Polska B – bezprzewodowa, bezbronna, bez znaczenia. Technologia umyka ludziom z mniejszych miast
Miasteczka dogoniły du że miasta w dostępności i prędkości internetu. Nie jest już tak źle, jak jeszcze 10 lat temu. Ale źle jeszcze będzie – bo technologie znów zaczynają prowadzić do tego, by różnice między Polską A i Polską B się rozjechały.
Mieszkańcy małych miast i wsi mają swój hymn. Entuzjastyczne reakcje na piosenkę "Małomiasteczkowy" to najlepszy dowód na to, że prowincja wciąż ma kompleks wielkiego miasta. Ale za to widzi więcej. Dawid Podsiadło w rozmowie z "Tygodnikiem Powszechnym" przyznał, że choć "małomiasteczkowi" żyją iluzją stolicy, to jako jedyni potrafią dostrzec jej wyjątkowość. "Prosty przykład: my przyjeżdżamy do Warszawy i zachwycamy się metrem. A oni mówią: ale są tylko dwie linie" - stwierdza autor prawdopodobnie najpopularniejszej tegorocznej piosenki.
Znamienne. Dziś metro to pierwsza rzecz, która przychodzi na myśl, gdy myślimy o czymś, co wyróżnia Warszawę na tle innych dużych polskich miast. Pierwsza i tak naprawdę jedyna? Pod wieloma względami nie tylko metropolie, ale i małe miasteczka dogoniły Warszawę. Chociaż tegoroczny hit mówi o wstydzie z bycia obcym w wielkim świecie, to tak naprawdę "małomiasteczkowi" nie mają się czego wstydzić. A wszystko to za sprawą technologii.
Pamiętam swój pierwszy internet na wsi. Chociaż od Łodzi dzieli ją niecałe 50 km, a od nieco większego miasta 15 km, to pod względem technologii jeszcze 6-7 lat temu była to przepaść. Zupełnie inny świat, w którym internet rozpędzał się maksymalnie do 30 kb/s, ale tylko wtedy, gdy było lato i można było wystawić mobilny modem na parapet. To właśnie dlatego jak najszybciej chciałem zamienić wieś na miasto: by w końcu móc normalnie funkcjonować i pracować, jak przystało na XXI wiek. Dziś takich problemów bym nie miał, bo LTE działa bez problemu i obejrzenie serialu w jakości 4K to żaden problem.
Polska B - bezprzewodowa
Internet to najlepszy przykład, jak technologia zadbała o wsie i miasteczka. Zasięg LTE w domu otoczonym lasem już nie dziwi. Orange ciągle chwali się, że podłącza światłowód w miasteczkach, które nie mają 15 tys. mieszkańców. W Nieporęcie nad Zalewem Zegrzyńskim można mieć tak samo szybki i nowoczesny internet, jak w centrum Warszawy.
Koniec wykluczenia: mieszkaniec wsi może być tak samo na czasie, co obywatel Łodzi, Krakowa czy Wrocławia. Może nie ma kina z wygodnymi fotelami, może nie ma pięciopiętrowego galerii, ale... po co mu to? Buty bez przymierzania, ale dopasowane do stopy, można kupić przez aplikację. Choćby w rozrywce karty rozdaje Netflix i podobne mu usługi. To tymi premierami żyje się na co dzień, a takie wydarzenia jak np. premiera filmu "Kler", to jednak wyjątki.
Oczywiście ludzie nie wyprowadzają się do większych miast, bo chcą móc korzystać z szybkiego internetu i dzięki temu oglądać seriale. Magnesem jest praca. Ale przecież światłowód czy zasięg LTE w małych miejscowościach sprawia, że pracujący zdalnie graficy czy programiści, potrzebujący szybkiego internetu, wreszcie mogą rozwijać się u siebie, na prowincji.
Zniesienie barier technologicznych, a także dotacje, spowodowały że dziś Rzeszów i Lublin znalazły się w ścisłej czołówce miast pod względem liczby zarejestrowanych startupów. A przecież to miasta z lekko wyśmiewanej, wyszydzanej "Polski B".
Tej nienowoczesnej i zacofanej. Tymczasem tutaj - w końcu - powstają innowacyjne rozwiązania, choć jeszcze w 2016 roku mieszkańcy mniejszych miejscowości obawiali się, że będzie to niemożliwe. Jest odwrotnie. To Poznań i Łódź tracą - wynika z raportu fundacji Startup Poland - a Rzeszów i Lublin zyskuje.
