"Totalny monitoring" nie przejdzie. Straciliśmy wielką szansę na "totalne bezpieczeństwo"

Obrońcy prywatności zwyciężyli. "Totalny monitoring", jak nazwano pomysł instalacji dokładnych kamer w Krakowie, nie zostanie wdrożony. Wygrało prawo do prywatności, to na pewno. Ale czy na pewno mieszkańcy mogą czuć się bezpiecznie? Mam wątpliwości.

"Totalny monitoring" nie przejdzie. Straciliśmy wielką szansę na "totalne bezpieczeństwo"
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com | shutterstock.com
Adam Bednarek

Po Twitterze krążył zabawny obrazek - choć był to śmiech przez łzy. Mieszkańcy jednego z osiedli w 2016 roku nie chcieli dojeżdżających autobusów, bo przystanki zajęłyby miejsca parkingowe. Rok później protestowali przeciwko linii tramwajowej. W 2019 media pisały o "dramacie" osiedla, bo to jest zakorkowane - nie da się z niego wyjechać, nie ma gdzie stanąć.

Obraz
© Twitter

Mam wrażenie, że podobna krótkowzroczność dotyczy miejskiego monitoringu. Niektórzy narzekają na naruszenie prywatności. A potem dziwią się, że ulice nie są wolne od zagrożeń i niebezpiecznych jednostek. Piosenka Janerki "Strzeż się tych miejsc" niestety wciąż jest aktualna.

"Totalny monitoring" nie przejdzie

Krakowski projekt "monitoringu totalnego" ostatecznie został odrzucony. Wątpliwości miał Rzecznik Praw Obywatelskich, negatywną opinię wystawiła Fundacji Panoptykon. To mocne głosy rzetelnych i poważanych instytucji.

Na czym miał polegać "totalny monitoring"? Pomysłodawca, radny miasta, chciał doprowadzić do instalacji 3500 kamer w dzielnicy Prądnik Czerwony, a docelowo - 100 000 kamer w całym mieście. Byłyby montowane na każdej latarni na wysokości twarzy. Na dodatek miałyby mieć mikrofon, pozwalający na prowadzenie komunikacji. W ten sposób możnaby wezwać pomoc i zgłosić niebezpieczny incydent.

- Nikt nie zagwarantuje, że ogrom gromadzonych danych nie zostanie wykorzystany niezgodnie z przeznaczeniem - krytykowała Fundacja Panoptykon.

- O każdym będzie można powiedzieć, kiedy, z kim i gdzie konkretnie przebywał w miejscu publicznym - martwił się Rzecznik Praw Obywatelskich.

Rozumiem strach przed zrobieniem z Polski drugich Chin czy Rosji. I niedopuszczenia do sytuacji, w której możliwe byłoby powstanie systemu oceniania obywateli, w którym traciłoby się punkty, bo krytykę władzy podsłuchała kamera zamontowana na latarni.

Doceniam walkę o chronienie prywatności mieszkańców, ale tego starcia akurat nie rozumiem. I nie wiem, dlaczego w imię ochrony przywołuje się populistyczne argumenty o wysokiej cenie całej instalacji, a zapomina o innym podstawowym prawu - do bezpieczeństwa.

Polacy czują się bezpieczniej. Zasługa kamer?

Kiedy w Poznaniu zaginął 26-latek, miejskie kamery zawiodły - akurat się obróciły i nagrywały obraz w innym miejscu. Podobnie było w sprawie 19-latka. Ostatnie znane miejsce pobytu to teren objęty okiem miejskiej kamery. Dalsze losy - nieznane.

Możemy bez końca przywoływać zaginięcia, którymi żyła cała Polska - zaginięcie Ewy Tylman, Iwony Wieczorek, porwanie Amelki i matki córki w Białymstoku. Co jakiś czas media informują o nagłym zniknięciu nastolatków. Ot, ktoś wychodzi z domu, idzie stałą trasą i nagle ślad się urywa.

Chociaż według wielu już żyjemy w świecie bez prywatności, to wciąż możliwe jest zapadnięcie się pod ziemię. Ile takich spraw udałoby się rozwiązać szybciej lub nie stanęłyby w martwym punkcie, gdyby kamery widziały więcej?

Kolejna istotna sprawa to przestępstwa - kradzieże, rozboje, morderstwa. Eksperci z Fundacji Panoptykon przekonują, że totalny monitoring nie wyeliminowałby przestępstw w 100 proc. Zgoda, to niemożliwe, bo sprawcy nie zawsze kalkulują. Kradzieże w obserwowanych centrach handlowych ciągle się zdarzają. Ale bezpieczeństwa nie można traktować zero-jedynkowo. Jeśli jest sposób, by do maksimum utrudnić działania bandytów, trzeba spróbować.

To nie przypadek, że bezpieczniej czujemy się w dobrze oświetlonym, naszpikowanym kamerami parku czy placu. A z drugiej strony idziemy z duszą na ramieniu przez ciemną uliczkę, mijając zakapturzonych panów stojących w bramach.

Obraz
© Materiały prasowe

Miejski monitoring - inwestujmy zamiast rezygnować

Dr Paweł Waszkiewicz w rozmowie z "Polityką" przekonywał, że miejski monitoring nie ma sensu, bo kamery wiszą za wysoko, a obraz jest niedokładny. No właśnie - to walczmy z tym. Ale nie rezygnując z systemu, tylko inwestując w lepszy sprzęt czy rozszerzając występowanie kamer.

Największą ironią jest dla mnie fakt, że przed kamerami - które dziś i tak są wszędzie: w autobusach, centrach handlowych, osiedlach - wzbraniają się pewnie ci, których i tak łatwo byłoby namierzyć. Choćby dzięki telefonowi trzymanemu w kieszeni czy wpisom w mediach społecznościowych.

Monitoring miejski nie wyeliminuje przestępczości, nie odstraszy wszystkich złodziei. Nie sprawi też, że ludzie nie będą znikać w niewyjaśnionych okolicznościach. Ale dokładny i rozszerzony system kamer wielu takim przypadkom mógłby zapobiec. Mam wrażenie, że zmarnowaliśmy szansę na zwiększenie własnego bezpieczeństwa. Kamery i tak będą nas obserwować - ale w kluczowej sytuacji może ich zabraknąć. Na nasze własne życzenie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)