Plan ratunkowy dla Ziemi: zjedzmy wszystkie krowy. Szybko, bo nas wykończą!

To trochę jak gra RPG: wybierasz krwisty stek czy sałatkę z kurczakiem? Sałatka? Świetnie, gratuluję. Właśnie oszczędziłeś 5 tys. litrów czystej wody. To jednak za mało – masz zadanie poboczne: idź i zabij wszystkie krowy. Tak ocalisz ludzkość.

Woda: zasób nieodnawialny

Jednym z kluczowym czynników branych pod uwagę przy typowaniu drugiej Ziemi albo miejsca, gdzie w ogóle mogło rozwinąć się życie, jest obecność wody w stanie płynnym. Trudno o lepszy dowód, jak ważny jest to zasób. Niestety, zużywamy go w tempie tak szybkim, że – z punktu widzenia ludzkiej perspektywy czasowej – woda pitna staje się zasobem nieodnawialnym.

Dlatego warto uświadomić sobie przykrą informację. Co najbardziej pustoszy zasoby wody pitnej naszej planety? Huty? Samochody? Kopalnie? Komunikacja lotnicza? Nie. Nie one stanowią źródło największego problemu. Nie jest to nawet oparty na paliwach kopalnych przemysł wydobywczy z dyżurnym chłopcem do bicia w postaci węgla. Gdy bowiem zestawimy źródła zużycia wody, to okaże się, że największym problemem naszej planety jest rolnictwo, a w szczególności… krowy.

Dlaczego poczciwe na pozór mućki to tak naprawdę zło wcielone?

Obraz
© pexels

Jak naprawdę oszczędzać wodę?

Aby na nasz stół trafił kilogram krowiego mięsa, trzeba zużyć 16 tys. litrów wody pitnej (wiele źródeł wskazuje, że znacznie więcej, szacunki sięgają nawet 60 tys. litrów, jednak ostrożnie przyjmijmy tę najbardziej zachowawczą wartość).

Co to oznacza w praktyce? Statystyka jest nieubłagana. Możemy przez cały rok w imię oszczędności wody nie kąpać się, zarastać brudem, nie podlewać trawnika ani nie myć samochodu. Możemy zakręcać wodę na czas szczotkowania zębów, a toaletę spłukiwać tylko po grubej „dwójce”. Możemy w każdym kranie zainstalować perlator, a naczynia myć tylko w superoszczędnej zmywarce.

I wiecie co? Ten cały rok starań będzie mniej warty niż trzy solidne steki. Albo – patrząc z innego punktu widzenia – większa korzyść dla planety z tego, że nie zjemy kilku burgerów, niż z całego roku proekologicznych, radykalnych wyrzeczeń.

Obraz
© WP.PL | Izabela Procyk-Lewandowska

Krowa, sprawca suszy

O skali problemu dobitnie świadczy fakt, że jedna trzecia globalnego zużycia czystej wody przypada właśnie na produkcję wołowiny. Zwracam tu uwagę na słowo „produkcja” – to nie znaczy, że krowa wypija wszystko, co wokół niej. To, że zwierzę pije, jest najmniejszym problemem.

Dużo większym są za to procesy technologiczne w rzeźni, wymagające zużywania dużych ilości wody czy fakt, że pasza zjadana przez krowę w czasie pomiędzy narodzinami a naszym grillem wymaga intensywnego nawadniania upraw. To tzw. długi cień - zużycie surowców, którego w pierwszej chwili nie dostrzegamy, ale które jest bezpośrednio związane z produkcją krowiego mięsa.

Intensywna hodowla zwierząt wymaga ogromnych ilości paszy. Rosnące zapotrzebowanie na nią prowadzi do konkurencji o ziemię potrzebną do produkcji żywności dla ludzi. Dodatkowym problemem jest wycinka lasów pod uprawę pasz. (…) Przemysłowy chów zwierząt jest destrukcyjny dla planety, nie popieramy go w żadnym razie.
Katarzyna Jagiełło, Greenpece Polska

Rzecz jasna działania proekologiczne są ważne, ale od zielonego światopoglądu i wyrażania na każdym kroku głębokiej troski o los Ziemi ważniejsze są efekty. Te możemy osiągnąć w łatwy sposób - ograniczając spożycie wołowiny. Przelicznik jest prosty: 300-gramowy stek to 5 tys. litrów wody. Czyli zapas picia na 5 lat. Albo 50 kąpieli.

