Inwestował i wierzył w Facebooka, dziś krytykuje Zuckerberga. Ale jego "spowiedź" wypada blado

Najpierw przyłożył rękę do sukcesu Facebooka. Gdy działalność serwisu zaczęła budzić kontrowersje, przeszedł do grona "oświeconych" przeciwników. Roger McNamee faktycznie zrozumiał swoje błędy? A może to zwykły koniunkturalizm?

Inwestował i wierzył w Facebooka, dziś krytykuje Zuckerberga. Ale jego "spowiedź" wypada blado
Źródło zdjęć: © Getty Images
Adam Bednarek

19.04.2020 | aktual.: 19.04.2020 18:21

Roger McNamee nie jest najbardziej znaną postacią w branży technologicznej, ale czytając jego właśnie wydaną na polskim rynku książkę "Nabici w Facebooka", można odnieść wrażenie, że to szara eminencja. Inwestor już w 1997 roku przewidział eksplozję bańki internetowej. Kiedy w 2006 roku spotkał się z Markiem Zuckerbergiem, jako jeden z nielicznych odradzał mu sprzedaż Facebooka. Słuszna porada zaowocowała bliską współpracą, bo w kolejnych latach McNamee doradzał szefowi społecznościowego giganta. Do 2011 roku Zuckerberg z szacunkiem i powagą odnosił się do opinii późniejszego krytyka mediów społecznościowych.

Dziwne więc, że intuicja zawiodła wizjonera. Jak sam McNamee przyznaje, dopiero w 2016 roku olśniło go, że Facebook może mieć wpływ na demokrację. Z kolei w 2017 doszedł do wniosku, że portal społecznościowy może uzależnić. W tym okresie autor "Nabitych w Facebooka" uzmysłowił sobie również, że technologia ma nie najlepszy wpływ na najmłodszych. Zaskakująco późne (a przy tym oczywiste) wnioski jak na kogoś, kto w branży jest od przeszło 30 lat i jak sam zdradza, nieraz od razu poznał się na przełomowych projektach. Czyżby wady Facebooka przez laty zasłaniały akcje spółki, które autor posiadał nawet w trakcie pisania książki, o czym sam uczciwie przyznał?

Złośliwość wydaje się być na miejscu, bo olśnienie przyszło dopiero wtedy, gdy Donald Trump wygrał wybory w USA, a potem nagle stało się jasne, że Facebook może być narzędziem w rękach wszelkiej maści manipulatorów. Mleko się rozlało, a McNamee wkroczył na scenę i krzyknął: Facebooku, dlaczego nas zdradziłeś?!

Zuckerberg tak, wypaczenia - nie

Tak, tak - Facebooku. Zarzuty niby padają pod adresem Zuckerberga, który nie zrobił nic, by zboczyć ze źle obranego kierunku. Ale często Roger McNamee wspomina, że decyzje "Zucka" są efektem tego, że zachłysnął się sukcesem. Jest zbyt pewny siebie, żeby słuchać innych. Ale nie ma w tym złych intencji. Słowem: Zuckerberg tak, wypaczenia - nie.

Facebook jest więc swego rodzaju dziwnym bytem, nad którym teoretycznie Zuckerberg ma autorytarną kontrolę, ale jednocześnie jest niezależnym podmiotem. A przynajmniej tak się wydaje, czytając książkę.

"Nabici w Facebooka" jest interesującą lekturą, bo można odnieść wrażenie, że jeszcze raz próbuje się nas nabić - teraz w butelkę. O niepokojących pomysłach i działaniach Facebooka pisano od lat. Już same początki protoplasty Facebooka - kiedy Zuckerberg wykradł zdjęcia studentów uczelni, by stworzyć serwis pozwalający na ocenę ich wyglądu - powinny przynajmniej wzbudzić czujność. Szczególnie u kogoś, kto działał w branży od lat i widział wszystko od podszewki.

Dziwnym trafem McNamee niczego nie widział, gdy doradzał Zuckerbergowi. A gdy nawet wykład wygłoszony w 2011 roku na TED na temat działania facebookowych algorytmów i zamykania nas w poglądowych bańkach zmartwił przyszłego wodza antyfacebookowej rewolucji, akurat kontakt z Zukcerbergiem się urwał. Masz ci los!

Wizjonerstwo nie powinno iść w parze z wręcz dziecinną naiwnością - a właśnie czymś takim wykazywał się McNamee, który od czasów wyborów w 2016 roku stał się w zachodnich mediach ekspertem ds. krytyki Facebooka. Chociaż niektóre jego diagnozy są słuszne - Zuckerberg jest głuchy na dobre rady, a funkcjonowanie technologicznych korporacji ułatwiają niedziałające antymonopolistyczne praktyki - to wcześniejsze przymykanie oczu musi niepokoić albo przynajmniej zmusić do zastanowienia.

