Marsjańska Twarz i "Gdzie oni są?" Enrico Fermiego. Na tropie pozaziemskich cywilizacji
31 lipca 1976 roku oniemiały z wrażenia świat ujrzał po raz pierwszy Marsjańską Twarz. Dostarczone kilka dni wcześniej przez sondę Viking 1 zdjęcia nie pozostawiały wątpliwości: na powierzchni Czerwonej Planety widać było gigantyczną, 3-kilometrową płaskorzeźbę, przypominającą twarz człowieka.
Ekscytacja związana z odkryciem Marsjańskiej Twarzy nie powinna dziwić – Mars od dziesięcioleci był uważany za potencjalną siedzibę jakiejś kosmicznej cywilizacji. Przekonanie to od XIX wieku podsycała literatura, a w późniejszych dekadach także kino.
Dzieła takie, jak "Wojna światów" Herberta Wellsa czy "Kobieta o błękitnej twarzy" Aleksieja Tołstoja tworzyły popkulturowy fundament pod przekonanie, że nasz kosmiczny sąsiad jest – podobnie jak Ziemia – domem dla rozwiniętej cywilizacji.
Na przestrzeni dekad pozaziemskiemu życiu przypisywano różne cechy. Reprezentowało technologiczne zaawansowanie, upadłą dekadencję, ale też – jak w wykraczającym daleko poza Marsa "Rozstaniu z Panem" Harry’ego Batesa – uniwersalistyczną etykę, na którą Ziemianie nie są jeszcze gotowi.
Marsjańska Twarz – wielkie rozczarowanie
Niestety, wnikliwe badania Marsjańskiej Twarzy i kolejne zdjęcia nie potwierdziły pierwszego wrażenia. Geologiczny twór na powierzchni Marsa w niczym nie przypomina wizerunku twarzy.
Obraz zarejestrowanego przez sondę Viking widok był efektem perspektywy, kąta pod jakim wykonano zdjęcie, oraz gry światła i cienia. Taka mieszanka, w połączeniu z naturalną dla naszego gatunku pareidolią (wypatrywaniu znanych kształtów w przypadkowych formach) sprawiła wrażenie, że na powierzchni Marsa znajduje się twarz podobna do ludzkiej.
Rozczarowanie mogło być tym większe, że dalsze badania Marsa utrwaliły jego obraz jako miejsca niegościnnego i jałowego (choć najnowsze odkrycia – być może – ponownie zmienią nasze postrzeganie Czerwonej Planety). Co pewien czas - wraz z postępami badań - pojawiają się jednak fotografie Marsa, na których za sprawą pareidolii niektórzy dopatrują się sylwetek ludzi, zwierząt, narzędzi czy różnych budynków.
Wielkie Ucho słyszy "Wow!"
Rozczarowanie związane z Marsjańską Twarzą nie pogrzebało jednak całkowicie nadziei na wyczekiwany dowód, potwierdzający istnienie pozaziemskiej cywilizacji. Kilka lat później, w 1977 roku, uczelniany radioteleskop Big Ear (Wielkie Ucho) z Uniwersytetu Stanowego Ohio, odebrał sygnał, który przeszedł do historii jako "Sygnał Wow!".
Nazwa pochodzi od dopisku, który jeden z badaczy naniósł na wydruku, widząc co się na nim znajduje.
72-sekundowy sygnał pasował doskonale do wzorca, który badacze uznali za prawdopodobny sygnał od pozaziemskich, inteligentnych form życia. Jako prawdopodobne źródło sygnału uznano gwiazdozbiór Strzelca. Problem polegał na tym, że po jednokrotnej rejestracji już nigdy więcej nie udało się go zaobserwować ani przekonująco wyjaśnić jego pochodzenia.
Fiaskiem zakończyły się także ponawianie w kolejnych latach programy, których celem było ponowne odebranie nietypowego sygnału, jak choćby rozpoczęte pod koniec XX wieku badania, prowadzone za pomocą radioteleskopu Uniwersytetu Tasmańskiego.
Sygnał Wow! Odebrano tylko raz w historii badań i żadne, kolejne próby ponownego zarejestrowania go nie przyniosły rezultatu. Mimo tego pasjonaci nadal podejmują próby badania sygnału, jak entuzjasta astronomii Alberto Caballero, który jako prawdopodobne źródło Sygnału Wow! wskazuje gwiazdę 2MASS 19281982-2640123.
Wiadomość z nieczynnego radioteleskopu
Bez odpowiedzi pozostają także próby nawiązania kontaktu w odwrotny sposób – nie poprzez odbiór, ale za pomocą wysłania wiadomości do potencjalnej, kosmicznej inteligencji. Jedną z nich jest Wiadomość Arecibo, wysłana w Kosmos w 1974 roku za pomocą wyłączonego obecnie z eksploatacji i niszczejącego radioteleskopu w Arecibo.
Wiadomość została przygotowana z inicjatywy Carla Sagana i innych badaczy z Cornell University. Zawiera przedstawione w kodzie binarnym informacje na temat systemu dziesiętnego, pierwiastków występujących na Ziemi oraz podstawowe dane na temat ludzi, kodu genetycznego, Układu Słonecznego i samego radioteleskopu, za pomocą którego nadano wiadomość.
Listy w butelce: misje Pioneer i Voyager
Oprócz sygnałów radiowych wysłaliśmy w daleki kosmos "listy w butelce". Dwie sondy Pioneer 10 i Pioneer 11 zostały wyposażone – obok sensorów i sprzętu komunikacyjnego – w aluminiowe płytki pokryte warstwą złota. Wygrawerowano na nich wizerunek samej sondy i – w tej samej skali – kobiety i mężczyzny.
Płytka zawiera także symboliczne informacje o samej misji sond Pioneer, znacznik odległości wykorzystujący promieniowanie atomu wodoru, a także rodzaj kosmicznej mapy, pokazującej położenie Ziemi względem 14 pulsarów Drogi Mlecznej.
Nieco odmienne wiadomości – w postaci dysków z zapisanymi na nich informacjami – dołączono do sond Voyager 1 i 2. Jedna strona dysków zawiera zakodowane zdjęcia pokazujące różne aspekty życia na Ziemi, a także przykłady dźwięków pochodzących z naszej planety, próbki utworów muzycznych i pozdrowienia w kilkudziesięciu językach – w tym starożytnych i esperanto. Druga strona to instrukcja odtworzenia płyty i dekodowania umieszczonych na niej danych.
Enrico Fermi: "Gdzie oni są?"
Mimo dziesiątek lat badań i ogromnych zasobów, przeznaczonych na poszukiwania pozaziemskich cywilizacji i próbę nawiązania z nimi kontaktu, nasze starania nie przyniosły żadnego rezultatu.
Istnieje wiele teorii tłumaczących taki stan rzeczy – od opinii, że jesteśmy we wszechświecie jedyni i wyjątkowi, po przypuszczenie, że kosmiczna inteligencja funkcjonuje na poziomie, który na obecnym etapie rozwoju nie może być przez nas ani dostrzeżony, ani – tym bardziej – zrozumiany.
Trafnym podsumowaniem takiej sytuacji wydaje się, niezmiennie od dziesięcioleci, paradoks Fermiergo: sprzeczność pomiędzy teoretycznym, wysokim prawdopodobieństwem występowania kosmicznych cywilizacji, a praktyką, która nie dostarcza nam żadnych dowodów na ich istnienie.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski