Pentagon zakazuje korzystania z tej opcji. Każdy powinien się dostosować
Pentagon nie chce dopuścić, by tajne informacje ujrzały światło dzienne. A wcześniej pomóc w tym mogły zwykłe aplikacje, z których korzystali pracownicy. Jednak zakaz Pentagonu warto wziąć sobie do serca, nawet jeśli nie jest się zatrudnionym przez rząd.
"Pracownicy Departamentu Obrony mają zakaz korzystania z funkcji geolokalizacji w urządzeniach i aplikacjach, gdy znajdują się w miejscach wyznaczonych jako obszary operacyjne" - czytamy w komunikacie Pentagonu, o czym pisze serwis rp.pl.
Decyzja Pentagonu nie dziwi. Na początku roku w ciekawy sposób wykorzystano nową funkcję aplikacji Strava. Jej twórcy udostępnili udoskonaloną wersję mapy, na której widać trasy tych, którzy za pomocą programu pozwalają śledzić swoją aktywność. Użytkownicy Twittera postanowili wykorzystać okazję i poszukać miejsc raczej odludnych, w okolicach których ćwiczą ludzie. Po co? Żeby w ten sposób namierzyć wojskowe bazy. Szybka analiza mapy pomogła stwierdzić, że aplikacja cieszy się popularnością m.in. wśród rosyjskich służb czy pracowników CIA w Mogadiszu.
Zakaz Pentagonu, który wszedł już w życie, dotyczy nie tylko aplikacji sportowych, ale też tych randkowych. I to również nie powinno budzić sprzeciwu. Według informacji portalu "Daily Mail", jeden z agentów wywiadu wykorzystał konto na Tinderze żołnierki RAF, aby wyłudzić informacje od pilotów. Co najmniej jeden żołnierz wpadł w sidła agentów i zdradził tajemnice wojskowe. Łatwo wyobrazić sobie scenariusz, że jakiś wojskowy "randkuje" z kimś przy pomocy aplikacji, która zdradza ściśle tajną lokalizację…
Do decyzji Pentagonu powinni dostosować się nie tylko pracownicy, ale też zwykli, szarzy obywatele. Już od dawna eksperci do spraw bezpieczeństwa w sieci ostrzegali, by nie chwalić się w mediach społecznościowych swoją lokalizacją czy nawykami. To szczególnie ważne w okresie wakacyjnym. Na widocznym dla każdego profilu wrzucamy zdjęcia z wakacji, sugerujące, że nie ma nas w domu? To może być bardzo interesująca informacja dla przestępców - właścicieli nie ma, można działać.
Specjaliści najwięcej uwagi poświęcają szczególnie fitnessowym gadżetom i aplikacjom. Przez nie o prywatności możemy zapomnieć, jeśli nie zadbamy o odpowiednią ochronę udostępnianych informacji.
- Naruszenia prywatności to jeden z trendów cyberprzestępczych, które będziemy obserwować w tym roku. Przykładem mogą być gadżety fitnessowe noszone na ciele - szacuje się, że do końca 2019 r. ponad 110 milionów osób na całym świecie będzie korzystało z takich urządzeń. To oznacza ogromną ilość danych przechowywanych na urządzeniach, które często posiadają minimalną lub nawet zerową ochronę. W 2018 r. możemy znaleźć się o krok bliżej od masowego złamania zabezpieczeń danych obejmujących informacje fitnessowe - mówił w rozmowie z WP Tech Piotr Kupczyk z Kaspersky Lab Polska.
A aplikacja, która teoretycznie mierzy tętno, zlicza spalone kalorie i przebiegnięte kilometry, może zdradzać znacznie więcej.
- Swego czasu opaski Fitbit, rejestrujące aktywność fizyczną użytkownika, domyślnie publikowały dane użytkowników uprawiających seks. Ich profile pokazywane były w wynikach wyszukiwarki Google, więc wystarczyło połączyć pseudonim użytkownika z nazwiskiem, by dowiedzieć się dokładnie, kiedy dana osoba się całowała, przytulała i uprawiała seks - dodawał w rozmowie z WP Tech Kamil Sadkowski, analityk zagrożeń w firmie ESET.
Wcale nie trzeba korzystać z gadżetów i aplikacji mierzących aktywność. Wiele programów chce wiedzieć, gdzie jesteśmy, co robimy i jak dużo czasu nam to zajmuje. Po co? Żeby sprzedać te dane reklamodawcom. Ale wygląda to tak, jakby ktoś naprawdę nas śledził i wiedział o nas więcej niż powinien.
Przekonali się o tym uczestnicy muzycznego festiwalu Open'er. Z badań firmy Selectivv wynikało, że 11 proc. festiwalowiczów korzystających ze smartfonów to mniejszości seksualne, 29 proc. aktywnie poszukuje partnera, 14 proc. to kobiety starające się o dziecko, a 4 proc. to osoby zainteresowane zakupem nieruchomości. To nie efekt ankiety - wszystko zdradziły telefony użytkowników. Google i Apple udostępniają zebrane dane sieciom reklamowym, a one firmom takim jak Selectivv.
Właśnie dlatego warto sprawdzać, co ujawniają nasze telefony i komu. Lepiej przyjrzeć się ustawieniom prywatności i monitorować, jakie informacje na nasz temat mogą znaleźć się w sieci. Dla niektórych otrzeźwieniem może być analiza historii lokalizacji Google'a, za pomocą której można dokładnie sprawdzić, gdzie i kiedy się było. To dobry początek, żeby przekonać się, jak wiele wiedzą o nas nasze urządzenia.