Ludzkość się starzeje, ale nie wiemy, czy to pomoże nam przetrwać

Z danych OECD wynika, że od półtora roku po raz pierwszy na świecie żyje więcej osób powyżej 65 roku życia, niż dzieci mających ukończone maksymalnie 5 lat. Nieuniknione jest więc to, że w końcu liczba ludności na świecie zacznie maleć. Ale być może będzie już wtedy za późno, żeby pomogło nam to zatrzymać degradację środowiska naturalnego i zmiany klimatu.

Czy w przyszłości starczy dla nas dóbr naturalnych Ziemi?
Czy w przyszłości starczy dla nas dóbr naturalnych Ziemi?
Źródło zdjęć: © Getty Images | H. Armstrong Roberts

"Jeśli obecne trendy wzrostowe światowej populacji, industrializacji, zanieczyszczenia, produkcji żywności i zużycia zasobów zostaną utrzymane, to w ciągu najbliższych stu lat osiągnięte zostaną granice wzrostu tej planety".

Tak brzmi fragment słynnego raportu "Granice wzrostu" z… 1972 r. Niestety, jak wiemy już teraz – zostały utrzymane. I chociaż raport ten był później pod wieloma względami krytykowany, to teraz coraz bardziej widzimy, że ówczesne prognozy Klubu Rzymskiego – think tanku zajmującego się badaniem globalnych problemów świata – były niezwykle trafne. 

O ile tempo wzrostu naszej populacji nie tylko nie rośnie, ale osiągnęło już swój szczyt dawno temu – cytując portal Our World in Data, "globalne tempo wzrostu liczby ludności osiągnęła szczyt w latach 1962 i 1963 przy rocznej stopie wzrostu wynoszącej 2,2 proc., ale od tego czasu zmniejszyło się o połowę" – to właśnie, nadal jest to wzrost. 

Wzrost, który według przewidywań Departamentu Spraw Gospodarczych i Społecznych ONZ doprowadzi do tego, że liczba ludności na świecie wyniesie w 2100 r. ok. 11,2 mld, czyli ok. 3,5 mld więcej niż w tym momencie. Jest to więc wzrost o ok. 45 proc.! 

To nie jest świat dla "niehomosapiens"

– Dziś to nasza planeta. Zarządzana przez ludzi dla ludzi. Dla reszty żyjącego świata pozostało niewiele miejsca – stwierdził w mającym niedawno premierę głośnym dokumencie "Życie na naszej planecie" David Attenborough, legendarny brytyjski biolog i popularyzator wiedzy o środowisku naturalnym. 

I trudno się z takim twierdzeniem nie zgodzić, patrząc na liczby – według danych organizacji takich jak WWF oraz Zoological Society of London (ZSL) światowa populacja ssaków, ptaków, ryb, płazów i gadów spadła pomiędzy 1970 a 2016 rokiem aż o 68 proc. 

W ciągu mniej niż 50 lat działania ludzkości spowodowały więc wymarcie ok. 2/3 przedstawicieli tych zwierząt na Ziemi ze względu na nadmierną konsumpcję, intensywne rolnictwo i właśnie wzrost populacji. Tereny na Ziemi, które nie noszą na sobie żadnego śladu działalności człowieka, wynoszą zaledwie 25 proc. 

Nie inaczej jest z gatunkami roślin. Według międzynarodowego raportu, któremu przewodzili badacze z brytyjskich Królewskich Ogrodów Botanicznych, aż 40 proc. wszystkich gatunków roślin na świecie jest zagrożonych wyginięciem. Co istotne, naukowcy twierdzą, że duża część tych gatunków jest niepoznana ludzkości i mogą one zawierać substancje, które mogłoby dać ludzkości np. nowe leki czy biopaliwa. 

To może nie być już świat nawet dla homosapiens

Wyniszczanie ekosystemów na świecie jest bez wątpienia dla ludzkości podcinaniem gałęzi, na której sama siedzi. Bo – nie możemy o tym zapominać – jesteśmy ich częścią. Skomplikowany wpływ środowiska naturalnego na ludzkość zaczyna się od kwestii bezpieczeństwa żywnościowego, czy dostępu do wody, poprzez ochronę przed klęskami żywiołowymi, a na zdrowiu psychicznym i fizycznym kończąc. 

Co do tej ostatniej kwestii, wybitnie jest ona uwidoczniona w tym momencie – pandemia koronawirusa ma bowiem także źródła w degradacji środowiska naturalnego. W lipcu ONZ opublikowała raport, z którego wynika, że "świat leczy skutki, a nie przyczyny pandemii", a prawdziwym jej źródłem ma być właśnie "dewastacja środowiska naturalnego oraz rosnący popyt na mięso". Podobne przyczyny miały epidemie takich wirusów, jak Ebola, Sars, wirus Zachodniego Nilu, czy wirus doliny Rift.

W sierpniu natomiast w czasopiśmie "Nature" ukazało się badanie wykazujące, że populacje zwierząt, u których występują tzw. choroby odzwierzęce, są do 2,5 raza większe w zdegradowanym środowisku.

Walka o klimat

Zwiększająca się populacja napędza także zmiany klimatyczne. Czym więcej ludzi, tym więcej trzeba dla nich wyprodukować dóbr i dostarczyć usług, co wiąże się oczywiście z emisją CO2. Jednak stwierdzenie, że coraz większa populacja to coraz większe emisje jest zbytnim uogólnieniem. 

– Emisje CO2 najbogatszego 1 proc. ludzi były w ostatnim ćwierćwieczu 2-krotnie większe niż emisje biedniejszej połowy ludzkości. Co więcej, jedynie 6 proc. wzrostu emisji w ostatnim ćwierćwieczu można przypisać tym najbiedniejszym – mówi WP Tech klimatolog i współtwórca portalu Nauka o Klimacie Marcin Popkiewicz, powołując się na opracowanie Oxfamu i Sztokholmskiego Instytutu Ochrony Środowiska.

Odpowiedzialność za zamiany klimatu nie jest więc podzielona na dane społeczeństwa proporcjonalnie do wielkości ich populacji. Ale, tak czy inaczej, jej spadek to coś, co będzie musiało w końcu nastąpić. Tym bardziej że zmiany klimatyczne mogą stać się przyczynkiem do migracji setek milionów ludzi – także do Europy – i wywołać tym samym niewyobrażalne konflikty.

– Wieczny wzrost populacji na skończonej planecie nie jest możliwy, ani pożądany. Im szybciej go zatrzymamy, tym łatwiej będzie zapewnić ludziom dobre warunki życia, a ekosystemom przetrwanie – tłumaczy Popkiewicz.

Jednak samo to nie wystarczy. Jak zauważa inny ekspert, sozolog Zbigniew Karaczun z Koalicji Klimatycznej, "zatrzymanie wzrostu populacji nie będzie skuteczne dla zatrzymania zmian klimatu bez dokonania przemiany systemu gospodarczego".

– Potrzebujemy globalnej zmiany systemu ekonomicznego, który wymusza ciągły wzrost gospodarczy. Potrzebujemy nowej gospodarki, gospodarki umiaru i współużytkowania – stwierdził Karaczun. Według niego "era bezrozumnej i bezgranicznej konsumpcji już za nami i ona nie wróci". 

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (549)