Czym zatrzymać czołgi Putina? Wielkie zakupy broni przeciwpancernej
Obrona przeciwpancerna przez długi czas była piętą achillesową polskiej armii. Jej radykalne wzmocnienie miał przynieść program Ottokar-Brzoza, ale choć polskiego niszczyciela czołgów nadal nie ma, w ręce żołnierzy trafia skuteczna, sprawdzona w walce, inna broń przeciwpancerna. Czym polscy żołnierze mogą zwalczać czołgi?
Opublikowany przez Politico artykuł, dotyczący planowanych przez Bundeswehrę zakupów broni, zawiera intrygującą informację. Jest nią przeznaczenie przez Niemcy miliardów euro na nowy, kołowy niszczyciel czołgów. Zapis ten, cytowany przez liczne media z całego świata, wywołał falę spekulacji co do planów Bundeswehry.
Bliższa analiza ujawnionych dokumentów wskazuje, że - prawdopodobnie - zaszła pomyłka w ich interpretacji, a pozycja na liście zakupów, opiewająca na 3,8 mld euro, dotyczy nie niszczycieli czołgów, ale kołowych pojazdów rozpoznawczych Korsak, którymi Niemcy chcą zastąpić eksploatowane obecnie pojazdy Fuchs.
Doświadczanie wydarzeń muzycznych w XXI w. | Historie Jutra
W kontekście prawdziwych i domniemanych niemieckich zbrojeń warto jednak zadać pytanie o polskie zdolności przeciwpancerne.
Przeciwpancerna iluzja
Do niedawna były one bardzo ograniczone: całe wojska lądowe miały do dyspozycji zaledwie 264 wyrzutnie PPK (przeciwpancernych pocisków kierowanych) Spike. Nieliczne "przeciwpancerne" Rosomaki pełniły rolę pojazdów, dowożących na pole walki obsługę wyrzutni Spike, która w celu użycia broni musiała opuścić pojazd i rozłożyć wyrzutnię.
Polskie zdolności przeciwpancerne w teorii - przez lata - wzmacniały także pociski 9M14 Malutka montowane na BWP-1, a także na niszczycielach czołgów na kołowych podwoziach BRDM-2. Wartość tych pocisków była jednak iluzoryczna, przede wszystkim ze względu na archaiczny, reprezentujący technicznie początek lat 70., system naprowadzania. W praktyce było to wykazywanie "na papierze" zdolności, które nie istniały.
Uzupełnieniem tych broni był system minowania narzutowego w postaci pocisków Feniks Cargo, wystrzeliwanych z wyrzutni WR-40 Langusta, a także lotnicza broń kierowana, przenoszona przez F-16.
Generacyjna zmiana uzbrojenia
Ostatnie lata przyniosły ważne zmiany. Na poziomie drużyny piechoty ważnym wzmocnieniem stały się działa bezodrzutowe Carl-Gustaf F4, wprowadzone zamiast starych granatników RPG-7. Polska kupiła sześć tys. egzemplarzy tej broni, jednak - pomimo skali zamówienia - prawdopodobnie bez uruchomienia w kraju produkcji amunicji. Uzupełnieniem dział bezodrzutowych jest kilkanaście tysięcy lekkich, jednorazowych granatników M72 EC MK1 LAW.
Rośnie także nasycenie nowoczesnymi pociskami przeciwpancernymi. Pierwszą zmianą był zakup przez MON na potrzeby Wojsk Obrony Terytorialnej 60 wyrzutni PPK Javelin. Zamówienie to w ostatnich dniach zwiększono - Polska podpisała kolejną umowę, tym razem na 253 wyrzutnie, a także ponad 2,5 tys. pocisków.
Do wojska trafiają także Rosomaki i - w niedalekiej przyszłości - Borsuki z wieżą ZSSW-30, co oznacza, że każdy z takich pojazdów ma podwójną wyrzutnię PPK Spike. Bez większego rozgłosu MON zamówił także nieustalone pociski cargo dla polskiej artylerii rakietowej, co oznacza możliwość minowania narzutowego na dystansie 30-80 km, a tym samym zwalczania czołgów wroga na takich dystansach.
Kwestią otwartą pozostaje zakup amunicji samonaprowadzającej się dla polskich systemów artyleryjskich Krab i K9 - prace nad polskim rozwiązaniem tego typu w postaci programu APR (amunicja precyzyjnego rażenia).
Co dalej z niszczycielem czołgów?
Po efektownych zapowiedziach i publikacji różnych grafik, w miejscu buksuje także program Ottokar-Brzoza. Jego rezultatem ma być polski niszczyciel czołgów, wyposażony w pociski klasy NLOS (Non Line Of Sight).
Oznacza to, że jego załoga może zwalczać cele, których nie widzi bezpośrednio - ukryte za przeszkodami terenowymi, oddalone o kilkadziesiąt kilometrów, wskazane przez pojazdy rozpoznawcze czy bezzałogowce. Jednym z problemów jest w tym przypadku ostateczny wybór pocisku - pod uwagę brane są brytyjskie Brimstone, ale także izraelskie Spike NLOS.
Radykalnym wzmocnieniem polskich zdolności przeciwpancernych są za to śmigłowce Apache - na razie osiem leasingowanych AH-64D, a docelowo 96 w wariancie AH-64E. Maszyny tego typu mogą przenosić po 16 pocisków przeciwpancernych, jak AGM-114 Hellfire, AGM-179 JAGM, a także - co przetestowano w Polsce - Spike NLOS. W połączeniu z mobilnością śmigłowców daje to zdolności, których polskie wojsko było przez długie lata pozbawione.
Wielowarstwowa obrona
Przez bardzo długi czas zdolności przeciwpancerne polskie wojska były iluzoryczne, a w połączeniu z wycofaniem granatników RPG-7 czy wyczerpaniem resursów pocisków dla śmigłowców Mi-24 (9M17 Skorpion i 9M114 Kokon) niemal całkowicie zanikły. Ostatnie lata to czas odbudowy tych zdolności.
Chodzi nie tylko o zakup konkretnego, nawet bardzo nowoczesnego wzoru broni czy najnowocześniejszej amunicji przeciwpancernej świata, ale o budowę wielowarstwowego systemu, gdzie granatniki, PPK, śmigłowce czy artyleria wzajemnie uzupełniają się, tworząc kolejne "warstwy" obrony. Dzięki nim możliwe jest równoczesne zwalczanie czołgów wroga nie tylko na linii walk, ale na głębokości dziesiątek (i więcej) kilometrów.