Bunkier dla miliardera. Od pływających wysp po atomowy silos
"Bunkier miliarderów" to w ostatnich dniach jeden z najchętniej oglądanych przez Polaków seriali na Netfliksie. Przedstawia fikcyjny, zbudowany na wypadek wojny azyl dla elit, jednak obiekty o podobnym przeznaczeniu nie są fikcją. Co wiemy o miejscach, w których miliarderzy mają nadzieję przetrwać wojnę albo wielki kataklizm?
Odcięta od świata społeczność, trwająca pomimo zagłady wszystkiego, co pozostało na zewnątrz, to w popkulturze popularny i wdzięczny temat. Przykładem są choćby polskie filmy "O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji" czy "Seksmisja", globalne uniwersa Fallouta i Metro 2033 albo nakręcony przez studio Apple, bazujący na literackim pierwowzorze serial "Silos".
Pomysł wiążący szanse na przetrwanie kataklizmu z zasobnością portfela także nie jest czymś nowym – miliarderzy mogli kupić swoje ocalenia choćby w filmach "2012", "Nie patrz w górę" czy nowym serialu "Bunkier miliarderów".
Doświadczanie wydarzeń muzycznych w XXI w. | Historie Jutra
Pomysł na stworzenie miejsca, gdzie za odpowiednią opłatą można przetrwać wszelkie dziejowe zawieruchy, nie jest jednak fikcją, bo takie miejsca istnieją. Gdzie garstka wybrańców może przetrwać wybuch jądrowy, klęskę żywiołową albo falę niepokojów społecznych?
Azyle dla prezydentów USA i Rosji
Obok znanych i nieznanych opinii publicznej schronów, amerykański prezydent ma do dyspozycji doomsday plane – samolot dnia zagłady. Choć budowa następców już trwa, rolę tę pełnią obecnie wiekowe maszyny E-4B Nightwatch. To przebudowane Jumbo Jety, pełne systemów łączności i z personelem, zapewniającym funkcjonowanie państwa nawet w przypadku, gdyby prezydent musiał kierować nim z wysokości wielu kilometrów.
Prezydent Rosji także dysponuje podobnym samolotem, a poza nim może również skorzystać z "zapasowej" stolicy. To kompleks pod górą Jamantau na Uralu, gdzie od dziesięcioleci powstawał – lub powstaje nadal – system schronów, wydrążonych na bardzo dużej głębokości. Jego istnienie potwierdził w latach 90. "The New York Times", który dotarł do danych wywiadowczych na temat kompleksu.
Poza rolą awaryjnej stolicy, według niepotwierdzonych doniesień zadaniem podziemnego miasta ma być zabezpieczenie systemu Perymetr – rosyjskiej "martwej ręki". To rozwiązanie, zapewniające zdolność do wykonania atomowego ataku odwetowego w sytuacji, gdy wszystkie ośrodki decyzyjne państwa zostaną zniszczone.
Pływające wyspy
Ale nie tylko politycy myślą o przetrwaniu trudnych czasów. Jeszcze w 2008 roku Peter Thiel – inwestor i miliarder związany z Doliną Krzemową – poprzez projekt Blue Frontiers zaczął finansowanie budowy pływających wysp. Luksusowe miasta na wodzie miały poruszać się poza wodami terytorialnymi jakichkolwiek krajów i stać się inkubatorami dla nowych idei, dotyczących organizacji życia społecznego.
Choć idea budowy libertariańskiego raju od kilkunastu lat nie doczekała się realizacji, sam pomysł - ale z nieco innymi założeniami - znalazł naśladowców, czego przykładem jest opracowana przez włoskiego architekta Pierpaolo Lazzariniego koncepcja pływającego miasta Wayaland. Archipelag połączonych, utrzymujących się na wodzie piramid to według pomysłodawcy odpowiedź na katastrofę klimatyczną i związane z nią zmiany.
Podziemne schrony dla wybranych
A co z prawdziwymi bunkrami? Te istnieją, czego przykładem jest kompleks Rothestein w Turyngii. W czasie drugiej wojny była tam podziemna fabryka, produkująca części odrzutowców Me 262. Po wojnie kompleks rozbudowano, tworząc w nim bezpieczny magazyn amunicji dla armii NRD, a po zjednoczeniu Niemiec system podziemnych hal i tuneli o długości przekraczającej 5,5 km trafił w prywatne ręce.
Amerykańska firma Vivos postanowiła przekształcić go w luksusowy bunkier dla miliarderów, zapewniający nie tylko przetrwanie, ale przede wszystkim komfortowe życie. W bunkrze zaplanowano m.in. miejsca dla 5 tys. mieszkańców, niewielkie zoo, bank genów na wzór Svalbard Global Seed Vault czy skarbiec, pozwalający na ukrycie przed zniszczeniem najcenniejszych dóbr kultury. Warto jednak podkreślić, że - na razie – na zapowiedziach i efektownych prezentacjach się skończyło, bo Rothestein nadal nie został przebudowany.
Realizacji doczekała się za to przebudowa jednego z opuszczonych silosów rakietowych, które w Stanach Zjednoczonych są kupowane przez prywatnych nabywców z zamiarem przekształcenia w wygodne schronienia na wypadek wojen lub kataklizmów.
Przykładem jest obiekt Survival Condo w Kansas, gdzie w starym silosie na 15 piętrach zbudowano nie tylko wygodne mieszkania dla 75 osób, ogrody pozwalające na produkcję żywności, akwaponiczne uprawy łączące produkcję roślinną z hodowlą ryb, kino, siłownię, ściankę wspinaczkową, saunę, a nawet areszt.
Obiekt dysponuje własną stacją uzdatniania wody, jest wyposażony w pomieszczenie do dekontaminacji, magazyn broni, a nad jego bezpieczeństwem czuwa automatyczny, zdalnie sterowany moduł z bronią maszynową, odpowiedzialny za ochronę wejścia do bunkra.
Lepiej zapobiegać katastrofom
Choć twórcy takich – i podobnych - obiektów reklamują swoje azyle, szukając majętnych inwestorów gotowych wyłożyć miliony za obietnicę bezpieczeństwa, można przypuszczać, że ich oferta to tylko wierzchołek góry lodowej – w końcu najlepszy schron to taki, o którym wie jak najmniej postronnych osób.
Jednocześnie warto zadać pytanie o sens budowy takich obiektów i los, jaki czekałby ich mieszkańców w przypadku prawdziwej katastrofy. Iluzja bezpieczeństwa czy szansa przeżycia nieco dłużej od pozostałych mogą kusić, ale właściwą drogę wydają się wskazywać schrony, budowane na przełomie lat 50. i 60. Wojna atomowa mogła wydawać się wówczas nieunikniona, a uderzenia jądrowe były standardowym elementem wojskowych manewrów.
Dziś obiekty te często pełnią rolę muzeów, pokazujących dawne lęki. Czas pokazał, że właściwym rozwiązaniem było niechowanie się pod ziemią, ale działania na rzecz deeskalacji. To dzięki nim atomowe schrony nigdy nie zostały użyte zgodne z przeznaczeniem, bo po prostu nie było takiej potrzeby.