Projekt Blue Book. Błękitna Księga: amerykańskie lotnictwo na tropach UFO
Po drugiej wojnie światowej amerykańskie si ły zbrojne miały problem. Dowódców niepokoiły zgłoszenia o niezidentyfikowanych obiektach latających. Nie było jasne, czy to nowa broń Sowietów, niedobitki III Rzeszy, czy może jakieś nowe, nieznane zagrożenie. Sprawę postanowiono zbadać. W tym celu uruchomiono projekt Blue Book poświęcony badaniu UFO.
Warto na samym początku doprecyzować, co ten akronim oznacza. Choć powszechnie bywa kojarzony z odwiedzinami jakiejś pozaziemskiej cywilizacji, to "UFO" powstało jako termin wojskowy o możliwie neutralnym, nienarzucającym żadnych skojarzeń brzmieniu.
Akronim wyrażał dokładnie to, co wynikało ze znaczenia słów, na bazie których powstał – unidentified flying object, czyli niezidentyfikowany obiekt latający. Coś, co zaobserwowano w powietrzu i czego pochodzenie było nieznane. Liczba zgłoszeń na temat takich zjawisk wzrosła w Stanach Zjednoczonych zauważalnie po II wojnie światowej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tak definiowane UFO w zrozumiały sposób przyciągało uwagę wojska, a konkretnie nowoutworzonych (do 1947 r. lotnictwo było częścią amerykańskich wojsk lądowych) Sił Powietrznych. Jeśli w amerykańskiej przestrzeni powietrznej latało coś nieznanego, zadaniem Sił Powietrznych było zweryfikowanie, czy wiąże się to z zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego.
Takie założenia towarzyszyły uruchomieniu w 1952 r. największego programu badań UFO w historii. Nazwano go projektem Blue Book (Błękitna Księga).
Projekty Sign i Grudge
Jego założenia były bardzo ambitne i bazowały na niepowodzeniu dwóch wcześniejszych projektów badawczych – Sign i Grudge – prowadzonych na przełomie lat 40. i 50. Problem polegał na tym, że wnioski wyciągnięte na ich podstawie wzajemnie się wykluczały.
Raport końcowy projektu Sign wskazywał na prawdopodobieństwo, że niezidentyfikowane obiekty latające mają pozaziemskie pochodzenie. Wnioski z projektu Grudge były dokładnie przeciwne. Podkreślały, że zarejestrowane obserwacje można wyjaśnić, a problemem jest m.in. nikła wiedza na temat zjawisk meteorologicznych u osób przyjmujących zgłoszenia, a w niektórych przypadkach zaburzenia psychiczne u zgłaszających.
Dodatkowy problem z projektem Grudge polegał na tym, że uruchomiono go po spostrzeżeniu, że doniesienia o UFO mogą być narzędziem w rękach obcego wywiadu, który w ten sposób może wpływać na nastroje społeczne i próbować np. wywołać panikę. Dlatego nadrzędnym celem Grudge było uspokojenie opinii publicznej i odciągnięcie jej zainteresowania od rzekomej niewytłumaczalności obserwowanych na niebie zjawisk.
Blue Book: naukowe badania zgłoszeń o UFO
Z punktu widzenia lotnictwa było to jednak niewystarczające – wojskowi chcieli wiedzieć, z czym mają do czynienia. Z tego powodu lotnictwo zdecydowało się na uruchomienie kolejnego, nowego projektu badawczego, który pozwoli usystematyzować wiedzę na temat obserwacji niezidentyfikowanych obiektów i umożliwi, by na takiej podstawie wyciągnąć jakieś wnioski, a przede wszystkim oszacować ewentualne zagrożenie.
Dlatego na czele projektu postawiono kapitana Edwarda J. Ruppelta – doświadczonego pilota, który za cel postawił sobie zbadanie spornego zagadnienia w sposób możliwie bezstronny.
W tym celu usprawnił procedury przyjmowania zgłoszeń – chodziło o to, aby nie deprymować świadków czy nie wpływać na ich zeznania kpinami czy niedowierzaniem. Z jego inicjatywy opracowano także standardowy kwestionariusz, pozwalający na jednolite traktowanie wszystkich zgłoszeń.
Sam Ruppelt był także autorem akronimu UFO. Chodziło o to, aby odejść od narzucających różne skojarzenia "latających spodków" czy innych, podobnych określeń. Starannie dobrany został także personel projektu – chodziło o to, aby tworzyli go badacze, a nie osoby przeświadczone o słuszności jakiejś opinii.
Dlaczego wywiad interesuje się UFO?
Na potrzeby badań stworzono także komputerową bazę danych, gdzie trafiały wszystkie zgłoszenia. Dodatkowo Ruppelt posiłkował się wiedzą zewnętrznych naukowców i ekspertów współpracujących z wywiadem wojskowym.
O tym, jak poważnie wojsko potraktowało całą sprawę dobitnie świadczy fakt, że przyjmowanie zgłoszeń i przesłuchania żołnierzy mogły być prowadzone przez członków projektu z pominięciem wojskowej hierarchii – mieli oni bezpośredni dostęp do każdego, kto mógł dostarczyć jakąś wiedzę.
Zespół kpt. Ruppleta miał także dostęp do "twardych" danych, jak choćby zapisy zarejestrowania różnych niewyjaśnionych zjawisk przez wojskowe radary. Choć personel projektu był nieliczny (wahał się od 10 do dwóch osób), miał solidne wsparcie w postaci m.in. zorganizowanej przez wywiad komisji, składającej się z astronoma, inżynierów, fizyków czy meteorologów.
Zainteresowanie wywiadu miało mocne uzasadnienie: liczba zgłoszeń na temat UFO była tak duża, że ich obsługa pochłaniała istotną część zasobów wywiadu. Decydenci obawiali się, że z tego powodu może przeoczyć sygnały na temat innych, istotnych dla kraju zagrożeń.
UFO nie zagraża bezpieczeństwu kraju
Projekt Blue Book prowadzono do stycznia 1970 r., choć decyzja o jego zakończeniu zapadła nieco wcześniej – 17 grudnia 1969 r. Wpływ na decyzję o zakończeniu projektu miał tzw. Raport Condona.
Był to dokument, w którym niezależna komisja przestudiowała kilkadziesiąt zgłoszeń z projektu Blue Book i – co zostało zweryfikowane przez Narodową Akademię Nauk – doszła do wniosku, że "z badań UFO w ciągu ostatnich 21 lat nie wynikło nic, co wzbogaciłoby wiedzę naukową."
Podsumowanie programu Blue Book miało podobny wydźwięk. Bazowało na 12618 zgłoszeniach, z których wyjaśniono 94 proc. Pozostałe 701 zgłoszeń uznano za niewyjaśnione. Wnioski z projektu sprowadzały się do trzech głównych punktów.
Pierwszy to stwierdzenie, że zgłoszenia nie wskazują na zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Drugim punktem była ocena, że zarejestrowane zgłoszenia nie wskazują na istnienie zjawisk, które wykraczałyby poza zakres wiedzy naukowej. Trzeci wniosek dotyczył spostrzeżenia, że nie znaleziono żadnego dowodu, by przypisać niezidentyfikowanym obiektom pozaziemskie pochodzenie.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski