Maszyna cząsteczkowa. Tesla chciał stworzyć najpotężniejszą broń
Wśród wielu pomysłów Nikoli Tesli znalazły się również takie, które jeżą włos na głowie. Przez lata wokół słynnego wynalazcy narosło wiele plotek i teorii spiskowych dotyczących m.in. tzw. promieni śmierci – najpotężniejszej broni na świecie. Jak w każdej pogłosce, i w tej kryło się ziarno prawdy - Tesla rzeczywiście próbował stworzyć podobną maszynę. W wizji naukowca jej niszczycielska moc nie miała jednak służyć rozwojowi zbrojeń, ale zapewnić pokój.
Gdyby Nikola Tesla dożył sędziwego wieku 105 lat, mógłby usłyszeć o przeprowadzeniu przez Sowietów udanego testu najpotężniejszej bomby w dziejach ludzkości. A trzeba przyznać, że pomimo jesiennej aury październik 1961 roku był wyjątkowo gorący… Na arktycznym archipelagu Nowej Ziemi doszło wówczas do detonacji, którą zapowiadał od dawna Nikita Chruszczow. Pierwszy sekretarz nie omieszkał nastraszyć Amerykanów i ich sojuszników, mówiąc obcesowo, aby "nie sr**i po gaciach, gdyż wkrótce będą mieli okazję".
Eksplozja wodorowej Car-bomby – bo o niej mowa – była tak silna, że doprowadziła do wyparowania dwóch pobliskich wysepek. Jakby tego było mało, fala uderzeniowa zdołała trzykrotnie okrążyć glob, a wytworzona energia odpowiadała 1 proc. energii emitowanej na powierzchni Słońca. Oszacowano, że ładunek o takiej sile mógłby w jednym momencie pozbawić życia około 10 mln ludzi.
Dziś możemy tylko gdybać, jak Tesla zareagowałby na te wieści oraz jak odnalazłby się w warunkach amerykańsko-radzieckiej zimnej wojny. Możliwe jednak, że nigdy nie usłyszelibyśmy o wyścigu zbrojeń pomiędzy Moskwą i Waszyngtonem, gdyby tylko słynny Serb zdołał wcielić w życie jeden ze swoich najśmielszych projektów.
Broń, która niszczy wszystko
Tesla był już u schyłku życia, gdy po raz pierwszy podzielił się z dziennikarzami wizją swojego nowatorskiego urządzenia. Zbieg różnych okoliczności oraz niedostateczne zrozumienie przekazu naukowca sprawiły, że do dziś pojawiają się pogłoski, jakoby Tesla pracował nad złowrogo brzmiącymi promieniami śmierci. Miała być to broń, która w kilka chwil potrafi zniszczyć dowolne cele z ogromnej odległości.
Pożywki do tych plotek dostarczyła amerykańska gazeta "New York Times", która 11 lipca 1934 roku donosiła, że wynalazca Nikola Tesla stworzył projekt urządzenia, które – jak sam twierdzi – może "wysyłać skupione strumienie cząsteczek przez powietrze z tak ogromną energią, że zmiotą z nieba flotę 10 tys. samolotów na dystansie 400 kilometrów od granicy bronionego kraju lub zabiją na miejscu milionowe armie". Faktem jest, że Tesla rzeczywiście rozważał stworzenie takiej maszyny. Dystansował się jednak od tzw. promieni śmierci, uważając je za nieskuteczne.
"Chcę wyraźnie powiedzieć, że ten mój wynalazek nie przewiduje użycia tak zwanych promieni śmierci. Promienie nie mają zastosowania, ponieważ nie można ich wytworzyć w odpowiednich ilościach i szybko rozpraszają się wraz ze wzrostem odległości. Cała energia Nowego Jorku (około dwóch milionów koni mechanicznych) zamieniona w promienie i wyrzucona na dwadzieścia mil (ok. 32 km) nie mogłaby zabić człowieka, ponieważ zgodnie z dobrze znanym prawem fizyki, rozproszyłaby się do takiego stopnia, że byłaby nieefektywna" – mówił wynalazca.