Obraz
© WP.PL

Innymi słowy, aby wyhodować jedną, potężną mięsną krowę, dającą jakieś 650 kilogramów mięsiwa, potrzeba czterech basenów olimpijskich. Albo – gdy przeliczamy na najpopularniejszy rozmiar basenu w Polsce – 16 typowych basenów pełnych wody. Wszystko to, aby wyhodować jedno zwierzę, które w kawałkach wyląduje w końcu na naszym talerzu i które – gdy traktujemy je jako źródło energii i składników odżywczych – jesteśmy w stanie skutecznie zastąpić.

Hodujmy mięso, nie zwierzęta!

Jak rozwiązać ten problem? Recepta wskazana w tytule artykułu jest chyba zbyt radykalna, tym bardziej, że rozwój nauki i technologii postępuje bardzo szybko. Nie dostrzegają tego ci, którzy – nawet gdy działają w słusznej sprawie – przez swoje ideologiczne zacietrzewienie, jak choćby Al Gore czy twórcy filmu "Cowspiracy", skupiają się raczej na budowaniu sensacyjnych historii niż na edukowaniu i poszukiwaniu realnych rozwiązań.

Mięso z in vitro to jedyne wyjście, jakie zostało, jeśli chcemy zaspokoić apetyty i nie zniszczyć przy tym planety
dr Mark J. Post, biotechnolog z uniwersytetu w Maastricht

Najbardziej oczywiste rozwiązanie, czyli wykluczenie lub ograniczenie w diecie mięsa wydaje się rozsądne, ale budzi ogromny opór, dlatego warto rozejrzeć się za alternatywami. Może rozwiązaniem jest nie tyle rezygnacja z wołowiny, co choćby modyfikacje genetyczne krów? Albo laboratoryjna hodowla mięsa na skalę przemysłową? Postęp w tej dziedzinie jest bardzo szybki.

Obraz
© pexels

W 2013 roku cena kilograma wyhodowanego laboratoryjnie mięsa przekraczała 300 dolarów. Dzisiaj wynosi 80, co zbliża się do rynkowej ceny wołowiny dobrej jakości. W praktyce oznacza to, że cena hamburgera z prawdziwym mięsem, które jednak nigdy nie było kawałkiem żywej istoty, jest już bliska symbolicznej granicy 10 dolarów.

Prawdziwe mięso z drukarki 3D

Jeszcze ciekawsza wydaje się technologia drukowania mięsa z wykorzystaniem specjalnych drukarek 3D. Aby było to możliwe, z niewielkiej próbki rozmnaża się komórki, łączone następnie przez drukarkę we włókna mięśniowe.

Obraz
© pexels

Taki wydruk jest następnie mielony i przyprawiany, dzięki czemu otrzymujemy burgera identycznego jak ten ze zmielonej krowy. Obecnie jest to już możliwe, choć cena tak wyprodukowanego mięsa wciąż jeszcze jest nieakceptowalnie wysoka. Możemy jednak przypuszczać, że z czasem spadnie, na co liczy zapewne inwestująca w tę technologię gwiazda Doliny Krzemowej, Peter Thiel.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że hodowane laboratoryjnie mięso ma sporo zalet. Odpada m.in. kwestia związana z ryzykiem występowania pasożytów. Jeszcze ważniejszy jest fakt precyzyjnego określania jego właściwości, jak choćby zawartości tłuszczu.

To naukowiec będzie decydować, ile tłuszczu i jaki jego rodzaj znajdzie się w mięsie z probówki. Może np. wyhodować wieprzowinę, która zamiast szkodliwych dla zdrowia nasyconych kwasów tłuszczowych będzie miała nienasycone kwasy tłuszczowe.
Dr Katarzyna Błażejewska, dietetyk kliniczna

Menu jako przejaw odpowiedzialności

Obraz
© pexels

Może to właśnie jest właściwa droga? Niezależnie od rozwiązania, warto mieć świadomość, że walka o kondycję naszej planety – a tym samym i naszego gatunku – może zaczynać się po prostu na naszym talerzu. Niewielka zmiana kulinarnych upodobań może mieć znaczenie wykraczające daleko poza nasze kubki smakowe.

Gdybym jednak zaczął w tym miejscu nawoływać do rezygnacji z krwistego T-bone’a, byłbym hipokrytą, a hipokryzję wolę zostawić politykom. Dlatego – przedstawiając fakty – do niczego nie nawołuję. Każdy niech wyciąga własne wnioski.

Zmiana zaczyna się od wiedzy. To od nas zależy, co z nią zrobimy.

Warto przy okazji wspomnieć, że nad opisywanym tematem ewidentnie nie chcą pochylić się polscy producenci mięsa. Mimo wielokrotnie ponawianych z naszej strony próśb o komentarz, nie otrzymaliśmy stanowiska, które moglibyśmy zamieścić w powyższym tekście.

zdrowiekuchniaekologia
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (230)