Amerykańska armia zbudowała latający spodek VZ‑9 Avrocar. Pomógł w tym utalentowany Polak
Latające spodki naprawdę istnieją - zbudowała je amerykańska armia. Nie jest to jednak dowód na kontakty z pozaziemskimi cywilizacjami, ale nowatorski projekt machiny zbudowanej na potrzeby III wojny światowej. Jej projektantem był Polak.
Latające spodki? To już było!
Choć samolot w kształcie dysku może wydawać się futurystyczną konstrukcją, maszyna tego typu powstała jeszcze w pionierskich czasach lotnictwa. Wynalazek braci Wright nie zdążył jeszcze nabrać docelowych kształtów, gdy do dziwacznych konstrukcji, pełnych linek, powierzchni nośnych i zastrzałów, dołączył samolot jeszcze dziwniejszy.
Zanim Chance Vought założył swoją wytwórnię, która w czasie drugiej wojny wyprodukowała tak rewelacyjne maszyny jak F4U Corsair (wykorzystywane bojowo aż do końca lat 60.), eksperymentował z samolotami nieco bardziej osobliwymi. Wraz z firmą McCormick-Rome skonstruował w 1910 roku samolot, nie bez przyczyny nazwany Parasolem.
Nazwa oddawała wygląd maszyny przypominającej gigantyczny parasol, z centralnie umieszczonym silnikiem i stanowiskiem pilota. Choć wehikuł wyglądał jak scenografia do filmu Tima Burtona, to wbrew temu, co mogłoby się wydawać, latał!
Niemieckie UFO
Projekty latających spodków powstały również w III Rzeszy. Nie chodzi jednak o jakąś utopijną Wunderwaffe, wykutą wąsatemu ludobójcy przez Nibelungi zamieszkujące piwnice Nowej Kancelarii Rzeszy, ale o projekt niemieckiego rolnika i modelarza, Arthura Sacka. Projekt, poparty latającymi modelami, zainteresował w 1939 roku niemieckiego ministra lotnictwa, Ernsta Udeta.
Pod łaskawym okiem Udeta Sack mógł wyciągnąć z kilku wraków potrzebne mu elementy i stworzyć lotniczego Frankensteina. Samolot Sack AS-6 V1 był o tyle brzydki, co niepraktyczny, a jego wolny rozwój przerwało zakończenie wojny.
Choć do dzisiaj Sack AS-6 V1 budzi ekscytację zwolenników teorii o nazistowskich latających spodkach i technologiach, rozwijanych wśród lodów Nowej Szwabii, to miał zasadniczą wadę – mimo starań nie latał.
Latający naleśnik chce być myśliwcem US Navy
Latający spodek, a raczej naleśnik, stworzyli za to w tym czasie Amerykanie. Kształt zbliżony do talerza ponownie zainspirował konstruktorów z zakładów Chance’a Voughta. Choć założyciel firmy mający na koncie loty Parasolem zmarł jeszcze w 1930 roku, powrócono do starej koncepcji z pionierskich czasów lotnictwa.
Powstało wówczas kilka prototypów latających spodków. Najbardziej znane to oblatany w 1942 roku Vought-Zimmerman V-173, nazywany Latającym Naleśnikiem, oraz jego następca, łączący napęd odrzutowy i śmigłowy, Vought XF5U-1 Skimmer.
Vought-Zimmerman V-173 wykonał podczas testów około 190 lotów, a za jego sterami zasiadał m.in. legendarny pilot Charles Lindbergh. Samolot, choć trapiło go wiele typowych dla nowatorskiej konstrukcji chorób wieku dziecięcego, wykazywał się doskonałą zwrotnością, zwłaszcza przy niewielkich prędkościach, oraz unikalną możliwością niemal pionowego startu i lądowania z bardzo krótkim dobiegiem.
Marynarka nie lubi odmieńców
Koncepcja rozwinięta następnie w modelu Vought XF5U-1 Skimmer nie wyszła jednak poza stadium eksperymentu. Vought XF5U-1 Skimmer mimo teoretycznie niezłych parametrów, jak np. krótki start, a zarazem prędkość maksymalna sięgająca 885 km/h, nim zdążył po raz pierwszy oderwać się od ziemi, miał wiele problemów powodowanych wibracjami płatowca.
Zanim konstrukcja została dopracowana, zdecydowano o skasowaniu opóźnionego, przekraczającego koszty i nieperspektywicznego programu. Lotnictwo stawiało już wówczas na napęd odrzutowy.
