NASA podwyższa ryzyko uderzenia asteroidy YR4 w Ziemię. Ekspert ocenia

Prawdopodobieństwo uderzenia planetoidy YR4 w Ziemię w 2032 r. wzrosło do 3,1 proc. - poinformowała NASA. Karol Wójcicki z kanału "Z głową w gwiazdach" mówi, że gdyby YR4 uderzyła w naszą planetę, zniszczeniu uległaby przestrzeń porównywalna do powierzchni Bydgoszczy.

Ilustracja asteroidy YR4 zbliżającej się do Ziemi; Karol Wójcicki, popularyzator nauki, autor kanału "Z głową w gwiazdach"
Ilustracja asteroidy YR4 zbliżającej się do Ziemi; Karol Wójcicki, popularyzator nauki, autor kanału "Z głową w gwiazdach"
Źródło zdjęć: © Adobe Stock, Karol Wójcicki
Amanda Grzmiel

Jak wynika z najnowszych danych Centrum Badań Obiektów Bliskich Ziemi NASA, amerykańska agencja kosmiczna zmieniła wstępne szacunki w sprawie prawdopodobieństwa uderzenia w Ziemię asteroidy YR4 - z 1,2 proc. do 3,1 proc., czyli 1 do 32. Jest znana też szacunkowa data - 22 grudnia 2032 r.

"Zniszczeniom mogłoby ulec miasto wielkości Bydgoszczy"

Karol Wójcicki, popularyzator nauki, autor kanału "Z głową w gwiazdach", w rozmowie z WP Tech uspokaja, że, gdyby nawet do tego doszło, to nasza planeta to przetrwa.

- NASA potwierdziła, że mamy 3,1 proc. szansy na to, że planetoida uderzy w Ziemię. To oznacza dokładnie to samo, co to, że planetoida ma dokładnie 96,9 proc. szans, że nas ominie - i to już zdecydowanie brzmi lepiej i spokojniej. Jeśli pomyślimy sobie o tym, że ta planetoida może być na kursie kolizyjnym z Ziemią i w nas uderzy, to pamiętajmy też, że około 71 proc. powierzchni naszej planety to morza i oceany, a 57 proc. lądów na naszej planecie jest kompletnie niezamieszkałych. Na terenach zamieszkałych tylko 1,1 do 3 proc. powierzchni zajmują miasta - tłumaczy Karol Wójcicki.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Wójcicki wyjaśnia, że gdyby planetoida uderzyła w Ziemię, zniszczeniu uległaby przestrzeń porównywalna do np. powierzchni Bydgoszczy.

- To nie jest obiekt, który mógłby zagrozić całej cywilizacji czy życiu na Ziemi. To nie jest nawet obiekt, który mógłby wywołać katastrofalne, globalne skutki po uderzeniu. To jest tak zwany, jak mówią Amerykanie, "city destroyer". Ryzyko uderzenia jest ekstremalnie niskie - wyjaśnia Karol Wójcicki.

Podobna asteroida już spadła na Syberię

Przypomina też, że asteroida YR4 jest obiektem przypominającym to, co uderzyło w Ziemię w 1908 roku na Syberii - wtedy mieliśmy do czynienia z katastrofą tunguską. Eksplodujący wówczas w atmosferze obiekt spowodował powalenie lasów na obszarze kilkuset kilometrów kwadratowych - planetoida YR4 to zapewne tej skali obiekt. - Ale jeśli, podkreślam tutaj bardzo wyraźnie, jeśli on faktycznie w nas uderzy, bo przypominam, że nadal mamy ponad 97 proc. szans na to, że on nas ominie – uspokaja autor kanału "Z głową w gwiazdach".

Dodaje też, że ten obiekt jest już bardzo daleko od Ziemi, dlatego obserwacje nie wnoszą dużo do poznania jego precyzyjnej trajektorii. Wójcicki mówi, że dopiero w 2028 roku YR4 ponownie znajdzie się w miarę blisko Ziemi, dzięki czemu będzie można dokładniej mu się przyjrzeć i wyznaczyć precyzyjnie jego orbitę. - I prawdopodobnie wtedy ta szansa spadnie do zera - tak samo jak było w przypadku innych tego typu zdarzeń. Ale do tego czasu rzeczywiście możemy być lekko zaalarmowani i powinniśmy się temu przyglądać - komentuje Karol Wójcicki.

Asteroidzie przyjrzy się teleskop Jamesa Webba

Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba to jedno z najważniejszych osiągnięć technologicznych 2021 roku.
Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba to jedno z najważniejszych osiągnięć technologicznych 2021 roku.© NASA

Jak tłumaczy ekspert, NASA ma plany, by "niszczycielowi miast" już w marcu tego roku przyjrzał się obecnie najnowocześniejszy kosmiczny teleskop.

- Naukowcy uznali, że warto dać parę godzin na obserwację tego obiektu i skierować na niego teleskop Jamesa Webba właśnie po to, żeby mieć takie superprecyzyjne obserwacje z orbity. Pewnie wtedy dowiemy się trochę więcej, ale wciąż może być tak, że to nie wykluczy ryzyka zdarzenia. Kto wie jednak, co wydarzy się podczas przelotu w 2028 roku, bo wtedy na pewno będziemy już na 100 proc. wiedzieli, co nas może czekać - zapewnia ekspert.

Chiny tworzą zespół obrony planetarnej

Asteroida zainteresowała nie tylko fizyków i astronomów, ale także niektóre głowy państw. Przykładem są Chiny, które utworzyły zespół "obrony planetarnej", aby przeciwdziałać zagrożeniu asteroidą, która może uderzyć w Ziemię w 2032 r. – donosi "South China Morning Post".

- Chiny coś takiego zrobiły, ale taka organizacja już funkcjonuje w świecie zachodnim. To międzynarodowa sieć ostrzegania przed planetoidami kierowana przez NASA, która analizuje potencjalne zagrożenia i śledzi tego typu obiekty. Członkiem komitetu sterującego takiego organu działającego przy ONZ jest PolakMichał Żołnowski. Michał jest współwłaścicielem sieci obserwatoriów astronomicznych rozmieszczonych na kilku kontynentach i on reprezentuje w tym towarzystwie operatorów małych obserwatoriów na całym świecie, które odgrywają kluczową rolę w monitorowaniu i odkrywaniu tego typu obiektów - komentuje Karol Wójcicki.

Międzynarodowa sieć ostrzegania przed planetoidami powstała w 2013 roku w wyniku rekomendacji Organizacji Narodów Zjednoczonych i skupia się na wczesnym wykrywaniu niebezpiecznych obiektów i ostrzeganiu społeczności oraz rządów w przypadku zwiększonego ryzyka potencjalnego zagrożenia.

- Gdyby szanse na zderzenia były duże, to wtedy ta organizacja udziela rekomendacji i planowana jest misja kosmiczna, która mogłaby przeciwdziałać takiemu zderzeniu. Natomiast na pewno nie będą podejmowane działania do momentu, gdy ryzyko uderzenia nie przekroczy 10 proc., a tak jest w tym przypadku - wyjaśnia Wójcicki. - Myślę, że gdybyśmy mieli przewidzieć najbardziej prawdopodobny scenariusz, to biorąc pod uwagę budowę Ziemi, najpewniej planetoida uderzyłaby gdzieś w ocean i spowodowałaby falę tsunami, która mogłaby zagrozić wybrzeżom, ale niewiele więcej - ocenia Karol Wójcicki.

Spektakularnych zjawisk przybywa

Jednak zanim zagrozi nam planetoida, mogą nas spotkać inne "kosmiczne" zdarzenia. W ostatnich godzinach nad Polską spektakularnych zjawisk nie brakowało: pojawiły się przelatujący bolid i spalające się w atmosferze szczątki rakiety Falcon 9, z których część spadła w rejonie Poznania (Komorniki). Prawdopodobnie był to zbiornik ciśnieniowy do przechowywania helu. Jak wyjaśnia Karol Wójcicki, takich przypadków deorbitacji będzie coraz więcej - tylko w tym roku SpaceX przeprowadziło już 21 startów rakiety Falcon 9. Konstrukcja rakiety jest tak zaprojektowana, by nie przetrwała przelotu przez atmosferę i rozpadła się na drobne fragmenty, które przy temperaturze kilku tysięcy stopni płoną całkowicie w górnych partiach atmosfery.

Ekspert zauważa też, że fragmentów śmieci kosmicznych będziemy widywać coraz więcej.

- Pamiętajmy, że Falcony 9 dzisiaj startują mniej więcej już co kilka dni, każdego roku planowane jest już około setki, nawet może więcej tego typu startów. Trzeba się więc przyzwyczajać, że tego typu zdarzenia będą miały co jakiś czas miejsce. Aczkolwiek rzeczywiście nie przypominam sobie, kiedy i czy w ogóle widzieliśmy taką pełną deorbitację centralnie nad Polską - komentuje Karol Wójcicki .

Amanda Grzmiel, dziennikarka Wirtualnej Polski

wiadomościnaukakosmos

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (25)