"Rok za rokiem". Ponura wizja przyszłości. Dużo lepsza niż "Black Mirror"!

Kiedy cały świat zachwycał się ostatnim sezonem "Gry o tron" i "Czarnobylem", na HBO Go pojawiła się jeszcze jedna perełka. "Rok za rokiem" pokazuje ponurą wizję przyszłości. A najgorsze jest to, że łatwo w nią uwierzyć.

"Rok za rokiem". Ponura wizja przyszłości. Dużo lepsza niż "Black Mirror"!
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Adam Bednarek

"2028 rok. Kiedy byłam mała brzmiało to jak przyszłość. Z jetpackami i jedzeniem w pastylkach, jak dla astronautów. Teraz nadszedł i na pewno nie jesteśmy astronautami. Za to mój internet jest za wolny, nie można dostać bananów, bo wymarły, dzieci żądają 27 coraz droższych rodzajów TV, a gaz i prąd kosztują majątek" - słowa wypowiedziane w przez jedną z bohaterek "Rok za rokiem" w noc sylwestrową z 2027 na 2028 to nie tylko ponura wizja przyszłości. To też trafne podsumowanie naszej rzeczywistości.

Chociaż "Rok za rokiem" porównuje się do "Black Mirror", to nowy serial jest moim zdaniem o czymś zupełnie innym. Nie straszy przed technologiami. Jeśli stara się ostrzec, to raczej ze świadomością, że to spóźnione ostrzeżenie - świat i tak pójdzie swoją drogą.

Oto historia (nie?)typowej brytyjskiej rodziny. Różnią się poglądami, orientacją seksualną, majątkiem. Pochodzący z Manchesteru Lyonsi nadal trzymają się razem - rodzeństwo cały czas spotyka się u swojej babci. A gdy nie mogą być ze sobą twarzą w twarz, prowadzą rozmowy za pomocą inteligentnego głośnika. Asystenci domowi w "Rok za rokiem" opanowali Wielką Brytanię.

"Rok za rokiem". Tak może wyglądać przyszłość

Kiedy rodzi się kolejny mały Lyons, urzędnik miejski Daniel zastanawia się, w jakiej rzeczywistości będzie żyło nowe pokolenie. "Rok za rokiem" pokazuje możliwą wizję.

Szybko przenosimy się do niedalekiej przyszłości - z 2019 do 2024, 2025 czy 2026. Podobnie jak w przypadku "Black Mirror" nie mogę zdradzać zbyt wiele. Wyobraźcie sobie jednak świat, w którym Stany Zjednoczone zrzucają bombę na Chiny, Rosja przejmuje władzę na Ukrainie, a populistyczni politycy, często ze skrajnej prawicy, zaczynają rządzić w kolejnych europejskich państwach.

Ale wszystko zaczęło się od brexitu. To ciekawe, bo "Rok za rokiem" nie będzie jedynym popukulturowym dziełem, w którym opuszczenie Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię wywołało chaos. W podobnej rzeczywistości rozgrywa się zapowiedziana na E3 gra "Watch Dogs: Legion". Tam Londyn w postbrexitowej przyszłości to także miasto opanowane przez służby, drony i inwigilację. W skrócie: technologia w służbie zła.

Moim zdaniem to nie przypadek. Oglądając "Black Mirror" mogliśmy mieć gęsią skórkę. Ale to była bajeczka, bardziej dopowiadaliśmy sobie ponure scenariusze. "No tak, wszyscy z nosami w telefonach, więc tylko czekać na to, aż obywatele zaczną pracować na swój kredyt oceniając się nawzajem w aplikacji". To mnie w "Black Mirror" zawsze denerwowało. Straszenie pod publikę.

Ale brexit to ostateczny dowód na to, że stary porządek może zostać zburzony. Że coś, co wydaje się pewne i niezagrożone, przestaje obowiązywać. Politycy, których nikt nie traktował poważnie, nagle dochodzą do głosu i zmieniają świat. A skoro coś takiego jest prawdopodobne - zdaje się mówić "Rok za rokiem" - to dlaczego mieszkańcy bezpiecznej Anglii nie mieliby nagle stać się uchodźcami? Dlaczego banki nie miałyby ponownie upadać, a młodzież byłaby tak rozczarowana rzeczywistością, że wolałaby przenieść swój umysł do chmury i żyć wieczne jako dane (co tak naprawdę oznacza samobójstwo)? A my oglądamy "Rok za rokiem' i wierzymy. Bo coś dziś jest nieprawdopodobne?

Spodziewaliśmy się, że to kolejna wielka afera związana z Facebookiem czy innym technologicznym gigantem otworzy puszkę Pandory - zaczną się dziać rzeczy, o których mówili wizjonerzy science-fiction. Tymczasem "Rok za rokiem" i szykowany na "Watch Dogs: Legion" zdaje się uważać, że nieodwracalne zmiany będą zachodzić, gdy Wielka Brytania rzeczywiście opuści Unię Europejską. Niemożliwe przestanie istnieć. Ciekawe, czy brexit będzie nowym punktem wyjścia dla popkulturowych twórców.

"Rok za rokiem" skacze po tematach. Jest transhumanizm, jest problem automatyzacji pracy - w przyszłości, żeby się utrzymać, musisz mieć 11 zawodów - a także nowe metody kontroli i inwigilacji. Taka żonglerka tematami może wydawać się niektórym męcząca albo niepoważna, skoro poważnym kwestiom poświęca się mało czasu.

Moim zdaniem to jednak celowy zabieg, pokazujący, jak trudna jest współczesność. Dzieje się zbyt wiele, żeby to wszystko pojąć rozumem. Przez pierwsze cztery odcinki akcja "Rok za rokiem" pędzi. Dawno nie widziałem tak dynamicznego serialu. Ale czy to nie jest obraz naszej rzeczywistości?

Czy potrafimy wskazać moment, w którym fałszywe informacje stały się tak wiarygodne (albo ludzie tak naiwni), że mogły wpłynąć na wyniki wyborów prezydenckich czy wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej? Jak to się stało, że fake newsy o szczepionkach czy płaskiej Ziemi przekonały tak wielu? Pośpiech w "Rok za rokiem" jest najlepszym dowodem i odwzorowaniem tego, że właśnie tak zachodzą przełomowe zmiany we współczesnym świecie. Tak, czyli… niezauważalnie i szybko. Zajęci swoimi sprawami niewiele możemy z tym zrobić. Stało się i już. Musimy żyć dalej.

Można byłoby odnieść wrażenie, że "Rok za rokiem" jest więc krytyką współczesnych społeczeństw. Ale wcale nie odbieram tak tego serialu. Więcej w nim zrozumienia, a nawet… ciepła.

"Rok za rokiem". Perełka z HBO Go

Dlaczego uwielbiam "Rok za rokiem"? Odkąd zacząłem oglądać ten serial cały czas próbuje odpowiedzieć sobie na to pytanie. Może to zasługa bohaterów - losy rodziny nie interesowały mnie tak bardzo od czasów "Sześć stóp pod ziemią"? A może to po prostu jakiś dziwny optymizm bijący z tego serialu.

Dziwny, bo na ekranie często dzieją się rzeczy niepokojące, tragiczne, nieprzyjemne. Oglądasz i myślisz: "jeszcze zatęsknimy za spokojnym 2019". Ale co by się nie stało, szalona rodzina z Manchesteru, tak różna od siebie pod względem stylu życia, finansów czy poglądów, cały czas jest ze sobą. To pocieszające i dające nadzieję.

W wywiadzie z Krytyką Polityczną Charlie LeDuff, autor książek pokazujących rozpad Stanów Zjednoczonych, stwierdził, że kryzysy dzieją się same z siebie. "Taki już jest ludzki los". Wielkie impreria od dawna się rozpadały, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej. "Tak po prostu się dzieje, rzeczy się starzeją, upadają i rodzi się z tego coś nowego". Mam wrażenie, że "Rok za rokiem" jest także o tym. Naprawdę nie wiem dlaczego, ale to optymistyczne przesłanie.

wiadomościblack mirrorrok za rokiem
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)