Mobilne "arsenały" pomogą wystrzelić więcej rakiet
Wyścig "tarczy i miecza" trwa od zarania dziejów. Wobec coraz bardziej zaawansowanych systemów obronnych rośnie znaczenie liczby pocisków wysyłanych w kierunku konkretnego celu. Możliwości zabierania amunicji przez tradycyjne maszyny bojowe są ograniczone. Stąd też pomysł na mobilne "arsenały".
US Air Force szukają możliwości zwiększenia "ciężaru salwy" swojego lotnictwa strategicznego. Jedną z koncepcji jest zdublowanie idei "bezzałogowego skrzydłowego", znanej z lotnictwa taktycznego. Rzeczywiście bowiem stosunkowo drogim i względnie nielicznym F-22, F-35 i F-47 mają w przyszłości towarzyszyć liczniejsze od nich bezzałogowe statki powietrzne, przenoszące m.in. dodatkowe uzbrojenie.
Powód jest prosty: samolot trudno wykrywalny zabiera albo stosunkowo niewiele uzbrojenia rakietowego do wewnętrznych komór, albo zabiera dodatkowe bomby i rakiety na podskrzydłowych pylonach, tracąc częściowo cechy stealth. Podobnie współpracować z maszynami bezzałogowymi mogłyby przyszłe bombowce strategiczne B-21 Raider, z tym że niewielkie samoloty bezzałogowe opracowywane jako "psy gończe" dla myśliwców mają zbyt mały udźwig i zasięg, by wspierać bombowce.
Ile plastiku mamy w ciele? Odpowiedź zaskakuje
Wielki "myśliwiec strategiczny"
Rozwiązaniem miałby być duży bezzałogowy lub załogowy samolot odrzutowy w układzie latającego skrzydła (jak B-2A czy B-21, choć zapewne mniejszy), uzbrojony w liczne pociski rakietowe. Miałby być tańszy w produkcji od załogowego bombowca i łatwiejszy w produkcji, przez co stosunkowo tanio można by dostarczyć wiele (więcej niż B-21, których ma być około 100-145) i szybko.
Taki "nosiciel rakiet dalekiego zasięgu" mógłby być odpowiedzią na przewidywaną chińską przewagę liczebną nad Tajwanem w razie wojny o wyspiarski kraj. Samolot ten mógłby przenosić "dziesiątki" rakiet, nie tylko do uderzeń na cele lądowe lub okręty, ale też powietrze-powietrze – pełniłby więc też funkcję "myśliwca eskortowego". Podobną zdolność miał mieć B-21 (do samoobrony), ale zrezygnowano z niej z uwagi na ograniczoną liczbę samolotów planowanych do produkcji. Zdolność sił bombowych do samoobrony miałaby znacząco ograniczyć skuteczność wrogiego lotnictwa myśliwskiego oraz zwiększyć koszty zwalczania własnych bombowców. Możliwa byłaby też współpraca z myśliwcami, które wskazywałyby cele, a "latający arsenał" z kilkudziesięcioma pociskami AIM-120 lub AIM-260 likwidowałby je.
Czy miałaby to być zmodyfikowana i – potencjalnie – nieco pomniejszona odmiana B-21 czy zupełnie nowy samolot? Nie wiadomo. Faktem jest, że zdolności produkcyjne firmy Northrop Grumman są ograniczone (niebawem maksymalnie 7-8 bombowców rocznie, po 2030 r. do 10, inwestycje w zwiększenie zdolności podniosą je do może 20 szt. rocznie), więc potencjalnie lepszym wyjściem byłoby wskazanie innego dostawcy.
W takim przypadku występuje jednak konieczność opracowania nowego samolotu lub wykupienie licencji i dostosowanie B-21. To z kolei wydłuża czas potrzebny na wprowadzenie nowej platformy do służby oraz generuje dodatkowe koszty. Te ostatnie zresztą również byłyby zapewne nietrywialnie: koszt programu B-21 ma sięgnąć 200 mld USD, a więc realizacja programu drugiej platformy kosztowałaby wiele dziesiątek, jeśli nie setki mld USD. W obecnej sytuacji budżetowej USA i wobec nagromadzenia zadań modernizacyjnych w USAF, realizacja programu wydaje się mało prawdopodobna.
Alternatywa
Tańszą alternatywą miałoby być wykorzystanie koncepcji Long Shot, opracowanej w DARPA. Miałby to być nosiciel 1-2 pocisków powietrze-powietrze, swego rodzaju "dodatkowy silnik" jednorazowego użytku. Koncepcja zakłada budowę lekkiego i taniego, małego samolotu bezzałogowego, który byłby wystrzeliwany z dużych samolotów bez cech stealth (jak maszyny transportowe czy B-52) i dostarczałby w bezpieczny dla nosiciela sposób pociski powietrze-powietrzne w rejon, w którym są potrzebne.
