Pociski GLSDB. NATO brakuje amunicji, by pomóc Ukrainie, ale jest rozwiązanie
Wojna w Ukrainie pochłania gigantyczne ilości amunicji. Zapasy zgromadzone przez kraje NATO szybko topnieją, a bieżąca produkcja nie nadąża za potrzebami. Dlatego, co proponuje Boeing, już niebawem może trafić do Ukrainy zupełnie nowa broń – pociski GLSDB.
29.11.2022 | aktual.: 29.11.2022 12:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
GLSDB (Ground Launched Small Diameter Bomb) to broń genialna w swojej prostocie. Pod względem budowy to najmniejsza amerykańska, kierowana bomba lotnicza, do której doczepiono silnik. Kluczowym elementem GLSDB jest bomba o nazwie GBU-39 SDB (Small Diameter Bomb).
Jak działa bomba GBU-39?
To zaprojektowana na początku wieku i wdrożona do służby w roku 2006 niewielka, 129-kg bomba szybująca. Po zrzuceniu z samolotu z kadłuba GBU-39 wysuwają się skrzydła, za sprawą których bomba może przelecieć ponad 110 km. Niedawno broń ta została wykorzystana w programie Złota Horda (Golden Horde), gdzie kilka komunikujących się z sobą bomb uderza jednoczesnie w ten sam cel.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ideą, towarzyszącą jej powstaniu, było zastąpienie większych, droższych i silniejszych bomb lotniczych mniejszymi odpowiednikami. Zapewniają one zniszczenie celu nie siłą swojej głowicy, ale precyzją trafienia, dzięki której zaledwie 23-kg ładunek wybuchowy może dokonać wystarczających zniszczeń.
Co więcej, dzięki swojej niewielkiej masie i gabarytom, GBU-39 może być zabierana przez samoloty w dużych ilościach. Duże bombowce, jak B-1B, mogą zabrać na misję nawet 200 takich bomb, a tym samym podczas jednego lotu zaatakować aż 200 różnych celów.
GLSDB – bomba lotnicza wystrzeliwana z HIMARS-a
Te właśnie bomby zostały zaadaptowane dzięki współpracy SAAB-a i Boeinga do użycia z ziemi pod nazwą GLSDB. W praktyce polega to na doczepieniu do nich silnika i umieszczeniu w kontenerze startowym, kompatybilnym z systemem MLRS/HIMARS.
Po wystrzeleniu pocisku silnik rozpędza go i wynosi na dużą wysokość, gdzie bomba oddziela się od napędu, rozkłada własne skrzydła i leci dalej tak, jakby została zrzucona przez samolot. Dzięki wysokości, na którą została wyniesiona i prędkości lotu, bomba ma zasięg nawet 150 km – niemal dwukrotnie więcej od pocisku GMLRS.
GLSDB – amunicja, która jest dostępna
Korzyści z takiego rozwiązania jest wiele. Jednym z nich jest częściowa unifikacja uzbrojenia pomiędzy lotnictwem i wojskami lądowymi. Kolejnym jest cena – w przypadku GBU-39 wynosi ona około 40 tys. dolarów, co jak na broń precyzyjną nie jest dużą sumą. Trzecim i – być może – obecnie najważniejszym atutem jest dostępność.
Wynika ona z faktu, że GBU-39 powstała na potrzeby "wojny z terrorem", była produkowana masowo, a po wojnie w Afganistanie i Iraku Amerykanom zostały spore zapasy. A to właśnie kwestia zapasów staje się obecnie kluczowa.
Komu kończą się rakiety?
O tym, że Putinowi kończą się rakiety, słyszymy w zasadzie od początku wojny. Problem w tym, że zapasy natowskiej amunicji także nie są niewyczerpane. Bardzo wyraźnie pokazuje to tocząca się właśnie w Niemczech, publiczna debata, gdzie główny inspektor Bundeswehry Alfons Mai stwierdził obrazowo, że niemieckie siły zbrojne są "gołe". Względami bezpieczeństwa narodowego wyjaśniono przy okazji utajnienie informacji, na ile dni walki wystarczyłoby zgromadzonej obecnie w magazynach amunicji.
O niemieckich problemach wiemy dlatego, że debata na ich temat jest toczona publicznie, jednak nie ma powodów by sądzić, że w innych państwach sytuacja jest pod tym względem znacząco lepsza.
To tym groźniejsze, że Ukraina, po przyjęciu znacznej liczby zachodnich haubic, w praktyce stała się zakładnikiem Zachodu: od dostaw zachodniej amunicji zależy możliwość wykorzystania w walce broni, która daje nad Rosjanami pewną przewagę.
Zużycie pocisków artyleryjskich
Sama Ukraina – nawet mając taką wolę i pieniądze – nie jest w stanie zapewnić sobie wystarczającej ilości amunicji w natowskim kalibrze 155 i 105 mm. Tym bardziej, że w obecnej sytuacji od podpisania umowy na dostawy pocisków do ich dostarczenia mija nawet kilkanaście miesięcy, a proch i surowce do jego produkcji stały się na globalnym rynku produktem deficytowym.
O tym, jak wielka jest skala problemu, dobitnie świadczą liczby. Wedle dość ogólnych szacunków ukraińska artyleria (lufowa i rakietowa) wystrzeliwuje około 10 tys. pocisków dziennie. Ile można ich wyprodukować? Znane są dane dotyczące pocisków GMLRS, stosowanych w wyrzutniach HIMARS i MLRS: Lockheed Martin produkuje ich ok. 10 tys. sztuk rocznie.
Przy założeniu, że Ukraina ma obecnie około 30 wyrzutni HIMARS, i każda z nich wystrzeli tylko trzy salwy dziennie, oznacza to ponad pół tysiąca pocisków na dzień i wyczerpanie rocznej produkcji w ciągu zaledwie 20 dni. A do HIMARS-ów doliczyć należy również wyrzutnie M-270 MLRS, używające tej samej amunicji.
Amunicja z całego świata
Podobne wyliczenia można przeprowadzić dla artylerii lufowej. Gdy do publicznej wiadomości podawane są kolejne transze pomocy dla Ukrainy, wrażenie może robić liczba pocisków artyleryjskich, wyrażana w dziesiątkach tysięcy.
W praktyce to pomoc umożliwiająca walkę z wykorzystaniem zachodniej artylerii zaledwie o kilka dni dłużej. W sytuacji, gdy europejskie i amerykańskie magazyny świecą pustkami, sięga się nawet po amunicję z Korei Południowej.
Nie lepiej wygląda kwestia dostaw amunicji o "rosyjskim" kalibrze 152 i 122 mm. Te państwa NATO, które miały jej zapasy, przekazują ją niemal od początku konfliktu – jak w przypadku Polski, wraz z artylerią (Polska obok Krabów przekazała Ukrainie także dziesiątki haubic Goździk). Wartościową pomocą okazało się także - początkowo realizowane nie bezpośrednio - wsparcie ze strony Bułgarii, dostarczającej obok sprzętu także amunicję.
O tym, jak bardzo wyczyszczone są magazyny w Europie, dobitnie świadczy fakt, że już latem odnotowane użycie przez ukraińską artylerię pocisków z Pakistanu i Iranu. W takim kontekście dostawy jakiejkolwiek amunicji – zwłaszcza o tak dużym zasięgu, jak GLSBD – są na wagę złota.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski