Nowa linia brzegowa w Płocku? Spytaliśmy eksperta od lodowców, czy to możliwe
Zmiany klimatyczne nie omijają Polski. Wywołują już teraz wiele negatywnych skutków, a ostatnio w sieci głośno zrobiło się na temat jednego z nich - możliwego przesunięcia linii brzegowej. I to aż w okolice Płocka. Duński profesor wyjaśnia nam, czy faktycznie do tego może dojść.
Wizja rozlewającego się na Polskę Bałtyku brzmi strasznie. Taką teorię przedstawił hydrolog z Polskiej Akademii Nauk, prof. Paweł Rowiński dla Tygodnika TVP. Jego zdaniem szybko zachodzące przekształcenia klimatu mogą sprawić, że nowa linia brzegowa Morza Bałtyckiego znajdzie się w Płocku. Na skutek topnienia lodowców i wzrostu poziomu mórz z mapy Polski mają zniknąć Żuławy Wiślane, Gdańsk oraz część Elbląga.
Czy faktycznie czeka nas tak ekstremalny scenariusz?
- Prawdą jest, że obecnie nasze linie brzegowe przesuwają się powoli, a później to zjawisko przyśpieszy - powiedział w rozmowie z WP Tech profesor Jason Box, glacjolog i polarny klimatolog z Danii. Ma na swoim koncie ponad 20 wypraw na Grenlandię. - Wzrost poziomu morza przyśpiesza, jednak jest on wyższy o około 50% w tropikach niż w Bałtyku. Tak więc problem wzrostu poziomu morza jest większy w takich miejscach jak Dżakarta, Bangkok czy Bangladesz
Przesunięcie linii brzegowej do Płocka wydaje się więc mało prawdopodobną wizją. Bardziej realne są za to inne zagrożenia, związane z globalnym ociepleniem.
Jak w Syrii
- Zmiany klimatyczne uderzą w stabilność systemów politycznych, bezpieczeństwo żywności i wody pitnej. Będą narastały także konflikty. Syryjska wojna domowa jest użytecznym przykładem skutków przedłużającej się suszy. Oczekiwać można także przemieszczania ludzi zamieszkujących obszary przybrzeżne na skutek wzrostu poziomu morza. Intensywne migracje to kolejny cios dla stabilności politycznej. Dotyczy to również Polski - kontynuuje Jason Box.
Jest też zła wiadomość dla rolników. Możemy spodziewać się mniejszej przewidywalności w modelach pogodowych, a najbardziej dotknie to właśnie przemysł rolniczy.
- Występować będzie więcej okresów suchej pogody, więcej okresów silnych opadów, potencjalnie silniejszych burz gradowych, a nawet możliwość wzrostu ekstremalnie niskich temperaturach zimą z powodu zakłóceń powodowanych strumieniem odrzutowym - kontynuuje Box. - Wskazywane zmiany obserwujemy już teraz, szczególnie czerwiec tego roku pokazał nam, jak wysoka temperatura może występować w Polsce.
Polityka środowiskowa i mniej dzieci
Co prawda zmiany klimatyczne, z którymi w nadchodzącym czasie będzie mierzyć się Polska, nie są tak drastyczne, jak w innych częściach świata, ale pewne działania muszą zostać podjęte. Ekspert podkreśla, że ciężar odpowiedzialności powinien spoczywać na rządach i tworzonej przez nie polityce środowiskowej.
- Możemy spowolnić tę katastrofę, spalając mniej paliw kopalnych, usuwając CO2 z atmosfery, sadząc drzewa, chroniąc mokradła i torfowiska, ponieważ magazynują dużo węgla, którego nie chcemy uwalniać do atmosfery. Powinniśmy także zapobiegać wycince już istniejących, dojrzałych lasów.
Wśród zaleceń dla polskiego rządu profesor Box wymienia przede wszystkim inwestycję w energetykę wiatrową, najlepiej na morzu Bałtyckim, i przygotowanie się do niestabilnych wzorców pogodowych, które utrudnią produkcję żywności. Polska powinna również wspierać politykę klimatyczną Unii Europejskiej oraz chronić lasy i sadzić nowe drzewa.
Większość z tych działań znajduje się w zakresie regulacji państwowych. A czy jest coś, co każdy z nas może zrobić, aby pomóc chronić klimat? Profesor Box uważa, że tak. Wśród jego zaleceń jest przede wszystkim rzadsze korzystanie z samolotów czy... posiadanie mniejszej ilości dzieci. Choć ostatnia propozycja może wydawać się kontrowersyjna, nie ma w niej nic dziwnego. ONZ prognozuje, że do 2050 roku nasza populacja zwiększy się do niemal 10 miliardów. A więcej ludzi to większa konsumpcja dóbr, większe zużycie naturalnych surowców i miliony nowych fabryk, zwiększających globalne ocieplenie.