Planeta robotów. Kolonizacja Marsa już się zaczęła

Pokolenie naszych dziadków i rodziców obserwowało lądowanie na Księżycu. Mamy szansę uczestniczyć w równie doniosłych chwilach. Nieodległa, dająca się przewidzieć przyszłość przyniesie nam wydarzenie bez precedensu: człowiek stanie się gatunkiem międzyplanetarnym. Pierwszym przystankiem jest Mars.

Planeta robotów. Kolonizacja Marsa już się zaczęła
Źródło zdjęć: © Domena publiczna
Łukasz Michalik

Czerwona Planeta od dawna fascynuje. Odkąd ludzie zaczęli myśleć o lotach kosmicznych, Mars – jako przystanek lub cel podróży – trwale zagościł w planach różnych wizjonerów i pionierów astronautyki.

Do pierwszych, kompleksowo zaplanowanych wypraw na Marsa, należy "Das Marsprojekt". Opracował go w 1948 roku Wernher von Braun. Niemiecki naukowiec i pionier technologii rakietowej był już wówczas "gościem" Amerykanów, którzy w zamian za jego wiedzę gotowi byli przymknąć oko na przeszłość von Brauna i oskarżenia o zbrodnie wojenne.

"Das Marsprojekt" powstał zanim rozpoczęto realizację księżycowego programu Apollo i nawet dzisiaj imponuje rozmachem i wizjonerstwem.

Marsjański pociąg

Równie imponująco przedstawia się planowana około 20 lat później, radziecka misja na Marsa. Jej filarem miał być Ciężki Międzyplanetarny Statek Kosmiczny, budowany na ziemskiej orbicie dzięki modułom, wynoszonym w kosmos przez rakiety N-1.

Statek o długości 175 metrów miał dostarczyć na Marsa ekspedycję badawczą, która w ciągu roku zamierzała przebyć drogę między biegunami Czerwonej Planety.

Kosmonauci mieli poruszać się po Marsie… kosmicznym pociągiem – wielkim, modułowym pojazdem, zasilanym przez reaktor atomowy. Prace nad radziecką, załogowa misją na Marsa zakończyły się wraz z serią katastrof, które przekreśliły rozwój rakiety N-1.

Obraz
© Domena publiczna

Ilustracja do jednego z wydań "Das Marsprojekt", rok 1953

Pasmo niepowodzeń

Zostawmy jednak na boku wizje i ambitne plany. Choć są interesujące, ich praktyczne znaczenie pozostaje marginalne, Znacznie ważniejsze okazały się faktycznie przeprowadzone marsjańskie misje.

Zaczęło się od sond. A właściwie od pasma niepowodzeń, bo z 10 sond kosmicznych, wysłanych przez Związek Radziecki w kierunku Marsa, 10 eksplodowało, spadło, rozbiło się albo zerwało łączność. Misje Marsnik 1 i 2, Sputnik 22, Zond 2, Mars czy Kosmos 419 mogą po latach sprawiać wrażenie niekończącego się pasma porażek.

Nieco lepiej szło Amerykanom, którzy wprawdzie również na początku zaliczyli katastrofę, ale serią misji Mariner wytrwale przecierali kosmiczny szlak, uzyskując coraz lepsze rezultaty w postaci danych i zdjęć Czerwonej Planety – na razie z jej orbity.

Przełom: misje Viking 1 i 2

Przełom nadszedł dopiero w kolejnej dekadzie. Rzecz jasna na początku była katastrofa – sonda Mars 2 zamiast osiąść na powierzchni planety, wyrąbała w jej powierzchni mały krater, rozbijając się z pełnym impetem. Na otarcie łez pozostała Rosjanom świadomość, że Mars 2 był pierwszym ziemskim obiektem, dostarczonym na powierzchnię Marsa. Kolejna misja – Mars 3 – zakończyła się już w pełni udanym lądowaniem. Niestety, kilkanaście sekund po tym sukcesie lądownik zamilkł.

Obraz
© Domena publiczna

Sonda Viking 1

Po rosyjskich misjach – w tym zakończonych sukcesem wyprawach Mars 6 i 7, w kosmicznej rywalizacji dwóch mocarstw nastąpiła prawdziwy nokaut w postaci amerykańskich misji Viking 1 i 2, które zakończyły się pełnym sukcesem. Orbitery krążyły wokół Marsa, lądowniki dotarły do jego powierzchni, a aparatura badawcza zebrała ogrom wszelkiego typu danych, uzupełnionych zdjęciami – było ich około 50 tys.

Po tym sukcesie – mimo sporadycznych prób – eksploracja Marsa zamarła na niemal dwie dekady, aż do następnego przełomu.

Mars, planeta robotów

Okazała się nim misja Pathfindera z 1996 roku. Lądownik nie tylko dotarł do powierzchni Marsa, ale wytoczył się z niego kosmiczny łazik. Pathfinder przejechał po Marsie około 100 metrów, wykonał sporo analiz składu gruntu czy warunków pogodowych, a także – już z powierzchni Marsa – 550 zdjęć. I choć szybko odmówił posłuszeństwa, przetarł szlaki – zarówno pod względem technologii, jak i naszego postrzegania Czerwonej Planety.

Wszystko za sprawą faktu, że misja była szeroko transmitowana przez media, w tym ciągle jeszcze raczkujący internet. Z wydarzenia naukowego przerodziła się w międzyplanetarną atrakcję, obserwowaną przez ludzi na całym świecie. Później było tylko lepiej.

Obraz
© Domena publiczna

Marsjańskie selfie łazika Opportunity

Nad brytyjskim Beagle 2 spuśćmy zasłonę milczenia (doleciał, ale nie pojechał), jednak wysyłane kolejnych latach łaziki Spirit, Opportunity, Curiosity czy w końcu InSight stały się bohaterami popkultury.

Z aparatury naukowej przeistoczyły się w bohaterów zbiorowej wyobraźni, których działania – dzięki coraz lepszej technologii – z wypiekami na twarzy śledziły miliony ludzi. Marsjańskie burze, zerwana łączność, pierwsze selfie, długie milczenie, zdalne usuwanie problemów: wszystko to stało się pokoleniowym doświadczeniem Ziemian z początku XXI wieku.

Kosmiczna ekspansja: pierwszy przystanek

Mars stał się bliski nie tylko z uwagi na topografię układu słonecznego, ale przede wszystkim jako planeta będąca w zasięgu ludzkości. Plany załogowych misji, czy – ambitniej – kolonizacji Czerwonej Planety przestały być traktowane jako element odległej przyszłości, stając się kolejnym, naturalnym krokiem w eksploracji kosmosu.

I choć nie brak pomysłów karkołomnych, czy – mówiąc wprost – absurdalnych, to projekty kreślone przez Elona Muska czy państwowe agencje kosmiczne wydają się dzisiaj czymś zupełnie naturalnym i oczekiwanym. Nic dziwnego, że zaplanowane na 2020 rok marsjańskie misje budzą tak wielkie zainteresowanie. To przecież kolejny krok na drodze do wysłania na czerwoną Planetę pierwszych ludzi.

Na naszych oczach człowiek – dotychczas przywiązany do macierzystej planety – staje się istotą kosmiczną.

marsmars 2020misja na marsa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (16)