Hiroszima i Nagasaki. Atak atomowy uchronił Japonię przed zagładą

Atomowy atak na Hiroszimę pochłonął dziesiątki tysięcy ofiar. Na tysiące ludzi zesłał śmierć i cierpienie, jednak w ocenie historyków nie był najgorszym scenariuszem, jaki mógł spotkać Japonię pod koniec przegranej wojny.

Hiroszima i Nagasaki. Atak atomowy uchronił Japonię przed zagładą
Źródło zdjęć: © PAP
Łukasz Michalik

Rankiem, 6 sierpnia 1945 roku, nad Hiroszimę nadleciał bombowiec B-29. Pilotowana przez Paula Tibbetsa maszyna, nazywana przez załogę Enola Gay, miała w komorze bombowej bombę atomową Little Boy. 46 sekund po zrzuceniu bomba eksplodowała, niszcząc niemal całe miasto.

Zginęło wówczas około 30 proc. mieszkańców Hiroszimy. Ich dokładna liczba, jak również liczba ofiar choroby popromiennej, nie jest znana – szacunki mówią o około 90 tys. ludzi. O sile wybuchu dobitnie świadczy skala zniszczeń. W gruzach legło blisko 70 tys. budynków z 76 tys. wzniesionych w ogóle w Hiroszimie.

Trzy dni później podobny nalot spustoszył miasto Nagasaki. Liczba ofiar i skala zniszczeń były tam nieco mniejsze, ze względu na solidniejszą zabudowę miasta.

Symbol zagłady

Ataki na dwa japońskie miasta zapisały się w historii jako pierwsze i jedyne przypadki bojowego użycia broni jądrowej. Urosły do rangi symbolu – ich wspomnienie do dziś budzi grozę. Śmierć i cierpienie dziesiątek czy setek tysięcy Japończyków mimo upływu lat stanowią przestrogę przed niszczycielską siłą broni atomowej.

Obraz
© Domena publiczna / Bombowiec B-29 "Enola Gay"

Jeśli jednak spojrzymy na to zagadnienie bez emocji, może się okazać, że zrzucenie bomb atomowych na dwa japońskie miasta pozwoliło uniknąć znacznie większej liczby ofiar. Dlaczego?

Wojna, której nie można wygrać

W 1945 roku wojna była dla Japonii przegrana, a jej wcześniejsi sojusznicy albo przeszli do obozu zwycięzców, albo, jak III Rzesza, podpisali bezwarunkową kapitulację, wymuszoną klęską na wszystkich frontach. Mimo tego Japończycy nie zamierzali się poddawać. Było to istotne tym bardziej, że do tej pory walki na Pacyfiku toczyły się o terytoria zdobyte przez Japonię podczas wcześniejszego podboju.

Ostateczna kampania miała rozegrać się na Wyspach Japońskich – macierzystym archipelagu, którego Cesarstwo zamierzało bronić za wszelką cenę. Tym bardziej, że w poprzednich latach japońscy żołnierze wykazywali się niewyobrażalnym okrucieństwem zarówno w stosunku do jeńców wojennych, jak i ludności cywilnej podbijanych państw.

Obraz
© Domena publiczna / Japońscy żołnierze okrutnie traktowali jeńców wojennych

O możliwy przebieg tych walk zapytałem Przemysława Mrówkę z Uniwersytetu Warszawskiego i portalu Histmag.org: - Walki konwencjonalne mogłyby przynieść nie tylko wielkie straty po stronie amerykańskiej, ale też po stronie japońskiej. Patrząc z tej perspektywy możemy uznać, że atak na Hiroszimę i Nagasaki uchroniły Japonię przed gigantycznymi stratami, również wśród ludności cywilnej, którą planowano zmobilizować do obrony wysp. Stratami z pewnością znacznie większymi niż te spowodowane bombami atomowymi.