Okręty-arsenały
Sama idea "mobilnego rakietowego arsenału" nie jest bynajmniej nowa, podobnie zresztą idea "bombowca eskortowego" (pomysł bombowców lub samolotów podobnych do bombowców, ale uzbrojonych głównie lub wyłącznie do walki z myśliwcami, USAAC rozważał, a nawet testował w latach 30. i 40.). Najbardziej znana jest idea morskiego "okrętu-arsenału". Tzw. Arsenal Ship miał być już w latach 80. odpowiedzią US Navy na wymagania pola walki. Zakładano budowę dużego, wypierającego nawet 30 tysięcy ton okrętu, uzbrojonego w kilkaset pionowych wyrzutni pocisków rakietowych.
Wysoki poziom automatyzacji miał pozwolić na zredukowanie liczebności załogi, nawet poniżej 100 osób. Ogromny zapas pocisków, głownie manewrujących Tomahawków, miał pozwalać na projekcję siły na ląd na niespotykaną skalę, a w roli jednostek wsparcia desantu, okręty te miały zastąpić wycofywane w latach 90. ze służby stare pancerniki typu Iowa. Okręt tego rodzaju nigdy nie został zbudowany, choć koncepcja wraca co jakiś czas. W 2013 r. firma Juntington Ingalls Industries zaproponowała zbudowanie okrętu-arsenału opartego na konstrukcji jednostek desantowych typu San Antonio. Duży kadłub (208 m długości, 25300 ton wyporności w podstawowej wersji) miał pomieścić nawet 288 wyrzutni pionowych.
Dla porównania, niszczyciele typu Arleig Burke mają 96 takich wyrzutni, w dużej mierze zajętych przez pociski SM-2/3/6 , a więc pociski głównie obrony powietrznej (choć mogą zwalczać też cele lądowe i morskie). Także ta koncepcja nie została przekuta w prawdziwy okręt, podobnie jak projekty innych państw (np. Chin). Być może pierwszym posiadaczem takiego okrętu będzie Marynarka Wojenna Republiki Korei, która rozważa koncepcję Joint Strike Ship od Hanwhy. To miałby być znacznie mniejszy okręt i z mniejszą liczbą wyrzutni pionowych, wyróżniałby się jednak możliwością zabrania do 15 pocisków balistycznych średniego zasięgu Hyunmoo-V (obok 80 innych pocisków).
Spośród istniejących okrętów najbliżej idei okrętu-arsenału są cztery najstarsze, przebudowane strategiczne okręty podwodne typu Ohio, przenoszące po 154 Tomahawki.
Na drugim biegunie są "bezzałogowi skrzydłowi" w wersji morskiej. Wcześniej US Navy, a obecnie niemiecka Marine, rozważają czy nawet planują zakup okrętów bezzałogowych (lub opcjonalnie załogowych) wielkości korwety, które służyłyby głownie do przenoszenia pionowych wyrzutni rakietowych do pocisków różnego rodzaju. Miałyby one współpracować z tradycyjnymi okrętami lub samodzielnie patrolować zadany obszar, realizując wskazane im zadania i tym samym odciążając w realizacji prostszych lecz uciążliwych zadań fregaty i niszczyciele.
W razie potrzeby byłyby one z kolei kolejnymi nosicielami pocisków, wspierając w realizacji zadań ofensywnych i defensywnych większe, konwencjonalne "siostry". Rezygnacja z załogi na pokładzie z okrętu wymusza z jednej strony pewne ograniczenia eksploatacyjne (np. w zakresie drobnych remontów czy świadomości sytuacyjnej), z drugiej zaś brak pomieszczeń socjalnych daje dodatkową kubaturę na sprzęt i uzbrojenie, a sam brak załogi ogranicza potencjalnie wpływ niekorzystnych warunków morskich na służbę jednostki.
Na lądzie
Na lądzie znacznie trudniej wskazać podobne pomysły, choć co jakiś czas zdarzają się koncepcje dość bliskie. Np. w 2013 r. firma Al Jaber Land Systems ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich zaprezentowała wyrzutnię 122 mm rakiet artyleryjskich. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, bowiem artyleryjskich systemów do rakiet tego kalibru produkuje się na świecie wiele (np. polska WR-40 Langusta), gdyby nie fakt, że na jednym nośniku (naczepa do ciągnika siodłowego) umieszczono wyrzutnie z aż 240 lufami!
Co jakiś czas pojawiają się też koncepcje rakietowych niszczycieli czołgów na różnych podwoziach, które przewożą nawet kilkanaście pocisków gotowych do natychmiastowego użycia. Z oczywistych względów lądowe nośniki zwykle mniej imponują liczbą pocisków gotowych do użycia, niż te lądowe. Wspólnym mianownikiem jest jednak to, że nie zyskały popularności wśród użytkowników, co czyni je raczej ciekawostkami technicznymi.