"Złamana strzała". Żaden wojskowy nie chce usłyszeć tego komunikatu

W tym tygodniu minęło 79 lat od ataku nuklearnego Stanów Zjednoczonych na Hiroszimę i Nagasaki w Japonii. W obu tych uderzeniach nie było mowy o jakiejkolwiek pomyłce i niespodziewanych trudnościach podczas bombardowania. Tego samego nie można jednak powiedzieć o kilku innych incydentach, w trakcie których Amerykanie zgubili wiele ładunków jądrowych.

Bomba atomowa - zdjęcie poglądowe
Bomba atomowa - zdjęcie poglądowe
Źródło zdjęć: © Pixabay | WikiImages
Norbert Garbarek

W wojskowości funkcjonuje mnóstwo terminów, których żołnierze używają do komunikacji z sojuszniczymi jednostkami i dowództwem. Wiele z nich można traktować "neutralnie" - nie informują one bowiem o potencjalnym niebezpieczeństwie i nie są tajnymi sygnałami do rozpoczęcia ataku.

W opozycji do tych zwrotów stoją jednak takie, których żaden wojskowy nie chciałby usłyszeć na drodze komunikacji radiowej. Jednym z nich jest "broken arrow" (pol. złamana strzała), którego wojsko używa do określenia wypadku z bronią jądrową, jednak nie stanowi ono zagrożenia wybuchu konfliktu nuklearnego.

W ubiegłym wieku amerykańskie wojsko wielokrotnie zgłaszało "złamane strzały". Niektóre z zagubionych lata temu bomb atomowych wciąż pozostają nieodnalezione. Do dziś nie wiadomo, co się z nimi stało.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Pozorowany atak w 1950 r.

Pierwszy incydent ze "złamaną strzałą" miał miejsce 74 lata temu. To właśnie wtedy amerykańskie siły zbrojne postanowiły wykonać 24-godzinną misję w powietrzu, która miała zakończyć się pozorowanym atakiem na San Francisco. Armia chciała w ten sposób stworzyć warunki odpowiadające tym, z jakimi 16-osobowa załoga bombowca strategicznego Convair B-36 Peacemaker musiałaby się mierzyć podczas lotu bojowego nad ZSRR.

Plany legły w gruzach, kiedy po kilku godzinach lotu w amerykańskiej maszynie zepsuły się trzy z sześciu silników. Załoga postanowiła przerwać misję i opuścić samolot na spadochronach. Przeszkodą była jednak bomba jądrowa Mark (ulepszona wersja Fat Mana z Nagasaki) na pokładzie maszyny.

Convair B-36 Peacemaker
Convair B-36 Peacemaker© Wikimedia Commons

Piloci postanowili zrzucić bombę w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. Na szczęście niezaplanowane wcześniej bombardowanie nie było tragiczne w skutkach z uwagi na brak plutonowego rdzenia w Mark 4. Z tego powodu nie można było zainicjować reakcji łańcuchowej, więc zrzut amunicji zakończył się eksplozją konwencjonalnego ładunku wybuchowego. Incydent utrzymywano w tajemnicy przez kilka kolejnych dekad.

Miał tankować w powietrzu. Nagle ślad po nim zaginął

Kolejną sytuacją, podczas której Amerykanie odnotowali incydent "złamanej strzały", jest tajemnicze zaginięcie bombowca Boeing B-47 Stratojet nad Morzem Śródziemnym. W marcu 1956 r. maszyna wystartowała z bazy lotniczej MacDill na Florydzie, skąd miała wykonać lot do bazy w Maroko. Po drodze B-47 musiał odbyć jednak dwukrotnie tankowanie w powietrzu. Drugi "przystanek" wyznaczono nad Morzem Śródziemnym i po pierwszym – udanym zresztą tankowaniu – nic nie wskazywało, że ślad po maszynie zaginie.

Bombowiec nie dotarł do drugiego tankowca. Mimo licznych poszukiwań, nigdy nie odnaleziono zaginionego samolotu, jego załogi oraz przewożonego ładunku. Na swoim pokładzie miał bowiem dwie bomby Mark 15.

Bombowiec B-47 startuje z wykorzystaniem przyspieszaczy rakietowych
Bombowiec B-47 startuje z wykorzystaniem przyspieszaczy rakietowych© Domena publiczna

Bombowiec zderzył się z myśliwcem

Niedługo po tajemniczym zaginięciu B-47 nad Morzem Śródziemnym Amerykanie zgubili kolejną bombę atomową. W incydencie z 1958 r. nad Oceanem Atlantyckim również brał udział bombowiec Boeing B-47, który uczestniczył w manewrach symulujących bombardowanie rosyjskiego miasta. W programie ćwiczeń uwzględniono ponadto manewry unikania wrogich myśliwców przechwytujących.

Ćwiczenia zakończyły się zderzeniem bombowca z myśliwcem F-86. Pilot tej drugiej maszyny zdążył się katapultować, jednak większy B-47 miał o wiele większy problem: broń atomową na pokładzie, z którą trzykrotnie podejmowano próby lądowania. Ostatecznie dowództwo wydało rozkaz zrzucenia bomby do oceanu, a bombowiec zdołał po tym bezpiecznie wrócić do bazy. Bombę uznano jednak za utraconą i do dziś nie udało się jej znaleźć.

Incydent w Goldsboro

Kolejna dekada ubiegłego wieku również obfitowała w niebezpieczne incydenty "broken arrow", z którymi mierzyła się armia USA. W styczniu 1961 r. zaginęła 24-megatonowa bomba atomowa. Przenosił ją bombowiec B-52, który podczas misji nad Goldsboro w Karolinie Północnej zgłosił uszkodzenie skrzydła.

Bombowiec B-52
Bombowiec B-52© Domena publiczna

Na pokładzie samolotu znajdowały się wtedy dwie "atomówki". Postanowiono je zabezpieczyć, czyli wykonać kontrolowany zrzut z wykorzystaniem spadochronów. O ile jedna z bomb wykonała bezpieczny lot i wylądowała w miejscu znanym amerykańskiej armii, o tyle druga spadła na ziemię w nieznanym miejscu, ale nie wybuchła. Nigdy jej nie odnaleziono.

Przypadkowe zatonięcie i tajemnica

W 1965 r. doszło do kolejnego zdarzenia "broken arrow". Tym razem jednak uczestniczył w nim lotniskowiec USS Ticonderoga, na którym znajdował się samolot szturmowy A-4E Skyhawk uzbrojony w bombę atomową.

Z pływającego w pobliżu Morza Filipińskiego lotniskowca stoczył się wspomniany Skyhawk, a razem z nim do wody wpadła bomba atomowa. Broni nigdy nie udało się odnaleźć, choć USA uważają, że ta leży na dnie morza, ok. 150 km od Japonii.

USS Ticonderoga, okręt, który ma związek z jednym z zagubionych ładunków nuklearnych
USS Ticonderoga, okręt, który ma związek z jednym z zagubionych ładunków nuklearnych© Flickr

Trzy lata później doszło do kolejnego zagubienia bomby atomowej. W 1968 r., choć dokładna data jest nieznana, Amerykanie mieli zgubić nieznaną broń nuklearną. Niewiele wiadomo o tym incydencie, ale sugerując się spekulacjami ze strony osób związanych z wojskiem USA, można wywnioskować, że chodzi o zaginięcie atomowego okrętu podwodnego Scorpion. Został on wysłany w 1968 r. do szpiegowania radzieckiej marynarki wojennej.

Szczęście japońskiej Kokury

Pozostając w temacie broni jądrowej nie sposób nie wspomnieć o bombardowaniach Hiroszimy i Nagasaki w 1945 r. Choć wówczas nie było mowy o jakimkolwiek błędzie pilotów ani niespodziewanych awariach, historia zapisana dziś w podręcznikach miała być zupełnie inna.

Podczas planowania ataków na Japonię Amerykanie ustalili, że podczas bombardowania Hiroszimy celem rezerwowym na wypadek nieodpowiedniej widoczności będzie miasto Kokura. 6 sierpnia 1945 r. pogoda nad Hiroszimą była jednak odpowiednia, zatem cel rezerwowy pozostał tego dnia bezpieczny.

Bomba Fat Man
Bomba Fat Man© Wikimedia Commons

Wkrótce jednak miało się zmienić, bo w bombardowaniu zaplanowanym na 9 sierpnia to właśnie Kokura była celem pierwotnym, a nie Nagasaki, gdzie ostatecznie spadła bomba Fat Man. Z uwagi na zachmurzenie nad miastem pilot Boeinga B-29 Superfortress, major Charles Sweeney, obrał kurs na Nagasaki, gdzie zrzucono ważącą niemal 5 t broń jądrową. Tym samym Kokura dwukrotnie uniknęła bombardowania. W obu przypadkach odpowiadała za to pogoda.

"Złamana strzała" w teraźniejszości

Najwięcej incydentów "broken arrow" miało miejsce w latach 50. i 60. ubiegłego wieku, a a przynajmniej wtedy informowali o nich Amerykanie. Choć dziś tego typu zdarzenia w zasadzie nie mają miejsca, to jeszcze w 2007 r. na tapet wśród wielu ekspertów związanych z branżą militarną wróciły kwestie zachowania bezpieczeństwa podczas manewrów z bronią jądrową.

17 lat temu zawinił człowiek. Wykonujący wówczas lot treningowy bombowiec B-52 przez przypadek uzbrojono w trzy pociski manewrujące AGM-129 z głowicami jądrowymi. Na ich miejscu miały się znaleźć głowice ćwiczebne. Przez niemal dwie doby nikt nie zauważył, że załoga B-52 realizowała manewry z uzbrojoną bronią nuklearną pod pokładem.

Norbert Garbarek, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (29)