Obrona za wszelką cenę

Wszystko za sprawą planu o nazwie Ketsu-go. Zakładał on obronę Japonii wszelkimi dostępnymi środkami. Tych nie pozostawało wiele - rozbita w serii wcześniejszych starć flota przestawała się liczyć jako realna siła, a pod koniec wojny Japonii brakowało wyszkolonych pilotów.

Sposobem na odparcie sił inwazyjnych miały być samoloty, które jeszcze pozostawały do dyspozycji (ok. 10 tys.), wykorzystane do masowych ataków kamikaze. Spod wody atakować miały miniaturowe okręty podwodne i specjalnie przeszkoleni nurkowie – samobójcy.

Na lądzie wysp miało bronić ponad 4 mln żołnierzy (w znacznej części zmobilizowanych, starszych rezerwistów). Miało ich wspierać 28 mln kobiet i mężczyzn z Ochotniczego Korpusu Walczącego. Był to rodzaj pospolitego ruszenia. Do walki z Amerykanami mieli ruszyć pobieżnie lub wcale przeszkoleni ludzie z bronią taką, jak bambusowe piki, miecze czy butelki zapalające. Zaledwie co dziesiąty z nich miałby broń palną.

Obraz
© Domena publiczna / Kamikaze uderza w lotniskowiec USS Essex

Operacja Downfall

Do wielkiej operacji przygotowywali się również Amerykanie. Ostateczne pokonanie wroga miała przynieść operacja Downfall. Gdyby doszła do skutku, byłaby największą operacją inwazyjną w dziejach.

W dwóch turach na wyspy Honsiu i Kiusiu miało trafić około 1,8 mln żołnierzy (około 13 razy więcej, niż podczas słynnego lądowania w Normandii), wspieranych przez dziesiątki pancerników, lotniskowców i tysiące samolotów.

Jak zmusić do kapitulacji?

Możemy sobie tylko wyobrazić, jak gigantyczną masakrą skończyłoby się starcie milionów niedozbrojonych, za to silnie zindoktrynowanych cywilów z dobrze wyszkolonym i wyposażonym amerykańskim wojskiem. Sposobem na uniknięcie zagłady kraju i jego mieszkańców była kapitulacja. Problem polegał na tym, że Japończycy nie chcieli się na nią zgodzić. Potrzebny był argument, który uświadomiłby decydentom bezsens dalszego oporu, który niczemu nie służył – wojna i tak była przegrana.

- Ataki na Hiroszimę i Nagasaki nie były jedyną przyczyną kapitulacji. Można dywagować, czy główną, jednak trudno przecenić ich znaczenie – zauważa Przemysław Mrówka. - Bez tych nalotów najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się uporczywa obrona, której przedsmak stanowiły walki o Okinawę, jedne z najbardziej zaciętych i krwawych na Pacyfiku.

Obraz
© Domena publiczna / Desant na Okinawę

Argument za pokojem

Pamiętając o tragedii Hiroszimy warto przy tym wspomnieć pewien nieco zapomniany epizod. Bomba Little Boy została bowiem dostarczona do bazy lotniczej na pokładzie ciężkiego krążownika USS Indianapolis. Powracający z tej misji krążownik został następnie zatopiony przez japoński okręt podwodny I-58. Gdyby jego dowódca, Mochitsura Hashimoto, odnalazł swój cel kilka dni wcześniej, posłałby na dno nie tylko wielki okręt, ale i jedną z dwóch bomb atomowych, jakie mieli wówczas do dyspozycji Amerykanie.

Warto też podkreślić, że ataki na Hiroszimę i Nagasaki nie były najbardziej niszczycielskimi nalotami w dziejach. Japońskie i niemieckie miasta już wcześniej doświadczały nalotów dywanowych. Skutki niektórych z nich przewyższały rezultaty użycia broni atomowej. Kluczową kwestią był jednak fakt, że tak ogromnych zniszczeń może dokonać jeden samolot i jedna bomba.

Użycie bomb atomowych przyniosło zakładany skutek – Japonia zgodziła się na bezwarunkową kapitulację. Największa operacja inwazyjna w dziejach nie była już potrzebna.

japoniahistoriaII wojna światowa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (111)