Mamy 12 lat, aby powstrzymać zmiany klimatu. Jeśli nie zdążymy, czeka nas kataklizm

Mamy 12 lat, aby powstrzymać zmiany klimatu. Jeśli nie zdążymy, czeka nas kataklizm
Źródło zdjęć: © Fotolia | carloscastilla
Łukasz Michalik

10.10.2018 02:33, aktual.: 10.10.2018 13:17

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Najnowszy raport Narodów Zjednoczonych nie pozostawia złudzeń. Niekorzystne zmiany klimatyczne przyspieszają, niosąc falę ekstremalnych zjawisk pogodowych. Zobaczymy je nie tylko na ekranach telewizorów, ale odczujemy na własnej skórze. Jak zmieni się nasze życie i ile stracimy na ociepleniu klimatu? Rachunek będzie bardzo słony.

Najnowszy raport, przygotowany przez Międzyrządowy Zespół ONZ ds. Zmian Klimatu (IPCC), jest jak zimny prysznic. Do niedawna sądzono, że do końca wieku temperatura podniesie się – przy założeniu, że będziemy aktywnie walczyli ze zmianami klimatu – o około 2 stopnie Celsjusza.

Miało to przynieść szereg niekorzystnych zmian, ale 2 stopnie stanowiły względnie bezpieczną granicę. Byliśmy w stanie mniej więcej przewidzieć następstwa, oszacować straty i opracować metody przeciwdziałania niekorzystnym zjawiskom.

Niestety, byliśmy zbyt dużymi optymistami.

Pół stopnia robi wielką różnicę

Upubliczniony w południowokoreańskim Inczon raport to efekt pracy oenzetowskiego zespołu badawczego, który przeanalizował 6 tys. publikacji, dotyczących zmian klimatycznych. Na tej podstawie IPCC zakwestionowało dotychczasowe ustalenia.

Okazuje się, że punktem krytycznym zmian nie są dwa stopnie, ale 1,5 stopnia Celsjusza względem epoki przedindustrialnej. Pół stopnia robi tu ogromną różnicę, a do tego oznacza, że dotychczasowe prognozy tracą na aktualności: jest gorzej, niż się nam wydawało. Mamy mniej czasu na przeciwdziałanie zmianom klimatu. Jeśli nie zdołamy im zapobiec, skutki będą gorsze, niż wcześniej sądziliśmy.

Obraz
© East News | KAMIL KIEDROWSKI/REPORTER

Arktyka bez lodu

Zegar tyka. Temperatura już wzrosła średnio o jeden stopień, a jeśli radykalnie nie ograniczymy emisji gazów cieplarnianych, 1,5 stopnia osiągniemy już w 2040 roku. Te dziesiętne części stopni wyglądają niepozornie, ale oznaczają ogromne różnice, jak choćby to, że na rozległych obszarach oznaczają zmianę temperatury z ujemnej na dodatnią.

Dość wspomnieć, że – zdaniem oenzetowskich badaczy – o ile przy podniesieniu temperatury o 1,5 stopnia arktyczna pokrywa lodowa będzie topiła się całkowicie raz na 100 lat, to przy wzroście o 2 stopnie z takim zjawiskiem będziemy stykać się co dekadę.

Obraz
© Materiał prasowy | Materiały prasowe

Co nas obchodzi zmiana klimatu?

Dla wielu z nas takie rozważania mogą wydawać się jednak dość abstrakcyjne. Owszem, możemy współczuć wymierającym koralowcom, uronić łzę nad smutnym losem niedźwiedzi polarnych czy empatycznie zaniepokoić się niepewną przyszłością obywateli wyspiarskich państw na Pacyfiku. Ale* jakie praktyczne znaczenie* ma dla nas zmiana klimatu?

Okazuje się, że – niestety – ma. A do tego zmiany oznaczają coś więcej, niż nieco bardziej upalne lata i brak konieczności zakładania opon zimowych.

Obraz
© Fotolia | Philipp Schilli

Kawa coraz bardziej luksusowa

Zacznijmy od zmiany stosunkowo błahej, ale odczuwalnej. Jeśli nie zahamujemy emisji dwutlenku węgla, około 2050 roku dwukrotnie zmniejszy się areał upraw kawy. Skutki są oczywiste – ograniczenie dostępności, wzrost cen i nasze coraz większe zdumienie, gdy drobna do tej pory przyjemność w postaci "małej czarnej" stanie się niespodziewanie istotną pozycją w budżecie. Brzmi mało realnie? To popatrzmy na fakty – od lat 60. ubiegłego wieku wydajność upraw spadła o połowę, a każdy stopień temperatury więcej to spadek zbiorów kawy o 137 kilogramów z hektara.

- Zawisła nad nami czarna chmura, a sprawa jest dramatycznie poważna. To nie jest kwestia przyszłości, to się już dzieje - trafnie podsumował sytuację Mario Cerutti z firmy Lavazza, znanego producenta kawy z Włoch.

Obraz
© Pixabay.com

Więcej ciepła, mniej plonów

Kawa to jednak tylko dodatek. Istotny, lubiany i ceniony, ale z reguły da się bez niej żyć (choć co to za życie…). Gorzej z uprawami, stanowiącymi podstawę albo istotny składnik diety miliardów ludzi. Tworzone przez OECD prognozy na najbliższe 30 lat zakładają – mimo coraz doskonalszej technologii i zdobyczy inżynierii genetycznej – globalny spadek efektywności produkcji rolnej.

Co gorsza, dotyczy on niemal wszystkich rodzajów upraw na niemal wszystkich szerokościach geograficznych. 7 proc. gorsze plony pszenicy, 10 proc. mniej kukurydzy czy katastrofalne, 50-procentowe załamanie produkcji trzciny cukrowej w Indiach to konkretne zmiany. Te przełożą się na wyższe rachunki, które zapłacimy w sklepowych kasach podczas codziennych zakupów. A ponieważ do tego czasu kasjerów zastąpią zapewne kasy automatyczne, nie będzie nawet do kogo ponarzekać.

Obraz
© WP.PL

Spadku większości plonów nie zrównoważy wzrost – w niektórych regionach – produkcji ryżu. Bo to nie tak, że gdy będzie np. mniej kukurydzy, to zdrożeje popcorn i płatki kukurydziane. Zdrożeje wszystko. Wystarczy sięgnąć po losowy produkt z lodówki i przeczytać skład – jeśli trzymamy w ręce coś przetworzonego, jest duża szansa, że producent dorzucił skrobię albo syrop glukozowy, uzyskiwany m.in. z kukurydzy. A soczysty stek wykrojono z krowy, karmionej wysokowydajną, kukurydzianą paszą.

Obraz
© iStock.com

Przybysze z dalekich stron

Odrębną kwestią, która również nie spodoba się naszym portfelom, jest kwestia migracji. Zostawmy przy tym na boku wszelkie, rozgrzebywane przez polityków kwestie i skupmy się na faktach. Te są jednoznaczne: zmiany klimatu już teraz zmuszają ludzi do zmiany miejsca zamieszkania. W przyszłości będzie ich tylko więcej.

Niedawny raport Banku Światowego szacuje nawet przewidywaną na najbliższe dekady skalę migracji klimatycznych – 143 miliony migrantów z południowej Azji, Ameryki Łacińskiej i Afryki subsaharyjskiej, którzy będą musieli się gdzieś podziać. To oznacza konieczność rozbudowy infrastruktury, bazy noclegowej czy inwestycji w transport. A jeśli ktoś nie zechce przybyszów wpuścić, pieniądze i tak wyda, choćby na konieczną rozbudowę służb porządkowych, organizację deportacji i wzmocnienie ochrony własnych granic.

Obraz
© East News | TOMASZ WIERZEJSKI/FOTONOVA

Szczyt klimatyczny odbędzie się w Polsce

Sygnalizowane przez IPCC zmiany klimatu są nieuchronne – one już się dzieją. Pewien ograniczony wpływ zachowaliśmy jedynie na to, jaka będzie ich skala. Aby do 2030 roku nie przekroczyć granicznej, w miarę akceptowalnej wartości 1,5 stopnia, trzeba działać natychmiast, ścinając emisję dwutlenku węgla o 45 proc. w porównaniu do roku 2010. Tylko przy takim założeniu około 2050 roku uda się nam wyzerować emisję – będziemy w stanie wychwycić z atmosfery tyle dwutlenku węgla, ile wyprodukujemy, choć przy dużej bezwładności klimatu pozytywne efekty możemy zobaczyć dopiero dekady później.

Problem polega na tym, że jednym z warunków powodzenia takiego planu jest ograniczenia w ciągu 12 lat spalania węgla o 60 proc., a do 2050 roku przejście na produkcję energii ze źródeł odnawialnych i elektrowni atomowych. Jak to osiągnąć?

Próbę wypracowania rozwiązania, godzącego sprzeczne interesy różnych państw będziemy mogli śledzić z bardzo bliska – raport IPCC ma być bowiem punktem wyjścia do obrad międzynarodowego szczytu klimatycznego COP24, który odbędzie się na początku grudnia 2018 roku w Katowicach. To właśnie tam zapadną – miejmy nadzieję – decyzje, dzięki którym skutki zmian klimatycznych uda się ograniczyć, chroniąc nas tym samym ile tylko się da przed skutkami nieuchronnej katastrofy.

Komentarze (140)