Sprzątanie na sterydach. Oto robot sprzątający Samsung [BURTAN OCENIA]
Testowałem już kilka robotów sprzątających. Ograniczałem się jednak do modeli budżetowych – bez fajerwerków, za to w zasięgu jak najszerszej grupy. W końcu jednak postanowiłem wykonać skok w górę i zobaczyć, jak się sprząta bardziej wyrafinowanym sprzętem.
22.03.2019 14:01
Mój wybór padł na jeden z modeli z rodziny Powerbot firmy Samsung. Przekonała mnie przede wszystkim duża moc ssąca. Ten element był czymś, na co zawsze zwracałem uwagę w przypadku robotów, bo niektóre używane przeze mnie maszyny potrafiły mieć problem z zasysaniem wszystkich odpadków, co oczywiście doprowadzało do powstawania mijaków. Wiem już, czego oczekuję od takiego robota – by nie trzeba było po nim poprawiać. Albo przynajmniej by zminimalizować tę przykrą konieczność.
Wybieranie
Są trzy modele Powerbota. Do mnie trafił POWERbotVR9300. Czy dał radę? Zacznijmy od początku.
Powerbot jest duży. Naprawdę. Jest wielki na szerokość i na wysokość. Nie miałem jeszcze tak masywnego urządzenia w swoim mieszkaniu. Zaskakująco, nie przekłada się to na jego wagę – robot jest tak wyważony, że nie mamy wrażenia podnoszenia kamiennego kloca. Waży prawie pięć kilogramów, których tak naprawdę nie czujemy. To pierwsze duże zaskoczenie. W sumie drugie, bo jednak zdumiała mnie wielkość maszyny po otwarciu pudełka.
Podłączenie samego urządzenia jest banalne. Każda maszyna sprzątająca działa w ten sam sposób: podpinasz do gniazda dok, przysuwasz robota, ten się ładuje. Proste. Sterowanie też nie jest wybitnie trudne – prostota działania i konfiguracji to główne składowe sukcesu robotów sprzątających.
Porównanie wielkości z budżetowym robotem za około 250 dolarów.
Powerbot nie różni się w tej kwestii od pozostałych modeli, które testowałem. Jedyną kwestią jest ustawienie doku – to już od nas zależy, gdzie znajdzie się "baza wypadowa". Warto przemyśleć ten wybór, by powracająca maszyna nie obijała się o każdy mebel w naszym domu.
Sprawdzanie
Dobrze – sprzęt podpięty, naładowany na maksa, możemy zaczynać. Jak uruchamiamy Powerbota? Możemy na trzy sposoby – albo przez dotykowy panel umieszczony na przedzie maszyny, pilotem, bądź aplikacją. Tej ostatniej nie wypróbowałem – urządzenie działa tylko z routerami 2.4 GHz, więc maniaków używania aplikacji do sprzętów ostrzegam. Inaczej mogą się srodze zawieść.
Pozostałych uspokajam – klasyczne metody sterowania zdecydowanie dają radę. Klawisze są duże i responsywne, a wyświetlacz czytelny. Bez problemu zobaczymy poziom baterii czy kod błędu jeśli takowy wystąpi.
A sprzątanie to cóż, sama przyjemność. Oglądanie, jak Powerbot zasuwa po podłodze było chyba najprzyjemniejszym doświadczeniem, jakie miałem z robotami sprzątającymi. Do wyboru mamy kilka stopni mocy ssącej, ale zdradzę od razu – najwyższy jest tym, który powinien nas interesować.
Oczywiście wtedy jest też najgłośniejszy, ale jeśli sprzątamy już po całości, to nie powinno to jakoś szczególnie przeszkadzać. Zwłaszcza, że wtedy i tak jego głośność jest porównywalna z tradycyjnym odkurzaczem. Jeśli nam to nie pasuje, możemy też wykorzystać tryb cichy, który znacznie redukuje hałas.
Odkurzacz posiada też technologię Cyclone Force. Mniejsze zanieczyszczenia są kierowane do specjalnej zewnętrznej komory. Dzięki temu filtr nie zapycha się tak mocno, a urządzenie nie traci mocy. I to naprawdę bardzo dobrze działa. Choć wpływa na rozmiary urządzenia.
