Kosmiczne taksówki i źródła prądu. Przełamanie rosyjskiego monopolu
Przez niemal dekadę Stany Zjednoczone były uzależnione od Rosji w kwestii orbitalnego transportu i zasilania, jednak ten niechlubny czas mają już za sobą. Ameryka wyraźnie złapała kosmiczny wiatr w żagle i planuje szereg ambitnych misji.
09.06.2024 | aktual.: 09.06.2024 12:49
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ile kosztuje miejsce w kosmicznej taksówce? Cennik do niedawna był stały i nienegocjowalny: Rosjanie żądali 80 mln dolarów za udostępnienie siedzenia w statku kosmicznym Sojuz. Jako monopolista Rosja mogła dyktować warunki dobrze wiedząc, że dla jej Sojuzów ani Stany Zjednoczone, ani Europa nie mają alternatywy. Tak było do niedawna.
Czas rosyjskiej dominacji w kosmosie, czy raczej chwilowego uzależnienia większości świata od rosyjskich usług, dobiegł jednak końca, czego dobitnym dowodem jest sukces misji Starlinera.
To amerykański statek kosmiczny, który – choć w czasie inauguracyjnej misji miał na pokładzie dwie osoby – może zabierać w kosmos nawet siedmiu astronautów. A na dodatek po wylądowaniu ciągle nadaje się do użytku, umożliwiając wielokrotne loty w kosmos.
Zachwycająca porażka
Problem NASA rozpoczął się w lipcu 2011 roku – wraz z ostatnim lotem wahadłowca Atlantis. Program wahadłowców, znany także pod nazwą STS (Space Transportation System), na trzy dekady stał się wizytówką i symbolem NASA, jednak trudno uznać go za sukces. Choć od strony technicznej był majstersztykiem to – gdy zestawimy założenia programu z jego rezultatami – ikoniczne wahadłowce należy uznać za efektowną porażkę.
Według pierwotnych założeń wahadłowce miały radykalnie obniżyć koszt misji kosmicznych, a jednocześnie umożliwić częste, realizowane w cyklu 2-tygodniowym, starty. W praktyce zamiast planowanych 100 misji na wahadłowiec, w latach 1981-2011 pięć maszyn wykonało zaledwie 135 lotów.
Dwa z nich zakończyły się katastrofami i śmiercią – w sumie – 14 astronautów. Wyższe od zakładanych były także koszty – przy przeliczeniu kosztu całego programu na jeden start, koszt pojedynczej misji zbliżał się do miliarda dolarów.
Sojuz: stary, ale niezawodny
Problem polegał na tym, że po wycofaniu wahadłowców w 2011 roku NASA pozostała bez alternatywy – po opóźnieniach i anulowaniu kilku programów rozwoju statków kosmicznych nie miała niczego, czym mogłaby je zastąpić. Dlatego koniecznym rozwiązaniem okazała się współpraca z Rosją, oferującą kosmiczne usługi za pomocą statków Sojuz.
Obecnie to konstrukcja archaiczna i nieperspektywiczna, ale trzeba oddać Rosjanom, że Sojuz jest zarazem bardzo bezpieczny. Na 153 misje tylko dwie zakończyły się ofiarami śmiertelnymi, z czego ostatni kosmonauci zginęli w 1971 roku, a różne wady projektowe przez 50 lat eksploatacji zostały dawno rozpoznane i usunięte.
Uzależnienie NASA (i ESA) od usług Roskosmosu było na tyle duże, że współpraca z Rosją trwała niezależnie do sytuacji międzynarodowej i bieżącej polityki, dając przy okazji Moskwie narzędzie kosmicznego szantażu.
Amerykańskie sondy, rosyjskie paliwo
Był on tym poważniejszy, że amerykańskie uzależnienie dotyczyło nie tylko transportu. Rosja była także przez długi czas newralgicznym źródłem plutonu-238. To izotop, który nie występuje naturalnie, a zakończenie zimnowojennych zbrojeń sprawiło, że Ameryka przestała go produkować.
Źródłem plutonu-238 stała się wówczas Rosja, od której współpracy zależało powodzenie wielu misji kosmicznych. Pluton-238 jest bowiem paliwem w radioizotopowych źródłach prądu (radioizotopowe generatory termoelektryczne RTG), zasilających sondy kosmiczne podczas wieloletnich misji. Ich zaletą jest nie tylko czas pracy, ale także niezawodność i brak potrzeby konserwacji.
Rosja zdecydowała się jednak w 2010 roku na odcięcie USA od cennego izotopu. Rezultatem było zaniepokojenie NASA, ale także wznowienie amerykańskiej produkcji cennego pierwiastka. Choć trwało to ponad dekadę, Amerykanie produkują obecnie własny pluton-238 – pierwsza dostawa 500-gramowej porcji paliwa miała miejsce w 2023 roku.
NASA jako kosmiczny koordynator
W rezultacie Ameryka po ponad dekadzie uniezależniła się od Rosji w kwestii eksploracji kosmosu. Dotyczy to zarówno źródeł zasilania, jak i załogowych lotów na orbitę Ziemi (Commercial Crew Program – CCP), a w przyszłości jeszcze dalej.
Co więcej, NASA ma obecnie do dyspozycji aż dwa różne statki kosmiczne. Pierwszym z nich jest opracowany przez SpaceX Dragon 2, latający w kosmos w wersji załogowej i bezzałogowej, a także zadokowany w chwili pisania tych słów do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej Starliner, opracowany przez Boeinga.
Opcje NASA na tym się nie kończą – trwają finalne prace nad nowatorskim wahadłowcem Dream Chaser, firma Blue Origin pracuje nad systemem kosmicznego transportu New Glenn, a księżycowa misja statku Orion – mimo opóźnień – wydaje się zmierzać do szczęśliwego finału.
Amerykańska branża kosmiczna po okresie stagnacji z początku wieku rozwija się w imponującym tempie, przywodząc na myśl pionierskie czasy eksploracji kosmosu i rywalizacji Stanów Zjednoczonych z Sowietami.
Pod tym względem historia zatoczyła koło, bo kosmiczny wyścig nie stracił na intensywności. Zmienił się tylko główny konkurent: czerwony sztandar wynoszony jest dziś w kosmos nie przez tracąca na znaczeniu Rosję, ale Chiny, z powodzeniem realizujące serię coraz ambitniejszych, kosmicznych misji.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski