Lądowanie w Normandii. Spuścizna "Armii Duchów" pozostaje żywa
Lądowanie na plażach Normandii 6 czerwca 1944 r. to kluczowe wydarzenie II wojny światowej. Jednym z mniej opisywanych powodów sukcesu operacji było wykorzystanie ogromnej liczby drewnianych i dmuchanych makiet - największej mistyfikacji II wojny światowej. Podobne metody stosują dziś Ukraińcy walczący z Rosją.
W początkowej fazie operacja "Overlord" była narażona na duże niebezpieczeństwo. Stworzenie przyczółka to jedno, a jego utrzymanie w przypadku silnego kontrataku przeciwnika to drugie.
Przygotowanie desantu na oczywisty kierunek
Niestety dla aliantów północna Francja była dość oczywistym dla Niemców terenem inwazji. Spowodowało to konieczność zabezpieczenia lądowania na kilka sposobów. Pierwszy to ostrzał nabrzeża za pomocą artylerii okrętowej i ogromny desant amerykańskich i brytyjskich spadochroniarzy w nocy z 5 na 6 czerwca. Ich celem było zabezpieczenie kluczowych dróg do plaż znajdujących się m.in. w okolicy miejscowości Caen, Carentan i Sainte-Mère-Église.
Drugą (może nawet ważniejszą) kwestią była prowadzona wcześniej operacja "Fortitude", będąca częścią operacji "Bodyguard". Miała ona za zadanie przekonanie Niemców, że lądowanie odbędzie się w innym miejscu Francji lub nawet w Norwegii. W przypadku operacji "Fortitude South" (jednej z dwóch części "Fortitude") celem było stworzenie iluzji, że lądowanie ma odbyć się w regionie portu Pas-de-Calais.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Podczas lądowania na plażach Normandii kontynuowano te działania, próbując z dużym sukcesem przekonać Niemców, że jest to operacja dodatkowa w stosunku do "prawdziwego" lądowania w Pas-de-Calais.
Efektem było totalne zaskoczenie Niemców i brak możliwości wykorzystania dywizji pancernych i innych rezerw na czas w celu likwidacji przyczółka, co znacząco ułatwiło zadanie alianckim spadochroniarzom i desantującym się na plażach siłom lądowym w pierwszych dniach.
Operacja "Fortitude" - mistrzowski poziom dezinformacji
W ramach operacji "Fortitude" 23. Jednostka Specjalna Kwatery Głównej Armii Stanów Zjednoczonych zwana "Armią Duchów" stworzyła i nadzorowała fikcyjne lotniska oraz całe obozy wojskowe, które zostały wypełnione setkami drewnianych oraz dmuchanych makiet pojazdów i samolotów. Co więcej, powstało nawet kilkaset drewnianych barek desantowych, a na terenie powstałych obozów ciągle symulowano aktywność niewielką liczbą personelu oraz prawdziwych czołgów i innych pojazdów.
Co więcej, utworzono też sieć radiostacji emitujących sygnały charakterystyczne dla aktywnych baz wojskowych. W fikcyjnych jednostkach wojskowych umieszczano też wysokich rangą wojskowych. Jako przykład może posłużyć często wykorzystywana w spotkaniach z mediami i dyplomatami państw neutralnych 2. Brytyjska Dywizja Powietrznodesantowa czy amerykańska 1. Grupa Armii Stanów Zjednoczonych z Georgeiem Pattonem na czele.
To, wraz z aktywnością brytyjskiego wywiadu, sprawiało, że Niemcy dysponujący najwyżej zdjęciami lotniczymi byli w stanie uwierzyć, że do desantu w Pas-de-Calais są przygotowane ogromne siły.
Spuścizna operacji "Fortitude" dzisiaj — podstawa ta sama, ale narzędzia ewoluowały
Warto zaznaczyć, że mimo upływu dekad sztuka maskowania i stosowania makiet na wojnie do mylenia przeciwnika nie znikła, ale ewoluowała. Dzisiaj drewniane makiety dalej sprawdzają się w boju i są skuteczną techniką stosowaną w Ukrainie.
Dobrze wykonane egzemplarze są w stanie zmylić satelitę optycznego czy drona z kamerą dzienną nawet wysokiej rozdzielczości. Wobec tego, jeśli kilka drewnianych samolotów F-16 lub wyrzutni systemu IRIS-T SLM zmusi Rosjan do wystrzelenia w nie cennego (i niezbyt licznego) pocisku balistycznego Iskander-M czy manewrującego Ch-101, należy uznać wykorzystanie makiety za sukces.
W przypadku bardziej zaawansowanych środków, typu głowice optoelektroniczne z kamerą termowizyjną czy satelitów typu SAR wykorzystujących radar, zwykłe drewno bądź dmuchana makieta się już nie sprawdzą.
W pierwszym przypadku potrzeba źródła ciepła lub charakterystyki oddawania ciepła do otoczenia, a ta znacząco różni się pomiędzy drewnem a stalą. Z kolei w drugim przypadku satelity SAR dzięki radarowi są w stanie odróżnić makietę z drewna np. od czołgu dzięki analizie unikalnych sygnatur radarowych. Drewno ma inną sygnaturę niż stal.
Wymusiło to na Ukraińcach opracowanie nowych rozwiązań (bazujących jednak w dalszym ciągu na dmuchanych makietach). Ich plusem jest to, że są łatwe do transportu i w razie potrzeby stworzenie "kompani czołgów" wymaga tylko kompresora i chwili czasu. Nowe rozwiązania (np. czeskiej firmy INFLATECH) różnią się jednak od starszych i bardzo podstawowych konstrukcji tym, że mogą imitować sygnaturę cieplną i radarową danego obiektu, przez co są nie do odróżnienia od oryginału z kilkudziesięciu metrów.
W przypadku sygnatury termicznej dana makieta jest wyposażona w grzałki elektryczne, które ją podgrzewają w miejscach charakterystycznych dla oryginału. Trudniej wygląda sprawa w przypadku symulacji sygnatury radiolokacyjnej danego obiektu - wymaga bowiem zastosowania czegoś więcej niż metalizowana farba. W strukturze makiety mogą pojawiać się reflektory radarowe odbijające fale ze strony makiety lub konstrukcje zbliżone do systemu walki elektronicznej zdolnego oszukać radar dzięki wykorzystaniu techniki typu DRFM (Digital Radio Frequency Memory). Czesi chwalą się, że ich makieta osiąga deklarowaną sygnaturę po 90 sekundach od włączenia.
Zaskoczenie na wojnie — stare zasady wciąż aktualne
To wszystko sprawia, że odwieczna "zabawa w kotka i myszkę", pomimo znacznie większego zaawansowania technicznego, trwa dalej. Jednakże jej fundamenty pozostają niezmienne od lat 40. XX wieku, a zaskoczenie jest kluczem sukcesu.