Zuckerberg przeprasza miliony. Nie wierzymy w ani jedno jego słowo
22.03.2018 14:01, aktual.: 22.03.2018 22:42
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wylała się zupa pełna danych i już wiadomo, że Facebook traktuje swoich użytkowników jak farmę informacji do sprzedania. Po aferze z Cambridge Analytica Mark Zuckerberg dość wymownie milczał. Do czasu.
Sytuacja z Cambridge Analytica zszokowała opinię publicznie. Czy słusznie? Można wątpić, bo nie jest to wcale efekt, tylko kolejna przyczyna wielu problemów wewnątrz firmy Marka Zuckerberga. Ba, nawet magazyn "Wired" poświęcił czas na opisania dwóch ostatnich lat Facebooka, opisując je jako "piekelne".
Przypomnijmy: Cambridge Analytica stworzyła wirtualne profile polityczne i społeczne ponad 50 mln Amerykanom. W jaki sposób? Dzięki Facebookowi. Wykorzystali do tego dane z aplikacji quizowej, która legalnie ściągała informacje o swoich użytkownikach. Później okazało się, że program ściągał także dane niczego nie świadomych znajomych chętnych na quiz graczy.
W rezultacie 270 tys. fanów quizu pozwoliło zajrzeć w dane aż 50 mln osób. A informacje popłynęły właśnie do firmy Cambridge Analytica, która bezpardonowo wykorzystała je do brutalnego, politycznego marketingu.
Sorry not sorry
Skandal ciągnie się od 17 marca, a wymowne było wspomniane milczenie Marka Zuckerberga. W końcu jednak minął czas na przemyślenia i prawdopodobne konsultacje z armią speców od wizerunku oraz prawników. Oczom spragnionych wyjaśnień internautów ukazało się poniższe oświadczenie, które może faktycznie przejść do historii:
"Naszym obowiązkiem jest ochrona naszych danych i jeśli nie potrafimy go wypełnić, nie zasługujemy na to, by was obsługiwać" – pisze w jednym z początkowych akapitów Zuckerberg. Adresatem jest oczywiście każdy, kto posiada konto na Facebooku, a jego treść nie tylko tłumaczy, co poszło nie tak, ale zdradza kolejne kroki. I w tych miejscach jest bardziej niż widoczne, że Mark jednak mija się z prawdą.
- Nie ma nic nadzwyczajnego w fakcie, że Facebook komercyjnie operuje danymi, które zgodnie z warunkami korzystania z serwisu udostępniają mu użytkownicy. Oświadczenie Zuckerberga jest idealnie gładką wypowiedzią, pieczołowicie skonstruowaną przez sztab specjalistów, ale nie spodziewam się, że rzeczywistość ją szczególnie odzwierciedli – uważa Michał Lewandowski z agencji Semper Iratus.
Nie wie - lub nie chce wiedzieć
Czym, zdaniem Lewandowskiego, zawinił Facebook? Głównie nieszczelnością procedur po zmianie podejścia do aplikacji zewnętrznych oraz brakiem należytej staranności przy weryfikowaniu partnerów. Pojawiają się jednak inne problemy, o których wspomina mój kolejny rozmówca.
- Zgodnie z oświadczeniem Zuckerberga, dopiero 7 lat po tym, jak firma umożliwiła zewnętrznym deweloperom tworzenie aplikacji, Facebook zorientował się, że niektóre z nich pobierają ogromne ilości danych użytkowników – mówi WP Tech Szymon Szymczyk, konsultant PR w agencji Planet PR, specjalizujący się w branży tech.
To nie stawia giganta w najlepszym świetle – wystarczyło zrobić prostą grę i samemu założyć własną "hodowlę danych". W końcu mało kto dokładnie wczyta się w regulamin gry - bo też mało kto spodziewa się, żę udostępniając swoje dane, może wciągnąć do bazy danych setki swoich znajomych. A Facebook w tym czasie szlifuje produkt i zgarnia pieniądze łopatami.
Ekspert nie zatrzymuje się przy wiwisekcji tego oświadczenia. Podkreśla, że z każdym kolejnym wystąpieniem publicznym firmy jej wiarygodność słabnie. Na jaw wychodzi, że opinii publicznej podają niedokładne informacje, które świadczą albo o ich niewiedzy, albo złej woli.
- Można odnieść wrażenie, że marka szczycąca się wykorzystaniem najnowszych technologii nie wie, do czego jest wykorzystywana. Jeszcze niedawno Zuckerberg mówił, że szaleństwem jest przypisywanie Facebookowi wpływu na ostatnie wybory w USA – opisuje Szymczyk. - Niedługo potem zmienił zdanie. Przedstawiciele firmy najpierw mówili o niewielkiej skali kupowanych za ruble politycznych reklam, ale pod naciskiem władz USA w końcu ujawniono, że skala była dużo większa – podkreśla.
A teraz Facebook został przyłapany na kłamstwie. W zeszłym miesiącu Simon Milner, jeden z dyrektorów Facebooka w Wielkiej Brytanii, przesłuchiwany przez brytyjską komisję parlamentarną zaprzeczył, jakoby Cambridge Analytica posiadało dane użytkowników Facebooka. Z kolei Zuckerberg w oświadczeniu przyznał, że firma wiedziała o nielegalnym pobieraniu danych osobowych użytkowników, ale nie powiadomiła o tym władz, a jedynie zażądała deklaracji, że dane zostały skasowane. Wychodzi na to, że sam Zuckerberg nie wiedział - albo nie chciał wiedzieć - co się działo w jego spółce.
Kara, która nie zaboli
"Obiecuję, że przebrniemy przez ten problem i w długim okresie zbudujemy jeszcze lepszy serwis" – zapewnia na końcu Zuckerberg. Chce zaprzestać udostępniania wrażliwych danych zewnętrznym twórcom aplikacji oraz usuwać użytkowników z programów, których nie używamy dłużej niż trzy miesiące. Ale prawda jest taka, że to nie tylko jego dobra wola nakazuje mu usprawnienie usług.
Michał Sztąberek, ekspert ochrony danych osobowych z firmy iSecure, w komentarzu dla WP Tech zauważa, że cała afera z Cambridge Analytica w tle nie byłaby możliwa, gdyby zdarzyła się po 25 maja 2018 roku. Dlaczego? Przez nowe, unijne przepisy o ochronie danych osobowych, znanych również jako RODO.
- Nowe przepisy narzucają obowiązek informowania o wszystkich podmiotach, którym zostaną udostępnione dane osobowe, a dodatkowo przewiduje kary nawet do czterech proc. całkowitego rocznego światowego obrotu z poprzedniego roku obrotowego. W przypadku Facebooka oznaczałoby to karę w wysokości co najmniej miliarda dolarów – opisuje.
Czy Facebook faktycznie odczułby taką karę? Maksymalne cztery procent światowego obrotu brzmi raczej jak symboliczna kara, strata, którą można wpuścić w koszty. Możliwe, że to będzie dopiero pierwszy krok, który trzeba będzie wykonać, by ograniczyć rozpasanie korporacji w zakresie wykorzystania naszych danych. Kolejne lata mogą okazać się przełomowe pod tym względem. Skoordynowane działania na polu międzynarodowym albo zablokowanie dostępu do Facebooka i jego usług na poziomie państwa byłoby odpowiednio mocnym narzędziem do kontroli koncernu.
Ale to dopiero przyszłość. A teraz? Czy można w ogóle wierzyć w zapewnienia i oświadczenia Marka Zuckerberga? Dariusza Jemielniaka z Akademii Leona Koźmińskiego w komentarzu dla WP Tech mówi wprost: "Umiarkowanie wierzę w dobre intencje FB. Dane użytkowników to ich główny towar".