MiG‑23 bez pilota. Samolot widmo wystartował z Polski i przeleciał pół Europy
Jak daleko może lecieć samolot, którego pilot katapultował się? Pewien MiG-23 wystartował z Polski i przeleciał w ten sposób pół Europy. Niestety, finał tego niezwykłego lotu okazał się tragiczny.
04.07.2021 08:03
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Nie ma pilota! W kabinie nie ma pilota! – pilotujący myśliwiec F-15 Bill Murphy, gdyby tylko miał taką możliwość, przecierałby oczy ze zdumienia. Ponieważ jego głowę chronił masywny, lotniczy hełm HGU-55, mógł tylko wykrzykiwać meldunek i wypatrywać, czy lecący w drugim F-15 kolega z eskadry, J. D. Martin, wydaje się tak samo zdumiony.
Obaj piloci, należący do stacjonującego w Niemczech amerykańskiego 32. Tactical Fighter Squadron, chwilę wcześniej zostali poderwani do lotu.
Jako dyżurująca para myśliwców F-15 mieli do wykonania nietypowe zadanie: przechwycenie dziwnego intruza, który nie wykonując żadnego manewru nadleciał ze wschodu 4 lipca 1989 r. Uciekinier? Porywacz? Szalony komunista chcący wywołać nową wojnę światową? Do czasu weryfikacji wszystko było możliwe.
Samolot widmo
Ale przechwycenie przyniosło więcej pytań niż wyjaśnień. Samotny samolot okazał się radzieckim MiG-iem 23, stosunkowo nowoczesnym, dużym myśliwcem o zmiennej geometrii skrzydeł.
Samoloty te – niezasłużenie – nie cieszyły się w latach 80. wielkim respektem u swoich potencjalnych przeciwników. Wszystko za sprawą kompromitującego pasma porażek, jakie poniosły pilotowane przez Arabów maszyny tego typu w starciu z lotnictwem izraelskim. Ale piloci z 32. Tactical Fighter Squadron nie zamierzali lekceważyć zagrożenia. Europa to nie Bliski Wschód – tutaj w kabinach MiG-ów siedzieli najlepsi z radzieckich pilotów.
Problem w tym, że w kabinie samotnego MiG-a 23 pilota nie było. Nie było też owiewki ani fotela. Wszystko wskazywało na to, że pilot katapultował się dawno temu, a samolot jakimś cudem nie spadł, ale kontynuował swój lot.
Lot bez pilota
Ta nieprawdopodobna sytuacja faktycznie miała miejsce. 4 lipca 1989 roku z radzieckiej bazy na terenie Polski – lotniska w Bagiczu pod Kołobrzegiem – wystartował MiG-23 z 871. Sewastopolskiego Pułku Myśliwsko-Szturmowego. Maszyna z numerem taktycznym 29 była pilotowana przez Nikołaja Skuridina, doświadczonego pilota mającego na koncie ponad 1700 godzin za sterami odrzutowców.
Niedługo po starcie pilot zameldował problemy w pracy silnika – gdy chciał uruchomić dopalacz, moc, zamiast rosnąć, zaczęła gwałtownie spadać. W obliczu nieuchronnej katastrofy pilot skierował samolot w kierunku morza, a gdy maszyna była nad wodą i nikomu nie zagrażała, katapultował się.
Nikołaj Skurdin został szybko odnaleziony przez przybyłe na miejsce służby ratownicze, a wysłana na miejsce zdarzenia para samolotów stwierdziła, że uszkodzona maszyna najprawdopodobniej rozbiła się i zatonęła w morzu.
Tymczasem MiG-23 odzyskał sprawność. Silnik wznowił pracę, a awionika ustabilizowała lot mimo problemów spowodowanych utratą owiewki kabiny. Uszkodzony samolot wzniósł się na ponad 12 tys. metrów, po czym zaczął równym kursem, ze stałą prędkością 700 km/h, lecieć na zachód. Przeleciał w ten sposób nad Niemiecką Republiką Demokratyczną i wleciał nad RFN, naruszając tym samym natowską przestrzeń powietrzną.
Gdzie spadnie MiG?
Tam przechwyciły go dyżurne F-15, których piloci potwierdzili, że maszyna nie jest pilotowana, ale także – co nie mniej istotne – nie jest uzbrojona. Na wieść o tym natowscy dowódcy postanowili nie ryzykować zestrzelenia. Istniało duże ryzyko, że strącona nad Niemcami maszyna spadnie na zamieszkałe tereny, powodując zniszczenia i ofiary.
Postanowiono pozwolić jej spokojnie lecieć z nadzieją, że niekontrolowany samolot wyleci w końcu nad Morze Północne, gdzie spadnie do wody.
W kierunku intruza skierowano także samoloty francuskie. Piloci Mirage’y III mieli jednak inne rozkazy – natychmiast po naruszeniu przez intruza francuskiej przestrzeni powietrznej mieli go zestrzelić. Nie dostali takiej okazji, bo MiG-23 niespodziewanie skręcił przed francuską granicą i poleciał w stronę Belgii.
Do morza było już niedaleko, ale – niestety – właśnie wówczas, po przeleceniu około 900 km, samolot zaczął obniżać lot. Wstępne kalkulacje wskazywały, że nie stanowi to problemu – miał uderzyć w bezludny teren, nie wyrządzając żadnych szkód. Niestety, obliczenia okazały się błędne.
Morderczy bezpilotowiec
MIG-23 po wyczerpaniu paliwa runął na belgijskie miasteczko Kortrijk, uderzając w jeden z domów. Na miejsce szybko przybyły służby ratownicze, jednak akcja niesienia pomocy była utrudniona. Obawiano się, że w samolocie mogło znajdować się uzbrojenie i nikt nie chciał ryzykować eksplozji.
Pod uwagę brano także najgorsze scenariusze - skażenie promieniotwórcze i obecność broni chemicznej. Strona radziecka milczała, odmawiając współpracy i pomocy przy usuwaniu spowodowanego przez siebie problemu.
Niebawem okazało się, że w katastrofie zginał 19-letni Belg. Katastrofa wywołała także reakcję dyplomatyczną i oficjalne protesty państw, których przestrzeń została naruszona. 6 lipca 1989 w Moskwie Nikołaj Skuridin przeprosił rodzinę ofiary katastrofy. Pułk pechowego pilota spotkała kara – przeniesienie na lotnisko w Brzegu. Ostatecznie radzieckie samoloty opuściły Polskę w 1991 roku.