych kwiatów, który mamy zachowany głęboko w naszych sercach i umysłach, odejdzie w niepamięć. Takich lasów za 50 lat prawie już nie będzie (…) Większość lasów zamieni się w niskie formacje 15-, 20-metrowe. Może niższe" – tłumaczy dr hab. Krzysztof Świerkosz w serwisie "Nauka o klimacie".
Tak drzewa – te, które zostaną, bo choćby o świerkach będziemy mogli zapomnieć – przystosują się do nowych warunków, z kilkumiesięcznymi suszami, w czasie których wyciąganie wody na dużą wysokość będzie zbyt wielkim wysiłkiem energetycznym. Zmniejszy się populacja korników, a wraz z nią znikną dzięcioły. Kleszcze będą się za to miały wyjątkowo dobrze.
Koniec świerków, początek malarii
Ale nie tylko rośliny ucierpią na zmianach klimatu. Poszkodowani – także w Polsce – będą ludzie. Średnia temperatura Polski, oscylująca w granicach 8-9 stopni nie prezentuje się groźnie, a prognozowany wzrost o 2 stopnie Celsjusza może wydawać się w takim kontekście mało istotny. Nic bardziej mylnego.
W szerszym, globalnym ujęciu, kilka stopni różnicy oznacza np. rozmarzanie zmarzliny, dawniej nazywaną wieczną, a współcześnie – zgodnie ze zmieniającymi się warunkami – wieloletnią. Oznacza to m.in. uwalnianie zabezpieczonych do tej pory mrozem patogentów. "W 2012 r. w zamrożonej, trzystuletniej mumii na Syberii wykryto wirusa ospy prawdziwej, a w ostatnich latach przywrócono do życia bakterie, które były zamrożone na Alasce przez ponad 32 tys. lat. Na Antarktydzie wyizolowano zaś bakterię sprzed ośmiu milionów lat" – wyjaśnia prof. dr hab. Anna Moniuszko-Malinowska.
Zmiany klimatyczne wpływają na obecność różnych chorób także w przypadku Polski. Sztandarowym przykładem jest rosnąca przeżywalność kleszczy i wydłużony – w praktyce do całego roku – czas ich aktywności. Zachorowania na boreliozę są notowane nawet w środku zimy. Czas jednak przygotować się na zupełnie nowe zagrożenia.
Stopniowo coraz bardziej na północ przesuwa się granica występowania komarów Aedes albopictus i Aedes aegypti, przenoszących groźnego wirusa Chikungunya czy wirusa Zachodniego Nilu. Jego pierwsze przypadki odnotowano już na Węgrzech. Kolejną, czekającą na minimalny nawet wzrost temperatury chorobą, która została usunięta z Europy w latach 70., jest malaria.
Symulacje wskazują, że przy obecnych trendach klimatycznych już niebawem kraje Europy ponownie będą się z nią mierzyć, podobnie jak z narastającymi, ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi.
W poszukiwaniu miejsca do życia
Jeszcze mniej gotowi jesteśmy na falę migracji, czego przykładem był rok 2021, w którym Polska – wraz z Łotwą i Litwą – stały się celem wojny hybrydowej (cele i założenia wojny hybrydowej opisuje Adam Gaafar). Władze Białorusi, wykorzystując migrantów z krajów Bliskiego Wschodu, skierowały ich na wschodnią granicę Unii Europejskiej.
Tysiące ludzi, często zmuszanych przez białoruskie służby do nielegalnego przekraczanie granicy, spowodowały kryzys, wymagający zaangażowania obok Straży Granicznej znacznych sił wojska i policji, paraliżując przy tym – z powodu wprowadzonych ograniczeń – gospodarkę rejonów nadgranicznych.
Fale migrantów są jednak czymś więcej, niż tylko narzędziem w ręku białoruskiego dyktatora. Ich obecność to wynik politycznej destabilizacji całego regionu, będącej wynikiem tzw. Arabskiej Wiosny. Ta zaczęła się jednak nie od polityki, ale od efektu zmian klimatu - katastrofalnej suszy, która zniszczyła plony, podniosła ceny żywności i zradykalizowała rzesze ludzi, którym zajrzało w oczy widmo głodu.
O tym, jak wielką siłę mają migracje wywołane zmianami klimatu, dobitnie przekonały się największe imperia w swoich epokach. To prawdopodobnie zmiany klimatyczne spowodowały 3000 lat temu wielką migrację Ludów Morza, która zmiotła kwitnące ośrodki cywilizacji nad Morzem Śródziemnym.
1500 lat temu zmiany klimatyczne – tym razem w postaci ochłodzenia – towarzyszyły wielkiej wędrówce ludów, w wyniku której przestało istnieć Cesarstwo Rzymskie. 1500 lat później świat ponownie boryka się z katastrofalnymi zmianami klimatu, które już teraz zmuszają miliony ludzi do zmiany miejsca pobytu. Niebawem będą to dziesiątki, a nawet setki milionów.
Odpowiada za to "temperatura mokrego termometru" – to najniższa temperatura, do której przy określonej wilgotności i ciśnieniu nasza naturalna termoregulacja jest w stanie schłodzić nasze ciało za pomocą potu i parowania. w tym, że wiele bardzo gęsto zaludnionych regionów świata – jak m.in. południowo-wschodnia Azja – to miejsca, gdzie temperatura ta jest na granicy 34-36 stopni. Wystarczy stopień więcej, by naturalna termoregulacja przestała wystarczać, zmuszając ludzi do opuszczenia terenu, który – po raz pierwszy w znanej historii – przestaje nadawać się do życia.
Nawet 2,7 stopnia Celsjusza więcej
Raporty IPCC, opublikowane po raz pierwszy ponad 30 lat temu były, zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy, dość ostrożne. Wskazywały na możliwe problemy, choć zaznaczały, że obserwowane zmiany – bo te były już wówczas widoczne – wciąż jeszcze można tłumaczyć naturalną zmiennością klimatu.
30 lat później takich wątpliwości już nie ma, a katastrofa klimatyczna jest przez ogół środowiska naukowego uznawana za następstwo działań człowieka. Paradoksem jest przy tym niemal dwukrotny, od 1990 roku, wzrost globalnej emisji dwutlenku węgla, uznawanego za jeden z głównych czynników wzrostu temperatury.
To, że temperatura naszej planety będzie (już jest!) wyższa, niż przed wiekiem, jest bezdyskusyjne. IPCC wskazuje jednak, że mimo wszystko wciąż mamy szansę na ograniczenie rozmiarów katastrofy klimatycznej. Choć jej nie unikniemy, to radykalne ścięcie emisji CO2 i osiągnięcie w 2050 roku zeroemisyjności daje szansę, aby zatrzymać wzrost temperatury i pod koniec XXI zanotować jej spadek.
Jeśli się to nie uda i pozostaniemy przy obecnym poziomie emisji, w 2100 roku Ziemia będzie cieplejsza o około 2,7 stopnia. Rozmiary spowodowanej tym katastrofy są dzisiaj trudne do wyobrażenia.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski