Długie ręce Europy. Polska i sojusznicy chcą pozyskać potężne rakiety
Niedawno rządy Francji, Niemiec i Polski ogłosiły plan wspólnego opracowania pocisków rakietowych dalekiego zasięgu i precyzyjnego rażenia. Braki te stały się szczególnie widoczne podczas dyskusji nad przekazywaniem broni Ukrainie. Planowany pocisk bazowania lądowego o zasięgu ponad 1000 km ma być pierwszą taką bronią w europejskim arsenale.
Po rosyjskim ataku na Ukrainę Francja we współpracy z Wielką Brytanią przekazała pociski Storm Shadow, Niemcy nie zdecydowały się jednak na przekazanie Taurusów (podobno ze względu na ich tragiczny stan techniczny). Polska w ogóle nie wzięła pod uwagę transferu takiego rodzaju uzbrojenia, posiadała bowiem jedynie kilkadziesiąt pocisków lotniczych z rodziny JASSM.
Tymczasem minister obrony Niemiec Boris Pistorius stwierdził, że brak takiej broni stanowi poważną lukę w europejskich zdolnościach. Docelowo grono państw zaangażowanych w program pozyskiwania pocisków ma się powiększyć, a podpisanie listu intencyjnego w tej sprawie spodziewane jest podczas najbliższego szczytu NATO w Waszyngtonie (9-11 lipca). Program ma zaowocować w dalszej perspektywie opracowaniem systemu ELSA (European Long Strike Approach).
Możliwości techniczne
Oczywiście takie rakiety ktoś musi najpierw opracować, a potem produkować. Liderem konsorcjum byłby najprawdopodobniej europejski koncern MBDA, który podczas paryskiego salonu Eurosatory zaprezentował nowy produkt: pocisk manewrujący ziemia-ziemia LCM (Lad Cruise Missile). Ma to być kolejny pocisk z rodziny opracowanej przez MBDA France, do której należą już morski pocisk manewrujący NCM (MdCN) i lotniczy Storm Shadow (SCALP-EG), używany z powodzeniem w Ukrainie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
LCM ma razić cele z dużą precyzją liczoną w metrach, co przy głowicy o masie 250-300 kg (lub nawet większej) oznacza punktowe trafienie. Zasięg ma być duży, umożliwiając realizację zadań na szczeblu operacyjno-strategicznym – nieoficjalnie mówi się o ponad 1000 km zasięgu. Przeżywalność pocisku zapewniać ma obniżona sygnatura radiolokacyjna oraz opcja lotu profilowego na małej wysokości. Podobnie jak NCM, LCM ma umożliwiać synchroniczne atakowanie jednego celu z wykorzystaniem wielu pocisków (STOT, synchronized time-on-target). Docelowo MBDA zamierza zaoferować wojskom lądowym zainteresowanych państw cały system złożony z pakietu planowania misji, wyrzutni mobilnych oraz pocisków.
Idąc dalej, można zwrócić się ku podobnej inicjatywie realizowanej przez firmy MBDA, Safran, Thales i ArianeGroup w ramach programu LRU (Lance-roquettes unitaires, zunifikowane wyrzutnie rakietowe). Owocem prac ma być m.in. opracowanie pocisków balistycznych lub aerobalistycznych o zasięgu 500 km lub więcej. Pocisk taki miałby w przyszłości stanowić jedno z narzędzi francuskiego następcy wyrzutni M270A1 i systemu MLRS/ATACMS w szeregach francuskich sił lądowych.
Z kolei na rzecz Niemiec i Norwegii konsorcjum złożone z firm Kongsberg, Diehl Defence i MBDA Deutshland ma opracować naddźwiękowy pocisk manewrujący 3SM Tyrfing. W grę wchodzi również dostawa lądowej odmiany przeciwskrętowego pocisku rakietowego NSM, która miałaby być wystrzeliwana z wyrzutni systemu Elbit PULS.
Co może wnieść Polska?
W obu przypadkach polskie placówki badawczo-rozwojowe oraz przemysł mogłyby wnieść pewien wkład techniczny. Konsorcjum złożone z firm Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 1 S.A., Wojskowy Instytut Techniczny Uzbrojenia, Zakład Produkcji Specjalnej "Gamrat" Sp. z o. o. opracowało i z powodzeniem testuje silnik rakietowy o średnicy 610 mm na stały materiał pędny.