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, a która od razu wskazuje, dlaczego Powerbot kosztuje około 3 tysięcy złotych, to sposób poruszania się. Tańsze sprzęty zazwyczaj jadą z nastawieniem "huzia na Józia" – jeśli wpadną w kable, to po prostu cię poinformują, a ty musisz bawić się z wyplątywaniem ich z wnętrza maszyny.
Powerbot porusza się w nieco ostrożniejszy, bardziej przemyślany sposób. Jakby każde posunięcie planował i sprawdzał, czy nie będzie wiązać się z jakąś potencjalną przeszkodą. To duży plus, bo i sprzątanie jest bardzo dokładne. Detekcja otoczenia jest naprawdę niesamowita i byłem pod wrażeniem, z jaką sprawnością urządzenie się porusza. No i nie zdarzyło mu się zassać pozostawionego kabla.
Dzięki swojej dość masywnej budowie Powerbot dobrze radzi sobie z progami, a jego pojemnik na kurz ma pojemność 0,7 litra, co wystarcza na kilka sesji po średniej wielkości mieszkaniu. Podobnie w przypadku szczotki – szerokość ponad 30 centymetrów sprawia, że sprzątanie idzie mu z łatwością.
Jednak rozmiary mają swoje wady. Robot sprzątający nie wjedzie w każdy zakamarek. W sytuacji, kiedy mniejsze urządzenie spokojnie wjeżdżały pod szafki czy kredensy, ten musiał sobie odpuścić. Bo po prostu się nie mieścił.
Podobnie rzecz ma się z węższymi przejściami. Jeśli kanapa jest za blisko szafy, sugeruję lekkie przearanżowanie pokoju, inaczej sprzątanie może być mniej dokładne. Czasem może też dojść do zabawnych sytuacji. Raz robot wjechał pod moje krzesło i nie mógł wyjechać. To znaczy mógł, ale za każdym któryś z boków zahaczał o nogę krzesła, które wyruszało na objazd po pokoju.
O baterię też nie ma co się za bardzo przejmować. Chociaż najmocniejsze ssanie zużywa ją dość szybko, to dalej wystarcza na posprzątanie przynajmniej kilkunastu metrów kwadratowych domu. Przy niskim poziomie energii, robot sam uda się do doku, a my możemy też ustawić, w jakich godzinach sprzątanie będzie się odbywać. Takie smaczki dużo ułatwiają.
Aplikacja jest w tym momencie szczególnie przydatna, bo można włączyć robota w każdej chwili. Natomiast pilotem możemy ustawić punktowe sprzątanie. Jeśli coś się wysypało, wystarczy nakierować tam kontroler i wcisnąć a robot przyjedzie i zajmie się tym konkretnym obszarem. Przydatne, jeśli naprawdę nie chcemy iść po zmiotkę.
Werdykt
Powerbot jest najdroższym robotem, jaki dotychczas testowałem. Kosztuje około 3000 zł. I można zauważyć pewien schemat. Każde urządzenie ma mniej więcej ten sam zakres umiejętności. Można sterować aplikacją, pilotem lub klawiszami, ustawić schematy godzinowe w sprzątaniu, musimy czyść pojemnik na kurz i sprawdzać stan zmiotek i filtrów.
Powerbot jest takim robotem, ale na sterydach. W najlepszym znaczeniu tego słowa.
Wszystko jest w nim większe, mocniejsze, silniejsze i bardziej dokładnie. To prawda, jest drogi jak na odkurzacz, ale dostajesz zupełnie inne doświadczenie w tej cenie. Widać, że nie płacisz tylko za logo, ale i za konkretne, przydatne rozwiązania.
Jednak nie poleciłbym go każdemu. Mimo wszystko, jest to potężna maszyna, którą widziałbym w nieco większych metrażach – pewnie od 80-100 metrów kwadratowych w górę. I z meblami na ziemi. W mniejszych mieszkaniach byłby po prostu przesadą, niewykorzystanym potencjałem. A tego zdecydowanie nie można mu odmówić.