Poligon Tockoje. Podczas manewrów Rosja zrzuciła bombę atomową na własnych żołnierzy
Jak sprawdzić, czy jednostki pancerne mogą nacierać przez napromieniowane zgliszcza? Związek Radziecki znalazł na to sposób: na atomowy poligon zapędził 45 tys. własnych żołnierzy. A potem zrzucił na nich bombę atomową. I przez długie lata próbował ukryć prawdę.
21.01.2021 14:26
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Atakowanie bronią jądrową własnej armii brzmi tak niedorzecznie, że może wydawać się absurdalnym żartem. Problem polega na tym, że taki incydent faktycznie miał miejsce. W 1954 roku, podczas manewrów, zorganizowanych przez słynnego marszałka Gieorgija Żukowa na poligonie Tockoje, Rosjanie zrzucili bombę atomową na własne wojska. Dlaczego podjęli taką decyzję?
Zimna Wojna, podgrzana przez konflikt w Korei, była bardzo bliska przerodzeniu się w "gorący" konflikt wielkich mocarstw. Dla Związku Radzieckiego oznaczało to atak na Zachód przez tereny Republiki Federalnej Niemiec.
Dla obu stron w tamtym czasie użycie technicznej nowinki, jaką ciągle była broń jądrowa, wydawało się czymś zupełnie naturalnym. Dość wspomnieć, że jeden z planów obrony zachodnich Niemiec zakładał użycie w tym celu atomowych pól minowych. Ich działanie – jakkolwiek niedorzecznie by to brzmiało – miały podczas zimy zapewnić "atomowe kurczaki", czyli żywe ptaki użyte w roli termoforów ogrzewających mechanizmy min.
Przygotowania do ataku na Zachód
Aby przygotować się do takiego ataku, w ZSRR postanowiono przeprowadzić wielkie manewry. Na miejsce ćwiczeń wybrano poligon Tockoje nad rzeką Samarą na południu Rosji - miejsce, gdzie podczas drugiej wojny formowały się polskie jednostki dowodzone przez gen. Andersa. Ukształtowanie terenu i zalesienie przypominało tam nieco niemiecki krajobraz.
Polscy żołnierze w Tockoje podczas II wojny światowej
Marszałek Gieorgij Żukow, opromieniony sławą pogromcy Hitlera i zdobywcy Berlina, postanowił przekonać się, czy atomowa pustynia będzie stanowiła dla Armii Czerwonej przeszkodę nie do przebycia.
W praktyce oznaczało to sprawdzenie, jak szybko umrą żołnierze, którym każe się nacierać przez teren, zaatakowany wcześniej bronią jądrową.
Manewry "Snieżok"
Do manewrów, którym nadano kryptonim "Snieżok", wyznaczono potężne siły. 600 czołgów, 500 dział, 320 samolotów i setki różnych pojazdów. A do tego 45 tysięcy żołnierzy. Co więcej, w bezpośredniej bliskości poligonu znajdowały się gęsto zaludnione tereny – wsie Machówka, Orłowka, Iwanowka i Jełszanka.
Tuż przed manewrami wysiedlono z nich mieszkańców, ale pozostawiono cały dobytek, zwierzęta, niezabezpieczone plony czy odkryte studnie. Na poligonie ustawiono także sprzęt wojskowy. W wykopanych schronach i transzejach umieszczono zwierzęta gospodarskie.
Samych żołnierzy wycofano na około 5 km, gdzie oczekiwali na rozkaz ataku. Wcześniej wszyscy uczestnicy zostali zobowiązani do zachowania tajemnicy. Wydano im także nowe mundury i bieliznę.
Sowiecka Superforteca atakuje
14 września 1954 r. nad poligon nadleciał samolot. Była to kopia amerykańskiej Superfortecy – strategicznego bombowca B-29, który zakończył II wojnę na Pacyfiku zrzuceniem na Japonię dwóch bomb atomowych.
Bombowiec Tu-4 - radziecka kopia amerykańskiej Superfortecy
ZSRR nie potrafił zaprojektować takiej maszyny, ale ponieważ na jego terenie wylądował niegdyś amerykański samolot, skopiował go w każdym szczególe. Dzięki temu, pod nazwą Tu-4, ZSRR po drugiej wojnie światowej rozpoczął produkcję własnych bombowców strategicznych.
Sowiecka "Superforteca" miała na pokładzie ładunek około dwukrotnie silniejszy od tego, który zrzucono na Hiroszimę. Eksplozja nastąpiła na wysokości 300 metrów a fala uderzeniowa przetoczyła się po ziemi, niszcząc wszystko na swojej drodze.
Rozkaz: nacierać!
Jednocześnie z wybuchem zgromadzone na poligonie oddziały dostały rozkaz: atakować! 40 minut od eksplozji do przypominającego parujące piekło epicentrum przedarły się oddziały rozpoznawcze, których żołnierze otrzymali gigantyczną dawkę promieniowania. Wielu z nich zmarło wkrótce potem.
Po trzech godzinach od wybuchu z dwóch kierunków na skażoną strefę ruszyły masy radzieckiego wojska, korzystające z napromieniowanego sprzętu i przedzierające się przez silnie skażony teren.
Po latach nie sposób ustalić liczby ofiar – zarówno tych zmarłych bezpośrednio po manewrach, jak i w kolejnych latach z powodu otrzymanej dawki promieniowania. Nie ma jednak wątpliwości, że radzieckie władze – przynajmniej częściowo – zdawały sobie sprawę z tego, co robią.
Świadczy o tym fakt przygotowania w rejonie ćwiczeń licznych szpitali. Problem polegał na tym, że znalazły się one w strefie, wystawionej na opad promieniotwórczego pyłu. Tragedia żołnierzy, pędzonych przez atomowe zgliszcza w ramach okrutnego eksperymentu była tylko jednym z aspektów manewrów "Snieżok".
Zdjęcie jednego z radzieckich poligonów atomowych - położonego w Kazachstanie Semipałatyńska
Atomowa chmura
Drugim był los ludności cywilnej. Chmura promieniotwórczego pyłu powstała po wybuchu była niesiona przez tysiące kilometrów – dotarła aż do Nowosybirska, gdzie w żaden sposób nie zabezpieczono mieszkańców przed skutkami radiacji.
Szczegóły manewrów przez długie lata były utrzymywane w tajemnicy. Po latach tragedię zaangażowanych w nie ludzi przedstawił światu Waldemar Milewicz. Polski dziennikarz dotarł do żyjących świadków, których relacje przedstawia film "Poligon" z 2000 r.
Zobacz także
Pokaz możliwości
Warto przy tym podkreślić znaczenie manewrów "Snieżok". Z jednej strony był to sprawdzian możliwości ataku na Zachód. Z drugiej – co nie mniej istotne – demonstracja siły nowych władz. Niedługo przed manewrami zmarł Stalin, władzę przejął konfrontacyjnie nastawiony Chruszczow, a Gieorgij Żukow, pod koniec życia Stalina marginalizowany, powrócił do łask i szczytów władzy.
W takim kontekście nie dziwi międzynarodowa lista obserwatorów – poza najwyższymi władzami ZSRR, manewry "Snieżok" oglądali przedstawiciele satelickich państw, w tym także reprezentujący Polskę marszałek Rokossowski.
Warto podkreślić, że praktyka testowania broni jądrowej na własnych obywatelach nie była domeną wyłącznie Rosjan. Podobny eksperyment, choć na znacznie mniejszą skalę, przeprowadzili Amerykanie podczas operacji Teapot.