Najpierw pomagali, teraz krytykują

Tym bardziej że McNamee nie jest pierwszym nawróconym. W maju na polski rynek trafi książka "Dyktatura danych". Jej autorką jest Brittany Kaiser. Czyli… była pracownica Cambridge Analytica.

Upublicznia w jaki sposób firmy bogacą się, korzystając z naszych danych osobowych oraz pokazuje, w jaki sposób Cambridge Analytica wykorzystała luki w przepisach dotyczących prywatności, aby pomóc wygrać wybory Donaldowi Trumpowi – i jak łatwo może się to powtórzyć w wyborach prezydenckich gdziekolwiek na świecie.
"Dyktatura danych"

Kaiser była również bohaterką netfliksowego dokumentu "Hakowanie świata", który rozpoczął falę filmów na ten temat. Wnioski płynące z materiału, a potem kolejnych podobnych produkcji, były jednak rozczarowujące. "Facebook jest zły, bo wybory wygrał Trump, na którego zagłosowała głupia prawica, dająca się manipulować Rosji. Są nieliczni dobrzy, którzy w końcu mieli dość manipulacji i przymykania oczu. Tyle że zawsze do takich wniosków dochodzili raczej późno."

To ciekawe, że wygrana wyborów przez Trumpa jest momentem, w którym "nawróceni" zostali oświeceni. McNamee szczerze przyznaje, że kiedy pojawiły się pierwsze teksty o powiązaniu Cambridge Analityca w 2015 roku autor "Nabitych w butelkę" uznał to za poważny, choć krótkotrwały skandal. Co jednak najważniejsze, nie zmienił jego wiary w czyste intencje Zuckerberga. Dlaczego?

Skruszeni kojarzą się bardziej z osobami uciekającymi z tonącego okrętu, który w nowej rzeczywistości nie chcą być powiązani z aferami. Co ciekawe, McNamee w "Nabitych w Facebooka" wspomina o swoich nowych projektach, w których bierze udział. Chodzi w nich o to, żeby tworzyć bardziej etyczne technologie, skupiające się na ludziach, a nie zyskach. Autor wspomina, że spotkał się w tym celu m.in. z szefami Microsoftu.

Brzmi to więc tak, jakby afera z 2018 roku otworzyła nowy rynek - firm bardziej dbających o użytkowników, które nie będą traktowały ludzi jak klientów. Facebook pod tym względem jest spalony, zresztą Zuckerberg i tak jest głuchy na krytykę. Doradzać (i zarabiać) można, pracując z innymi. Dlatego dziś poświęca się Facebooka zarówno na gruncie ideologicznym, jak i finansowym. Niewykluczone więc, że batalia o nowy system - a taki apel pojawia się na kartach książki "Nabici w Facebooka" - ma też drugie dno.

Czy jednak "Nabici w Facebooka" niczego nowego do dyskusji nie wnosi? McNamee słusznie zwraca uwagę na to, że wolnorynkowa chicagowska szkoła przysłużyła się też Google’owi i Facebookowi: "umożliwiła im stworzenie rynków, których mogą być również uczestnikami".

Tradycyjne przepisy antymonopolowe dawały firmom wybór: mogły albo stworzyć rynek, albo być jego uczestnikami, ale nie jedno i drugie. Teoria wskazywała tu, że jeśli właściciel rynku również w nim uczestniczył, mogło to wpływać źle na inne konkurencyjne firmy. Ale zakup DoubleClick przez Google właśnie to umożliwił w reklamie online, pozwalając Google’owi na faworyzowanie swojej własności, kosztem innych firm. Google zrobił coś podobnego, kiedy kupił YouTube, zmieniając algorytm tak, że faworyzował właśnie ten kanał.

Inną ciekawą kwestią jest to, że "w Facebooku radzenie sobie samemu jest podstawową zasadą". W firmie wygrywali ci, którzy potrafili rozwiązać każdy napotkany problem. Ci, którzy sobie z tym nie radzili, odpadali. Efekt jest taki, że większość woli unikać kłopotów i odkłada trudne sprawy na później. Podobnie reaguje zresztą góra. Nie ma czegoś takiego jak społeczna odpowiedzialność, każdy jest kowalem własnego losu. Czy to jednak polityka Facebooka, czy raczej codzienna rzeczywistość systemu, w jakim funkcjonujemy? Może więc chcąc zmienić Facebooka, powinniśmy przyjrzeć się temu, co umożliwiło takie działanie firmom nie tylko z branży technologicznej.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)