Operacja Highjump: amerykańska inwazja na Antarktydę
Ilu Amerykanów trzeba, aby przeprowadzić naukowe badania na Antarktydzie? Prawie 5 tys. żołnierzy, kilkanaście okrętów wojennych, w tym lotniskowiec i niszczyciele, a na dokładkę kilkadziesiąt samolotów to zestaw, prowokujący pytania. Jaki był prawdziwy cel operacji Highjump i czego niedługo po II wojnie światowej szukało wojsko wśród lodów?
Tajne bazy nazistów, wybuchy jądrowe, UFO ze swastykami, wielkie skarby i pogrobowcy III Rzeszy, ukrywający się wśród lodów Antarktydy. Chyba każdy przynajmniej raz w życiu zetknął się z teoriami spiskowymi, związanymi z pokrytym lodem kontynentem i jego sekretami.
Skąd wzięło się przekonanie, że wśród antarktycznych lodów znajdziemy coś więcej, niż kilka baz naukowych i przemarzniętych pingwinów? Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto poznać fakty, stanowiące fundament fantastycznych opowieści.
Naziści wśród lodów
Antarktyda naprawdę interesowała Niemców. III Rzesza, podobnie jak wiele innych państw, przez lata zgłaszała roszczenia terytorialne. Zanim Antarktyda z przyległościami, czyli Antarktyka, została uznana za obszar, podlegający międzynarodowej jurysdykcji, Niemcy domagali się m.in. przyznania im terenów, nazywanych Nową Szwabią.
Miała w tym pomóc antarktyczna wyprawa statku Schwabenland, który od stycznia 1939 roku prowadził badania wybrzeża, nazwanego Nową Szwabią. Dowiezione na miejsce wodnosamoloty Dorniera zapewniły dokumentację fotograficzną wyprawy, dostarczając dokładnych zdjęć ponad 250 tys. km kwadratowych.
Z powietrza zrzucono również kilka swastyk a pilot Richardheinrich Schirmacher odkrył jedną z nielicznych, zielonych oaz na kontynencie, zasilanych energią geotermalną. Wyprawa miała również na celu zbadanie możliwości założenia stałej stacji wielorybniczej. Dzięki niej III Rzesza zyskałaby własne źródło cennego tranu, wykorzystywanego zarówno w przemyśle spożywczym, jak i przez przemysł.
Po miesiącu badań Schwabenland wrócił do Niemiec, a planowane, kolejne wyprawy nie doszły do skutku z uwagi na wybuch wojny. Niemcy – owszem – założyli kilka baz wśród lodów, ale zrobili to nie na Antarktydzie, ale na dalekiej Północy, próbując stworzyć sieć stacji meteorologicznych.
Brytyjczycy zakładają sieć posterunków
Na południe skierowali się za to Brytyjczycy, którzy w 1943 roku rozpoczęli na terenie Antarktyki operację Tabarin. Jej oficjalnym celem było założenie sieci niewielkich baz. Zadaniem antarktycznych posterunków, liczących od kilku do kilkunastu osób, było prowadzenie różnych badań naukowych.
Niewielkie zespoły, liczące od kilku do kilkunastu osób, zajmowały się obserwacjami geologicznymi, badaniem lodowca, obserwacjami meteorologicznymi, a także rejestrowaniem ewentualnej aktywności statków w danym rejonie. W każdej bazie – obok ewentualnych naukowców – znalazł się operator radiostacji i obserwator statków.
Wojskowe manewry na Antarktydzie
Kolejnym faktem jest przeprowadzenie przez Amerykanów, już po zakończeniu wojny, znacznie szerzej zakrojonych działań. Operacja Highjump, do której zaangażowano zadziwiająco duże siły, miała na celu przede wszystkim przeprowadzenie ćwiczeń wojskowych w warunkach antarktycznych.
Poszukiwano przy okazji miejsca pod budowę bazy, prowadzono loty wykonujące dokumentację fotograficzną na potrzeby kartografów, a wojsko sprawdzało, czy na lodzie da się budować trwałe bazy lotnicze. Co istotne, Highjump nie była tajną operacją – wraz z żołnierzami na pokładach statków było co najmniej 11 dziennikarzy, relacjonujących przebieg manewrów.
Śmigłowiec biorący udział w operacji Highjump
Podzielonym na kilka grup zespołem Task Force 68 dowodził admirał Richard Cruzen, a podlegał mu m.in. lotniskowiec, dwa transportowce samolotów, dwa niszczyciele, okręt podwodny oraz kilka tankowców i okrętów transportowych. Okręty transportowały również około 4,7 tys. żołnierzy.
Powrót na Antarktydę – operacja Windmill
Operacja rozpoczęła się pod koniec 1946 roku i zakończyła się po kilku miesiącach, jednak niedługo później Amerykanie powrócili na Antarktydę – tym razem w ramach operacji Windmill. Powodem było złe naświetlenie zdjęć lotniczych, jakie wykonano w czasie poprzedniej misji i konieczność powtórnego sfotografowania, tym razem po umieszczeniu na lodowcu specjalnych punktów orientacyjnych.
Operację zakończono rok później, a od tamtego czasu stała, militarna obecność Stanów Zjednoczonych na zdemilitaryzowanym obszarze jest zapewniana w ramach serii operacji Deep Freeze. Pod tą zbiorczą nazwą kryją się cykliczne misje zaopatrzeniowe dla antarktycznych baz, realizowane od dziesięcioleci przez amerykańskie wojsko.
Tyle faktów. Skąd zatem przekonanie, że w czasie tych operacji na Antarktydzie wydarzyło się coś dziwnego? Warto bardzo mocno podkreślić, że wkraczamy w tym miejscu na grząski grunt teorii spiskowych, na których potwierdzenie nie ma wiarygodnych dowodów.
Shangri La, niezdobyta twierdza nazistów
Punktem zaczepiania są słowa, jakie rzekomo w 1943 roku miał wypowiedzieć głównodowodzący niemieckiej floty, admirał Karl Dönitz:
Brzmi dostojnie i poetycko, jednak problem polega na tym, że nie ma jednoznacznego dowodu potwierdzającego prawdziwość tej wypowiedzi. Tropiciele spisków widzą go jednak w zeznaniach Vidkuna Quislinga – kolaborującego z Niemcami premiera Norwegii, który po swoim aresztowaniu miał zapewniać, że – choć mógł – nie skorzystał z propozycji ucieczki U-Bootem w bezpieczne, odległe od Europy miejsce.
Gdzie uciekli Niemcy?
Tym bez wątpienia była dla nazistów południowa Ameryka, a w szczególności Argentyna, gdzie zresztą w lipcu i sierpniu – a zatem już po zakończeniu wojny w Europie – dotarły niemieckie okręty U-530 i U-977. A może naziści uciekając dotarli jeszcze dalej? Zwolennicy teorii, że po upadku III Rzeszy Niemcy ewakuowali z Europy coś więcej, niż kilku fanatycznych zbrodniarzy, wskazują na przebieg operacji Highjump.
Ich zdaniem Amerykanie ponieśli podczas "manewrów" znaczne straty i musieli pospiesznie – zdecydowanie wcześniej, niż początkowo planowali - ewakuować się z Antarktyki po przegranych starciach z Niemcami, wspieranymi przez zaawansowaną technologicznie broń, z mitycznym latającym spodkiem Haunebu na czele.
Haunebu - mityczny, niemiecki latający spodek
Co mówią generałowie?
Jeszcze bardziej fantastyczna wersja tej teorii sugeruje, że amerykańska wyprawa miała napotkać na Antarktydzie nie tylko Niemców, ale także przybyszów z innej planety. Zwolennicy tej teorii często przywołują słowa, jakie rzekomo w latach 50. miał wypowiedzieć generał Douglas MacArthur:
Brzmi groźnie i tajemniczo. Legendarny dowódca, pogromca Japończyków i zwycięzca z Korei stracił rozum? A może wiedział o czymś, co od czasów amerykańskich, wojskowych wypraw na Antarktydę było pilnie strzeżoną tajemnicą?
Admirał Richard Byrd
Odpowiedź, jak to często w przypadku wielkich tajemnic bywa, jest banalna. MacArthur ani nie stracił rozumu, ani nie ostrzegał przed międzyplanetarnym konfliktem. Przypisywane mu i często cytowane słowa po prostu nigdy nie padły. Podobnie mało wiarygodny jest mityczny dziennik admirała Richarda Byrda, w którym jeden z dowódców operacji Highjump miał pisać o antarktycznej, niemieckiej bazie i walkach z zaawansowanymi, latającymi maszynami wroga.
Tym gorzej dla faktów!
Sensacyjnie brzmiące cytaty żyją w Internecie własnym życiem, nieustannie ekscytując różnych ekspertów od youtubowych filmów z żółtymi napisami, jednak posądzani o nie generałowie nigdy nie powiedzieli przypisywanych im słów.
Poza domysłami i naciąganymi próbami interpretacji prostych faktów, nie ma żadnych dowodów, które potwierdzałyby popularne teorie, podważające oficjalne wersje wydarzeń.
Nie przeszkadza to rzeszom entuzjastów spiskowej teorii dziejów w nie wierzyć, mimo braku dowodów. A że fakty nie potwierdzają fantastycznych teorii? Spokojnie, to przecież internet. Tym gorzej dla faktów.