Modyfikowane bomby z czasów ZSRR. Rosjanie obchodzą nimi ukraińską obronę
Rosjanie - po masowym wykorzystaniu pocisków balistycznych, manewrujących i irackich dronów - przeszli do atakowania ukraińskich miast modyfikowanymi starymi bombami z czasów ZSRR. Są one trudne do zestrzelenia. Nie wystarczą do tego środki działające przeciwko klasycznym pociskom manewrującym bądź dronom.
Jak podaje "The New York Times", Rosjanie w ostatnim czasie zintensyfikowali użycie starych bomb z czasów ZSRR, do których dodają prosty system naprowadzania oraz sekcję zawierającą powierzchnie sterowe i rozkładane skrzydła. Broń tego typu jest dużo trudniejsza do wykrycia i zestrzelenia w porównaniu do pocisków balistycznych lub manewrujących.
Rosjanie wykorzystują bomby z rodziny FAB M62 o masie 500 kg z czasów ZSRR wyposażone w moduł UMPK (Unifitsirovannogo nabora Modulei Planirovanie i Korrekcii). Moduł obejmuje sekcję z głowicą naprowadzającą opartą o GLONASS i sekcję zawierającą powierzchnie sterowe wraz z rozkładanymi skrzydłami. Celność tych bomb wynosi około 10 m, a maksymalny zasięg szacuje się nawet na 70 km.
Bomby trudne do zestrzelenia
Według Ukraińców bomby są widzialne na radarze średnio przez około 70 sekund i jedynym skutecznym sposobem ich zestrzelenia jest sieć wyspecjalizowanych systemów obrony punktowej lub zestrzelenie nosiciela, zanim je zrzuci.
W drugim przypadku rosyjskie samoloty przebywają poza granicą większości systemów przeciwlotniczych Ukrainy, często jeszcze nad terytorium Rosji. Potwierdzeniem tego jest np. niedawna eksplozja takiej bomby w rosyjskim Biełgorodzie. Ponadto rosyjskie samoloty Su-34 lub Su-35 lecą nisko nad ziemią i wznoszą się na optymalny pułap zrzutu tuż przed dokonaniem ataku. Trwa to dość krótko i na zestrzelenie nosiciela nie wystarcza czasu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Taka taktyka jest kluczowa ze względu na tzw. horyzont radiolokacyjny sprawiający, że np. własny radar systemu przeciwlotniczego S-300 czy Patriot mają ograniczony do nieco ponad 40 km zasięg wykrywania i zwalczania celów lecących nisko nad ziemią. Z kolei jeśli cel znajduje się na pułapie kilku km, to powyższe systemy są zdolne razić cele nawet na dystansie przekraczającym 100 km. Ten problem może zniwelować tylko architektura systemu pokroju IBCS, w ramach którego dane celownicze zapewnia inny radar, ale Ukraina takim systemem nie dysponuje.
Piorun nie poradzi sobie ze skrzydlatą bombą
Z kolei do obrony przed takimi bombami nie wystarczą środki działające przeciwko klasycznym pociskom manewrującym bądź dronom. W przypadku skrzydlatych bomb nie ma silnika generującego ciepło, toteż ręczne zestawy przeciwlotnicze oparte na sensorach IR w postaci np. zestawów FIM-92 Stinger czy Piorun nie będą skuteczne.
Bomby skrzydlate mają też mniejszą sygnaturę radiolokacyjną i potrafią lecieć nawet z prędkością ponad 2000 km/h, przez co są trudniejsze do namierzania przez klasyczne systemy przeciwlotnicze w postaci np. Patriota, który nie był projektowany do obrony przed nimi.
Do tego dochodzi kwestia ceny, ponieważ rosyjskie zestawy konwertujące stare bomby M62 UMPK mają kosztować 2 mln rubli, co przekłada się na około 24 tys. dolarów. Z kolei dla porównania jeden pocisk systemu Patriot to koszt już nawet 7 mln dolarów w przypadku najnowszych PAC-3 MSE lub połowy tej kwoty przy wykorzystywanych w Ukrainie PAC-3 CRI.
Różnica, jak widać, jest astronomiczna i jedyną optymalną metodą zwalczania bomb szybujących są systemy artyleryjskie pokroju np. Skynexa, gdzie salwa to koszt paruset lub maksymalnie paru tys. dolarów. Jednakże w ich przypadku, ze względu na ograniczony zasięg do maksymalnie 4 km, do obrony dużego obszaru potrzeba wielu takich systemów, co komplikuje sytuację.
Przemysław Juraszek, dziennikarz Wirtualnej Polski