Wielki triumf technologii: pozwoliły małym miastom rywalizować z wielkimi. Ale jak się okazuje, tylko na chwilę. Lada moment stolica i inne duże miasta znowu będą innym światem dla "miałomiasteczkowych". Paradoksalnie to nowe rozwiązania technologiczne będą powodem ponownego zwiększenia przepaści.
Polska B - bezbronna
W raporcie "Mobility as a Service PL", który firma Straal opublikowała wraz z fundacją Digital Poland, zauważono, że w grupie zarabiających pomiędzy 4000 a 4999 zł znajduje się najwięcej osób niekorzystających z usług typu MaaS. MaaS to, mówiąc w skrócie, wszelkie rozwiązania oparte na ekonomii współdzielenia, jak wynajem rowerów, samochodów czy hulajnóg na minuty. "Koncepcja MaaS świetnie adresuje takie kwestie jak problem zakorkowanych miast, zanieczyszczonego powietrza i smogu w mieście" - zauważają autorzy raportu.
Wspomniana grupa zarabiających pomiędzy 4000 a 4999 zł nie korzysta z takich usług jak Uber dlatego, że nie chce. Nie korzysta, bo nie może. "W tej grupie dochodowej znajduje się najliczniejsze grono respondentów z miast o wielkości od 100 do 199 tys. mieszkańców, w których wiele spośród usług MaaS nie jest dostępnych" - czytamy w raporcie. O jeszcze mniejszych miejscowościach wspominać nie trzeba, bo wiadomo, że tym bardziej nie znajdziemy tego typu usług.
Znowu rodzi się grupa Polaków, których stać jest na nowoczesność i wszelkie nowinki, ale nie będzie mieć do nich dostępu. Wszystko z powodu ich miejsca zamieszkania. A największy problem polega na tym, że nie chodzi tu wyłącznie o rozrywkę.
Polska B – bez znaczenia
W trakcie niedawnych wyborów samorządowych wielu publicystów grzmiało, że nie są one jedynie pojedynkiem politycznym w stolicy. Tymczasem ogólnopolskie media przedstawiały to tak, jakby starcie w Warszawie liczyło się najbardziej. "Warszawa to nie cała Polska, wyjdź z bańki" - grzmiał niedawno Robert Biedroń w rozmowie z Jarosławem Kuźniarem. Lada moment świat Warszawy, Krakowa, Wrocławia czy Łodzi dla mieszkańców małych miast i miasteczek będzie jeszcze bardziej niezrozumiały i niemający na nich wpływu.
Wyobraźmy sobie, że za rok czy dwa lata przyjeżdżacie na wycieczkę do Warszawy. I że byliście w niej ostatni raz, powiedzmy, w 2016 roku. Wiecie, że jest metro i że czegoś takiego u siebie nie spotkacie. Ale spodziewacie się, że poza tym środkiem transportu wszystko będzie znajome. I w małych miejscowościach jest przecież komunikacja miejska, spotkać można tramwaje. Nic nowego. Idziecie na przystanek, jest kawałek drogi, więc spacerujecie. Spóźniliście się, więc trzeba czekać 12 minut. Czekacie, czas leci. W końcu transport przyjeżdża, jedziecie zwiedzać Zamek Ujazdowski, Łazienki Królewskie, bulwary nad Wisłą, może Pragę. Za każdym razem sytuacja się powtarza. Docieracie na przystanek, czekacie, czas leci.
Tymczasem mieszkaniec stolicy wychodząc z domu wskakuje na elektryczną hulajnogę i dojeżdża na przystanek. Idealnie o czasie, bo tak to sobie zaplanował - a raczej: aplikacja wskazała, o której ma wyjść. Dojeżdża do centrum i tam przesiada się w Ubera, by dojechać w kolejne miejsce. Są korki, więc nie zamawia kursu do biurowca, tylko wysiada wcześniej, przy stacji z rowerami. Kiedy ty, gościu w stolicy, tracisz czas na przystankach, mieszkańcy Warszawy poruszają się szybko, wygodnie i tak, jak chcą.
Oczywiście mógłbyś ściągnąć zestaw aplikacji, z których na co dzień korzysta mieszkaniec Warszawy. Ale już sam fakt, że musisz dodatkowo się przygotowywać, zakładając konta w usługach, których u ciebie w domu nie ma, pokazuje, że nagle Warszawa jest innym światem.
Można machnąć ręką - przecież na urlopie nikomu się nie spieszy. Ale co, jeśli do Warszawy przyjedziesz na ważne spotkanie? Albo gdy będąc w podróży, musisz przesiąść się i dojechać z dworca autobusowego Metro Młociny na Metro Wilanowska? Wtedy zobaczysz, że trafiasz do miejsca, po którym nie potrafisz się poruszać. Jesteś obcym. Nie pasujesz tu, bo jesteś zacofany. Oczywiście możesz korzystać z komunikacji miejskiej, ale jeśli rozejrzysz się po mieście, to zobaczysz, że traktujesz ją zupełnie inaczej niż ci, którzy żyją tu na co dzień.
