Wysyłają na front coraz starszą broń. Rosjanie nie przewidzieli konsekwencji
Duże starty Rosjan związane z systemami artyleryjskimi sprawiają, że na front ściągane są coraz starsze tego typu konstrukcje. Chociaż niektóre z nich stanowią wymierną pomoc dla oddziałów walczących w Ukrainie, wiąże się z nimi kilka problemów, które w dłuższej perspektywie mogą niekorzystnie wpłynąć na rosyjską armię, przemysł oraz relacje z sojusznikami Kremla.
Od wielu miesięcy pojawiają się dowody, że Rosjanie sięgają po coraz starszy sprzęt. Przekładami są nie tylko sunące w kierunku Ukrainy pociągi z czołgami pokroju T-54 z 1946 r., ale również holowane armaty takie jak np. D-20 kal. 152 mm czy M-46 kal. 132 mm, których historia również sięga lat 50. XX wieku.
Stara artyleria na froncie
Jak zauważono w obszernej analizie przeprowadzonej na łamach Forbes, przykład M-46 pokazuje, że wiekowa broń wciąż może być przydatna dla Rosjan. W momencie wdrażania do służby było to najpotężniejsze działo ówczesnego ZSRR, które na dobre zastąpiły dopiero działa samobieżne 2S5 Hiacynt.
M-46 zapewnia przede wszystkim dużą siłę rażenia oraz daleki zasięg. W zależności od wykorzystywanych pocisków dochodzi on do ok. 25 km lub do ok. 37 km. M-46 cechuje się też akceptowalną szybkostrzelnością pięciu pocisków na minutę. Właśnie z tych powodów sprawdza się jako broń "kontrbateryjna" (np. do niszczenia innych haubic). CIA w 2009 r. oceniając zapasy artyleryjskie Korei Północnej i Południowej nazwała M-46 "najskuteczniejszą bronią kontrbateryjną w Korei".
Nietrudno dostrzec jednak również wady. M-46 to ciężka i trudna w transporcie holowana haubica, która dodatkowo wymaga wykorzystania dużej siły roboczej do obsługi (aż ośmiu żołnierzy). Tego typu systemy są też stosunkowo łatwym celem dla przeciwnika dysponującego rozpoznaniem powietrznym w postaci np. dronów. Po wykryciu niemal niemożliwe jest szybkie przemieszczenie się w inne miejsce, tak jak odbywa się to z nowocześniejszymi samobieżnymi konstrukcjami mogącymi szybko przechodzić z trybu prowadzenia ognia w tryb przemieszczania się. Dodatkowo niektóre z nich chronią załogi w opancerzonych kabinach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rosja coraz mocniej uzależnia się od sojuszników
Analitycy szacują, że Rosjanie wyciągnęli już ze swoich magazynów ponad połowę przechowywanych tam latami M-46. Chcąc nie chcąc, Kreml uzależnia się od swoich sojuszników. Chodzi nie tylko o dostawy broni (z Korei Północnej na front trafiła nieokreślona liczba haubic D-20), ale przede wszystkim o amunicję. Rosyjskie fabryki nie produkują już niektórych pocisków, które można zdobyć właściwie jedynie w Iranie i Korei Północnej.
Wielokrotnie pojawiały się jednak doniesienia o bardzo słabej jakości północnokoreańskiej amunicji. Nawet sami Rosjanie mocno się na nią skarżą twierdząc, że cechuje się ona znacznie mniejszym zasięgiem niż powinna, a część pocisków jest wadliwa. Często nie trafia w wyznaczone cele (jest nieprecyzyjna), a niekiedy dochodzi do wypadków i ranni zostają rosyjscy żołnierze.
Mateusz Tomczak, dziennikarz Wirtualnej Polski