W istocie, Tesla zamierzał skonstruować broń cząsteczkową, którą – według jego założeń – można obdarować każdy kraj na świecie. Naukowiec wyjaśniał, że ma to być urządzenie tworzące swoisty mur przed potencjalnym agresorem. Gdyby maszynę posiadali wszyscy, wojny przestałyby mieć sens z powodu niemożności przeprowadzenia skutecznej inwazji. Wynalazek Tesli miał więc służyć ustanowieniu pokoju na świecie. Mimo to projektem byli zainteresowanie również ci, którym daleko było do prowadzenia pokojowej polityki.
Stalin był zainteresowany projektem?
Zapowiedź broni strumieniowej Tesli odbiła się szerokim echem na całym świecie. Wynalazca próbował skorzystać z okazji, kontaktując się w tej sprawie z paroma rządami, w tym ze Związkiem Radzieckim. W liście do swojego protektora, Jacka Morgana pisał, że złożył propozycję Sowietom, którzy traktują ją bardzo poważnie, ponieważ chcą zabezpieczyć swoje granice przed Japończykami. Tesla twierdził zresztą, że ma w ZSRR całe rzesze sympatyków.
"Wiele lat temu Lenin dwukrotnie złożył mi bardzo kuszącą propozycję przybycia do Rosji, jednak nie mogłem się oderwać od mej pracy laboratoryjnej" – przekonywał. Tesla starał się nakłonić adresata do przekazania mu 20 tys. dolarów na badania. Morgan nie zgodził się jednak wesprzeć jego prac.
Borykający się z problemami finansowymi Tesla wykorzystał za to popularność promieni śmierci do "spłaty" swoich długów. Pewnego razu zaproponował dyrektorom Governor Clinton Hotel, którzy zażądali od niego uregulowania rachunku w kwocie 400 dolarów, że w zamian przekaże im działający model swojego wynalazku. Wmówił im, że urządzenie jest warte 10 tys. dolarów, ale otwarcie przez nieodpowiednie osoby skrzyni, w której je umieścił, może grozić eksplozją.
Dyrektorzy zgodzili się, ale z obawy przed wybuchem umieścili rzekomy promień śmierci w sejfie. Po śmierci Tesli postanowiono otworzyć skrzynkę. Jak można się było domyślić, wynalazca oszukał dyrektorów – w środku znajdował się dostępny w każdym laboratorium elektrycznym przyrząd do pomiarów oporności Mostka Wheatstone’a.
Zanim do tego doszło, Tesla zawarł w 1935 r. umowę z Sowietami. W zamian za 25 tys. dolarów zgodził się im dostarczyć "plany, specyfikacje oraz wszystkie informacje na temat metody i aparatury niezbędnej do uzyskania napięć do 50 milionów woltów w celu produkowania bardzo małych cząstek w rurze powietrznej". Wynalazca przekonywał, że cząsteczki byłyby wyrzucane na odległość 160 km i większą. Nie wiemy jednak, jakie były dalsze wyniki negocjacji Tesli z ZSRR, ani czy Sowieci przeprowadzili testy maszyny cząsteczkowej.
Wujek Trumpa sprawdzał notatki Tesli
Zapowiedzi wynalazcy budziły nie tylko fascynację, ale i niepokój. Breckinridge Long, amerykański ambasador we Włoszech twierdził, że wbrew wizji Tesli, maszyna cząsteczkowa nie wpłynie na zakończenie wojen, lecz tylko je zaostrzy. – Jeśli Tesla da ten sekret Genewie, znajdzie się ona w rękach pół tuzina europejskich rządów i będą oni wykorzystywali cząsteczki zamiast dział do walk pomiędzy sobą – twierdził dyplomata.
Inaczej patrzył wówczas na tę kwestię rząd brytyjski. Premier Neville Chamberlain stwierdził najwyraźniej, że wynalazek Tesli może zniechęcić Adolfa Hitlera do wywołania kolejnej wojny na Starym Kontynencie. Londyn korespondował więc z naukowcem, który oczekiwał za swoją broń gigantycznej kwoty 30 mln dolarów.
Ostatecznie rząd Chamberlaina odmówił Tesli w 1938 roku, uznając widocznie, że polityka ustępstw wobec Berlina będzie znacznie tańszym rozwiązaniem. Dość wspomnieć, że dokładnie w tym samym czasie odbyła się konferencja monachijska, na mocy której przyznano Niemcom część Czechosłowacji. Wbrew oczekiwaniom Chamberlaina nie zdołała ona jednak zapobiec wojnie, która wybuchła niespełna rok później.
Po śmierci Tesli w 1943 r. jego zapiski dotyczące maszyny cząsteczkowej zostały przeanalizowane przez Johna Trumpa z Narodowego Komitetu Obrony (notabene wujka byłego prezydenta USA Donalda Trumpa). W wydanym oświadczeniu Trump ocenił, że notatki wynalazcy zawierały czysto teoretyczne twierdzenia i w zasadzie nie opisano w nich sposobu zbudowania takiej broni. Uznał też, że w oparciu o te dokumenty zbudowanie maszyny cząsteczkowej nie jest możliwe.
Duże zainteresowanie projektem Tesli doprowadziło przy okazji do powstania plotki, że zapiski wynalazcy były sprawdzane w obecności agentów FBI. Po latach agencja zdementowała te doniesienia.
Maszyna, która kończy wojnę
Tesla zdawał się twierdzić, że nawet jeśli świat nie przyjmie teraz jego urządzenia, to może stać się ono powszechne w przyszłości. W artykule, który ukazał się w lutym 1935 r. na łamach "Liberty" wynalazca podzielił się z czytelnikami swoimi wizjami świata w latach 2035 i 2100, stwierdzając m.in., że w XXI w. "wspanialsza będzie walka z ignorancją niż śmierć na polu bitwy". Uczony zwracał uwagę, że dotychczas wszystkie urządzenia, która powstały w celach obronnych, mogą być wykorzystane także do agresji, co – jego zdaniem – "zniweczyło wartość postępu dla celów pokojowych".
"Odziedziczyłem po ojcu, wykształconym człowieku, który ciężko pracował na rzecz pokoju, niezmienną nienawiść do wojny. Podobnie jak inni wynalazcy, kiedyś wierzyłem, że wojnę można powstrzymać, czyniąc ją bardziej destrukcyjną. Ale uznałem, że się myliłem. (…) Nie możemy znieść wojny przez zakazanie jej. Nie możemy jej zakończyć rozbrajaniem silnych. Wojnę można powstrzymać, nie poprzez uczynienie słabych silnymi, ale sprawiając, że każdy naród, słaby lub silny, będzie zdolny do samoobrony” – mówił Tesla.
Wynalazca uważał, że jego maszyna będzie skuteczna nie tylko przeciwko wojskom lądowym, ale także samolotom i okrętom podwodnym. Zaznaczał przy tym, że nadal mogą toczyć się bitwy morskie. "Na morzu wciąż może trwać wojna, ale żaden okręt wojenny nie zdoła skutecznie zaatakować linii brzegowej, ponieważ wyposażenie wybrzeża będzie lepsze niż uzbrojenie każdego pancernika" – tłumaczył Tesla.
Opisując sposób działania swojego urządzenia podkreślał, że sprawdzi się ono nie tylko w celach obronnych, ale również przy… dostarczaniu rozrywki. "Mój aparat wyświetla cząstki, które mogą być stosunkowo dużych lub mikroskopijnych rozmiarów; pozwala to przenosić na niewielki obszar i na dużą odległość biliony razy więcej energii niż jest to możliwe w przypadku jakiegokolwiek rodzaju promieni. (…) Ta cudowna cecha umożliwi między innymi osiągnięcie niewyobrażalnych rezultatów w telewizji, ponieważ nie będzie prawie żadnych ograniczeń co do intensywności oświetlenia, wielkości obrazu czy odległości projekcji" – mówił Tesla.
Chociaż udało mu się stworzyć wiele innowacyjnych wynalazków i przewidzieć – czasem wyjątkowo precyzyjnie – kierunki rozwoju nauki, maszyna, która miałaby zakończyć wszelkie wojny, wciąż jednak nie powstała.
***
Użyte w tekście cytaty pochodzą w większości z książki Tesla. Geniusz na skraju szaleństwa autorstwa W. Bernarda Carlsona oraz artykułu A Machine to End War ("Liberty", 09.02.1935).