Tuszyn w czepku urodzony
O ile w ogóle do tej stolicy jakoś dotrzesz ze swojego małego miasta. PKS rezygnuje z kolejnych połączeń, nie wszędzie dojeżdża pociąg. Niedawno BlaBlaCar chwaliło się, że dąży do tego, by "przedmieścia i nawet najmniejsze miejscowości miały tak samo wygodne połączenia komunikacyjne, jak centra dużych miast". Przykładem był znajdujący się pod Łodzią Tuszyn, który "nie ma stacji kolejowej, a wybór połączeń autobusowych jest bardzo ograniczony". Za to w chwili pisania tekstu BlaBlaCar pokazywał, że Tuszyn posiada "6433 przejazdów w BlaBlaCar" w okolicy, w ostatnim miesiącu.
Tyle że Tuszyn leży na drodze z Katowic do Łodzi, a jeśli spojrzymy szerzej, to prowadzi z Górnego Śląska do Warszawy albo Gdańska. A taki Zelów już szczęścia w położeniu nie ma i ostatni miesiąc to raptem 49 przejazdów. W linii prostej obie te miejscowości dzieli niecałe 27 km.
Raz chciałem wydostać się z województwa świętokrzyskiego do Łodzi. Owszem, znajdowało mi przejazd, ale musiałbym: a) dojechać dodatkowe 30 km, b) jechać albo późnym wieczorem, albo bladym świtem, c) czekać na przejazd trzy dni.
Idea ekonomii dzielenia może wydawać się piękna, ale żeby miała sens, musi być ktoś, kto będzie chciał się z tobą podzielić. A prosty przykład BlaBlaCar pokazuje, że takich znajdziesz jedynie na trasach w stronę wielkich miast. Oddalona prowincja, o której dawno zapomnieli państwowi przewoźnicy, to nie jest teren, na który zerkać będą nowe technologie. Firmy muszą zarabiać, a nie prowadzić działalność charytatywną. Nie można mieć o to do nich pretensji. Ale to dobrze pokazuje, w jakim świecie już za chwilę będziemy żyć. W miastach, gdzie technologia zmienia życie i w miasteczkach, gdzie wydawać się będzie czymś nieosiągalnym.
Co zaśpiewa Dawid Podsiadło
Życie w mieście, w którym jest np. Uber, to nie tylko wygoda. 66 proc. ankietowanych przyznaje, że Uber mógłby w Warszawie zastąpić im samochód. Za chwilę może się okazać, że ruch w stolicy rzeczywiście się zmniejszy i miasto odetchnie. W takiej Zduńskiej Woli, która znalazła się na liście miast najbardziej zanieczyszczonych w Unii Europejskiej, mieszkańcy są skazani wyłącznie na łaskę i niełaskę polityków, od których zależy walka z zanieczyszczeniami. Mieszkańcy Łodzi, Krakowa, Wrocławia czy Warszawy mogą liczyć, że pomoże im jeszcze technologia. A kiedy i tak normy zostaną przekroczone, mogą zamówić jedzenie i zakupy z dostawą do domu. W małych miejscowościach słysząc hasło "zostańcie w domu" można co najwyżej parsknąć śmiechem. "Smród za oknem. Nie wychodź z domu. Zrób zakupy online" - zachęcał niedawno jeden z serwisów. No, chyba że mieszkasz na prowincji, to przykro mi, ale nikt ci nie pomoże - musisz się truć.
Podział na Polskę A i B wyznaczany przez zarobki lub poglądy polityczne jest wyświechtany. A tymczasem czas przyzwyczajać się do kolejnego. Już nie będzie to jedna linia przecinająca Polskę. Będą to raczej enklawy nowoczesności porozrzucane na mapie. W których mieszkańcy będą mieć inne wygody, ale też inne problemy. Co innego im da pracę (w Stanach Zjednoczonych już można zarabiać na ładowaniu hulajnóg), co innego im pracę zabierze. Ale, być może, będzie zdrowsza i bardziej szczęśliwa, dzięki ochronie, jaką dają nowatorskie technologiczne rozwiązania. Nowoczesna Polska jeszcze bardziej różnić będzie się od tej małomiasteczkowej. Kolejny popowy hit na ten temat może być mniej radosny i wpadający w ucho.