Kanadyjczycy budują UFO
Wspomniane wcześniej latające spodki łączyły nietypowy kształt z dość konwencjonalnie rozwiązanym napędem, jednak prawie dekadę po skasowaniu programu XF5U postanowiono wrócić do porzuconej koncepcji.
Projekt latającego spodka powstawał początkowo w kanadyjskim oddziale firmy Avro, w której szefem biura projektów wstępnych był przedwojenny konstruktor polskich samolotów i szybowców, Wacław Czerwiński. Poza wcześniejszymi, polskimi samolotami miał na koncie prace, doskonalące konstrukcję legendarnego samolotu De Havilland Mosquito (którego problemy z wyginającym się płatowcem rozwiązał inny Polak, Władysław Fiszdon).
Po rozwiązaniu kanadyjskiego oddziału, stworzony przez zespół Czerwińskiego projekt przejęli Amerykanie. Zgodnie z ich prognozami nadchodząca trzecia wojna światowa mogła nie tylko oznaczać zmianę m.in. Polski w atomową pustynię (ataki na centra komunikacyjne miały powstrzymać przerzut rosyjskich wojsk), ale również skutkować zniszczeniem europejskich lotnisk. Zniszczone lotniska oznaczały uziemienie samolotów, a brak lotnictwa poważne kłopoty wojsk lądowych, od drugiej wojny z powodzeniem korzystających z powietrznego wsparcia.
Amerykanie przejmują UFO
Tym razem na deskach kreślarskich konstruktorów pojawił się kształt wyglądający jak spełnienie najskrytszych fantazji wszystkich tych, którzy wierzą, że Góra Cheyenne i Zapora Hoovera to tylko przykrywka, maskująca różne gadżety z innych galaktyk.
Problem ten miał zostać rozwiązany dzięki przejętemu od Avro Canada projektowi maszyny zdolnej do pionowego startu i lądowania (VTOL — Vertical Take Off and Landing). Latający spodek miał być samolotem bliskiego wsparcia i odgrywać taką rolę jak Jeep w wojskach lądowych. Zgodnie z pomysłem wojskowych miał być uniwersalną latającą platformą, na której można byłoby montować różne modele uzbrojenia, ograniczone jedynie udźwigiem sięgającym 450 kg.
Latający spodek, który dorobił się oznaczenia VZ-9 Avrocar, miał być maszyną dwuosobową, z pojedynczymi kabinami umieszczonymi mniej więcej po przeciwległych stronach. We wnętrzu kadłuba umieszczono trzy silniki turboodrzutowe Continental J69-T-9. Silniki napędzały umieszczoną w centralnej części spodka turbinę.
VZ-9 Avrocar – latający Jeep
Dzięki efektowi Coandy (przyleganiu strumieni gazu do najbliższej powierzchni) Avrocar miał unosić się w powietrzu, osiągając przy tym prędkość ponad 480 km/h, 3-kilometrowy pułap i zasięg 1600 km. Założenia konstruktorów były zatem bardzo ambitne, a wojsko nie skąpiło środków na broń, która miała zrewolucjonizować pole walki. Na ściśle tajny projekt Avrocara wydano 10 mln dol.
W 1959 roku prototyp był gotowy. Przystąpiono do weryfikacji obiecujących założeń. Niestety, nie po raz pierwszy okazało się, że teoria z praktyką nie zawsze idą w parze. Avrocar okazał się niestateczny, trudny w sterowaniu i całkowicie odbiegający od towarzyszących projektowi założeń.
Ślepy zaułek samolotów VTOL
Wystarczy wspomnieć, że maksymalna prędkość, do jakiej udało się go rozpędzić, wynosiła 56 km/h. Co gorsza, zamiast trzech kilometrów Avrocar wzniósł się na… 91 cm, grzebiąc swoje szanse na odegranie kluczowej roli w przewidywanych walkach ze Związkiem Radzieckim.
Zapewne dalsze dopracowywanie prototypu zaowocowałoby poprawą tych parametrów, jednak stało się jasne, że Avrocar nie spełni pokładanych w nim nadziei. Program budowy amerykańskiego latającego spodka skasowano w 1961 roku. Jak pokazały późniejsze lata, był to słuszny krok – w roli, którą miał odgrywać Avrocar, z powodzeniem odnalazł się oferujący znacznie większe możliwości Hawker Siddeley Harrier.