W czerwcu odbył się drugi test silnika, który mógłby stanowić napęd rodzimych pocisków aerobalistycznych do wyrzutni Homar-K (spolonizowany K239 Chunmoo) i Homar-A (spolonizowana wyrzutnia M142 systemu GMLRS/ATACMS), o ile producenci wyrzutni wyrażą na to zgodę. Przygotowywane są także mniejsze silniki o średnicy 300 mm. Polskie instytucje mają również pewne doświadczenia w zakresie badań aerodynamicznych oraz nad silnikami turboodrzutowymi klasy mikro. Wprawdzie ustępują one pod tym względem bardziej doświadczonej konkurencji, ale Warszawa nie musi być wyłącznie importerem cudzych rozwiązań i może wnieść pewien wkład w programy międzynarodowe.
Połączenie tych potencjałów może zaowocować stosunkowo szybkim opracowaniem jednego, a być może większej liczby pocisków rakietowych dalekiego zasięgu. Pewnym utrudnieniem może być zapowiadana większa liczba partnerów. Swoje siły w programie ELSA połączyć ma przynajmniej siedem państw. Z jednej strony ułatwi to finansowanie, ale z drugiej spory o wymagania oraz wkład przemysłowy doprowadziły do fiaska niejednej europejskiej inicjatywy. Jeżeli jednak program się powiedzie, Europa otrzyma niezależny, wartościowy system stanowiący odpowiednik amerykańskiego systemu MRC (lądowa wyrzutnia pocisków rodziny Tomahawk) czy rosyjskiego systemu Iskander-K (z pociskami manewrującymi 9M728/729).
Możliwości rakiet dalekiego zasięgu
Dotychczas Polska nie wyrażała zainteresowania lądowymi pociskami manewrującymi dalekiego zasięgu. Owszem, różne starania na rzecz zakupu pocisków o zasięgu większym niż kilkadziesiąt km podejmowane są od 20 lat, ale do niedawna ich skuteczność była umiarkowana. Od czasu programu "Polskie Kły" z okresu władzy Tomasza Siemoniaka w MON niewiele się zmieniło, a zainteresowanie ograniczało się zasadniczo do: pocisków aerobalistycznych o zasięgu do 300 km (ląd), pocisków manewrujących z rodziny JASSM (powietrze) i pocisków manewrujących innego typu (uzbrojenie okrętów podwodnych planowanych do kupienia w ramach programu Orka).
Szczególnie pierwszy i drugi program są potencjalnie obiecujące, bowiem w obu przypadkach polska armia zainteresowana jest zakupem znacznej liczby pocisków, a jeśli Warszawa nie posiada broni jądrowej, skuteczne odstraszanie musi zapewniać masowość uzbrojenia dalekiego zasięgu. Zarówno pociski aerobalistyczne, jak i JASSM mają swoje wady. Te pierwsze, które Polska kupiła, mają zasięg nieprzekraczający 300 km. Drugie w wersji ER wprawdzie mają zasięg niemal 1000 km, lecz wadę stanowią nosiciele. Siły Powietrzne są i pozostaną niestety nieliczne, a wobec ogromu zadań mogą zwyczajnie nie mieć możliwości wydzielenia większej liczby maszyn do ataków na zaplecze nieprzyjaciela.
Wobec tego pociski manewrujące i balistyczne bazowania lądowego wydają się być rozsądnym rozwiązaniem, wymagającym wprawdzie rozsądnego planowania oraz odpowiedniego finansowania, ale w razie powodzenia programu polscy generałowie mogą zyskać najbardziej wartościowe narzędzie spośród wszystkich dostępnych w naszym arsenale. Niemniej, prawdopodobnie będzie ich stosunkowo niewiele, więc w razie konieczności służyłyby one do rażenia szczególnie cennych celów: centrów dowodzenia, systemów przeciwlotniczych i przeciwrakietowych, magazynów oraz infrastruktury krytycznej.
Bartłomiej Kucharski dla Wirtualnej Polski