Podgrzaliśmy Ziemię, więc Chińczycy marzną. My też będziemy
W chińskim regionie odnotowano rekordowe, najniższe od ponad 60 lat temperatury, przekraczające minus 50 stopni Celsjusza. Takie doniesienia to woda na młyn denialistów, próbujących zanegować wpływ człowieka na katastrofę klimatyczną. Rekordy zimna stanowią jednak – niestety – potwierdzenie, że planeta się ogrzewa. Jak to możliwe i dlaczego ma znaczenie także dla Polski?
Chińskie miasteczko Tuerhong w regionie Sinciang od niedawna stało się znane na całym świecie. To właśnie tam, blisko granicy z Mongolią, temperatura spadła do minus 52,3 stopnia Celsjusza. To najniższa wartość od stycznia 1960 r., gdy słupki rtęci pokazywały w tym regionie minus 51,5 st. Celsjusza.
Podobny rekord – tym razem dla całych Chin – padł w poprzednim roku, gdy w mieście Mohe termometry zanotowały równe minus 53 stopnie. Fala katastrofalnych mrozów zbiegła się z czasem, gdy masy turystów podróżujących po obchodach Święta Wiosny (Chiński Nowy Rok) usiłowały wrócić do domu, odcinając na północy kraju dziesiątki tysięcy ludzi.
Po drugiej stronie Eurazji mróz także ustanawia kolejne – choć może nie tak spektakularne – rekordy. W szwedzkiej miejscowości Naimakka w gminie Kiruna odnotowano najniższą temperaturę w XXI wieku – minus 43,8 stopnia Celsjusza.
Rekordy padają też w innych miejscowościach. W północnoszwedzkim mieście Umea odnotowano jakiś czas temu 36,6 stopnia poniżej zera, co jest tam najniższą temperaturą od 1987 r.
Dlaczego jest zimno, jeśli jest coraz cieplej?
Wszystkie te przypadki, nagłaśniane przez media i serwisy społecznościowe mogą sprawiać wrażenie, że strach przed katastrofą klimatyczną jest wyolbrzymiany. Intuicja zdaje się podpowiadać, że jeśli jest bardzo zimno, to jednocześnie nie może być najgoręcej w historii.
Na tym z pozoru zdroworozsądkowym podejściu ochoczo żerują denialiści klimatyczni. Podważając naukowy konsensus za pomocą psychologicznych sztuczek (szczegółowo opisuje to Jakub Wiech w serwisie Energetyka 24) budują oni osobistą popularność patoinfluencerów albo gromadzą polityczny kapitał.
To, że w czasie globalnego ocieplenia w niektórych miejscach planety może być zimniej niż kiedykolwiek wcześniej, da się jednak wytłumaczyć.
Znaczenie wiru polarnego
Próbą odpowiedzi na paradoks rekordowych chłodów w czasie równie rekordowego ocieplenia jest hipoteza wysunięta ponad dekadę temu przez klimatolożkę Jennifer Francis z Uniwersytetu Rutgers w New Jersey (obecnie w Woodwell Climate Research Center) i Stephena Vavrusa z University Wisconsin-Madison.
Wspomniana hipoteza wciąż pozostaje przedmiotem dyskusji, ale uznaje się ją za przekonującą próbę wytłumaczenia klimatycznych paradoksów. Jej fundamentem jest wpływ, jaki na klimat wywierają masy arktycznego powietrza, a zwłaszcza wir polarny.
Wir polarny to układ ciśnień skutkujący występowaniem stabilnych silnych wiatrów, wiejących w czasie nocy polarnej, czyli na naszej, północnej półkuli, w zimie. Wiatry te wieją na wysokości 50-60 km w rejonie biegunów, po ok. 15 km w położonych bardziej na południe rejonach arktycznych.
Stabilny krąg zimnego powietrza
W ten sposób dochodzi do formowania okołobiegunowego, zamkniętego i stabilnego kręgu zimnego powietrza, gdzie temperatura może sięgać nawet minus 85 stopni Celsjusza. Krąg ten jest tym bardziej stabilny, im większe są różnice temperatur pomiędzy masami powietrza w jego wnętrzu i tymi na zewnątrz.
Stabilność wiru polarnego naruszają fale powietrza, znane pod nazwą fal Rossby’ego. Są to meandry prądu strumieniowego – mas powietrza poruszających się nieco niżej, na wysokości ok. 12 km, wykorzystywanych m.in. w transporcie lotniczym do przyspieszenia i obniżenia kosztów lotów.
Fale Rossby’ego mogą powodować oderwanie od wiru polarnego wielkich mas zimnego powietrza i przesunięcie ich na południe, co skutkuje występowaniem ekstremalnie niskich temperatur. Co to wszystko ma wspólnego z katastrofą klimatyczną?
Stabilność wiru polarnego zależy od różnicy temperatur pomiędzy masą bardzo zimnego powietrza na północy i cieplejszego na południu. Na skutek topnienia arktycznego lodu (od ok. dekady tempo topnienia - co również bada Jennifer Francis - zaczęło spadać) i ogrzewania się powietrza nad Arktyką, różnica temperatur staje się coraz mniejsza, a wir polarny mniej trwały.
Przykład tego zjawiska możemy obserwować w ostatnich dniach, co dobrze ukazuje poniższe nagranie.
Wir polarny a sprawa polska
Nie jest to tylko abstrakcyjny problem mieszkańców Tuerhonga, Mohe czy – jak w 2022 r. – Nowego Jorku albo Bostonu. Śledząc prognozy pogody możemy zauważyć, że w tym roku w Polsce zapowiadane jest opóźnione nadejście wiosny, poprzedzone uderzeniem fali chłodu.
To właśnie efekt rozpadu wiru polarnego, a w szerszym ujęciu – tego, jak bardzo podgrzaliśmy naszą planetę, niszcząc mechanizmy kształtujące jej klimat. W rezultacie, choć meteorologiczne statystyki jasno pokazują, że średnioroczne temperatury rosną, jest duża szansa, że zanim na dobre nadejdzie ciepła wiosna, zdążymy jeszcze porządnie zmarznąć.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski