Dywizja pancerna Maczka w Normandii. Historia bombardowań
Czołgiści Stanisława Maczka byli gotowi do walki na śmierć i życie z brunatną pancerną kawalerią. Nie mogli się spodziewać, że największe niebezpieczeństwo spotka ich ze strony sojuszników. Straty wyrządzone naszym przez Amerykanów i Brytyjczyków były wprost niewyobrażalne.
W trakcie II wojny światowej amerykańscy piloci bombowi zdecydowanie nie cieszyli się dobrą opinią wśród żołnierzy sił lądowych.
Nie raz i nie dwa zdarzało im się przez pomyłkę zbombardować alianckie pozycje. Ba, we Francji ich ofiarą padł nawet trzygwiazdkowy amerykański generał!
Polscy czołgiści przekonali się boleśnie o "skuteczności" jankeskich asów przestworzy już pierwszego dnia walk na froncie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Pozostałe poszły za jego przykładem"
8 sierpnia 1944 r. ruszyła druga faza ofensywy dowodzonej przez gen. Simondsa, której celem było zamknięcie w okrążeniu niemieckich sił w Normandii. Żołnierze czarnej kawalerii gen. Maczka zostali przydzieleni do II Korpusu Kanadyjskiego, odgrywając znaczącą rolę w całej operacji.
Zanim jednak Polacy dostali szansę wykazania się w boju, niemieckie pozycje miały zostać zbombardowane przez Amerykanów. I rzeczywiście, około godziny 13:00 na niebie pojawiło się 500 potężnych maszyn B-17.
Oczekiwano wsparcia, a zdarzyła się najokropniejsza możliwa pomyłka. Jak pisze Antony Beevor w książce D-Day. Bitwa o Normandię, po trafieniu przez "hitlerowską obronę przeciwlotniczą, bombowiec na przedzie formacji zbyt wcześnie zrzucił ładunek, a pozostałe poszły za jego przykładem". Na ziemi rozpętało się piekło.
"Bomby leciały jedna po drugiej"
Bomby leciały nie na Niemców, lecz oddziały alianckie, w tym Polaków. Kacper Śledziński, autor Czarnej kawalerii komentuje:
Najpierw było zdziwienie, potem niedowierzanie i przerażenie. Kto zdążył, chował się pod samochody, przyczepy, wskakiwał do rowów. A bomby leciały jedna po drugiej, raniąc i zabijając alianckich żołnierzy.
Natychmiast po tym jak rozpoczęło się bombardowanie Kanadyjczycy i Polacy rzucili żółte świece dymne, celem zaznaczenia własnych pozycji. To tylko pogorszyło sytuację.
Nikt nie ustalił kolorów
Wszystkiemu winna była fatalna łączność między siłami naziemnymi a powietrznymi. Amerykanie używali bowiem żółtych znaczników nie do oznaczania pozycji sojuszniczych, ale – celów bombardowania!
W efekcie – jak podaje Antony Beevor – zginęło lub zostało rannych 315 Polaków i Kanadyjczyków, zaś samo natarcie znacznie straciło na impecie. Jednak to jeszcze nic w porównaniu z tym co wydarzyło się niespełna tydzień później.
Brytyjski marszałek czuwa
Tym razem bezpośrednim celem żołnierzy II Korpusu było miasteczko Falaise, na drodze do którego największą przeszkodą stanowił las Quesnay. Niemcy zmienili zarośla w istną fortecę, której najsilniejszy punkt tworzyły okopane czołgi Tiger.
Zdecydowano się znów sięgnąć po wsparcie z powietrza. Zrezygnowano jednakże z Amerykanów, wybierając bombowce RAF-u.
Chcąc uniknąć powtórki wydarzeń sprzed kilku dni na miejsce przybył nawet dowódca angielskiego lotnictwa marszałek Arthur Tedder. Jak się zapewne już domyślacie, na niewiele się to zdało.
"Nigdy nie byłem pod takim bombardowaniem"
W relacji Franciszka Skibińskiego – wówczas zastępcy dowódcy 10 Brygady Kawalerii Pancernej – czytamy:
Olbrzymia armada, lecąca bardzo nisko, zbliżała się z kierunku północnego. Żołnierze powyłazili na czołgi, wymachując z entuzjazmem beretami. […] Aż tu jak nie zaczną sypać się bomby! Prosto na nasze głowy.
Cała szerokość i głębokość przygotowanego do natarcia korpusu została obrzucona tysiącami bomb. Nigdy w życiu nie byłem pod takim bombardowaniem, jak tego 14 sierpnia.
I chociaż trudno w to uwierzyć, powtórzyła się sytuacja z żółtymi racami sygnałowymi. Jak podkreśla w Czarnej kawalerii Kacper Śledziński:
Nie pomogły meldunki wysyłane z dowództwa korpusu ani samolot mosquito, który latał między bombowcami, dając znać skrzydłami, aby przestali bombardować.
Nalot trwał tak długo aż wszystkie samoloty pozbyły się swego śmiercionośnego ładunku.
Zabici, setki ranny, setki zniszczonych pojazdów
Wspomniany wcześniej marszałek Tedder "kłusem dał nura pod polski czołg". W jego ślady poszli żołnierze całego II Korpusu. Straty były jednak ogromne.
Dotyczyło to w szczególności Kanadyjczyków, ale i w polskich szeregach zginęło lub zostało rannych 200 żołnierzy. Zniszczeniu uległy setki pojazdów mechanicznych. Spłonął również "sztandar podhalańczyków z odznaczeniami Virtuti Militari za kampanię Norweską".
Doskonale spointował całą sprawę cytowany wcześniej Franciszek Skibiński: "Działalność naszego lotnictwa tego dnia była znacznie skuteczniejsza niż 8 sierpnia. Wtedy osłabiła tylko natarcie. Dziś – udało się w ogóle powstrzymać jego wyruszenie".
Zdecydowanie nie tak wyobrażali sobie pancerniacy generała Maczka swój pierwszy tydzień w boju. Na szczęście wkrótce dostali okazję, by wykazać się w walce. Starczyło, że Amerykanie przestali zrzucać im na głowy bomby.
Bibliografia
- Antony Beevor, D-Day. Bitwa o Normandię, SIW Znak 2010.
- Franciszek Skibiński, Pierwsza Pancerna, Czytelnik 1966.
- Kacper Śledziński, Czarna kawaleria. Bojowy szlak pancernych Maczka, Znak Horyzont 2014.