Tajny ośrodek badawczy. Nad czym III Rzesza pracowała w opactwie w Lubiążu?
Rakiety, broń atomowa, a może jeszcze coś innego? Archiwum odnalezione w starym klasztorze na Dolnym Śląsku odkrywa przed nami tajemnice II wojny i zadania, nad którymi w tajnym ośrodku pracowali inżynierowie z firmy Telefunken.
29.11.2017 | aktual.: 30.11.2017 08:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Koniec drugiej wojny to czas, gdy Niemcy z utęsknieniem wyglądali Wunderwaffe – obiecywanej przez Hitlera cudownej broni, która miała odmienić losy III Rzeszy i pokonać jej wrogów. Marzenia o superbroni okazały się mrzonką – nawet nowatorskie i udane konstrukcje nie były w stanie odmienić losów wojny i po 1943 roku los zbrodniczego państwa wydawał się przesądzony.
Nie zmienia to jednak faktu, że Niemcy opracowali wiele bardzo ciekawych konstrukcji, które do dziś budzą ekscytację wielbicieli militariów i technologii. Wokół dzieł niemieckich inżynierów narosło jednak wiele mitów i przekłamań, a ich znaczenie bywa często mocno przecenianie. Tym ciekawsze wydaje się znalezisko, jakiego przed rokiem dokonano w klasztorze cystersów w Lubiążu.
W ujawnionej niedawno skrytce, nienaruszone od ponad 70 lat, przechowały się dokumenty firmy Telefunken. Dzisiaj ta legendarna marka to przede wszystkim brandowana znanym logo chińszczyzna, jednak kilkadziesiąt lat temu to właśnie Telefunken – do spółki z konkurencyjnym Siemensem – stanowił awangardę niemieckiej technologii. Odnalezione w Polsce dokumenty pozwalają rzucić nieco światła na to, nad czym pracowali niemieccy naukowcy pod koniec drugiej wojny.
Tropicieli spisków i entuzjastów wojskowości spotka w tym miejscu – być może – rozczarowanie. Zamiast gwiazdy śmierci, złotego pociągu, czy choćby latającego spodka, z dokumentów wyłania się bowiem coś niezwykle ważnego, ale mało efektownego: pierwociny współczesnej elektroniki.
To miała być główna kwatera Hitlera
Warto w tym miejscu wspomnieć, dlaczego to właśnie Dolny Śląsk obfituje w miejsca, gdzie – zwłaszcza pod koniec wojny - Niemcy umieszczali istotne placówki badawcze, zakłady przemysłowe czy archiwa.
Nieprawdą jest bezkrytycznie powtarzany w niezliczonych publikacjach mit, jakoby Dolny Śląsk znajdował się przez większość wojny poza zasięgiem alianckich bombowców. Pierwsze bombardowanie w tym regionie przeprowadzili Anglicy jeszcze w sierpniu 1940 roku, a nocą z 26 na 27 sierpnia niegroźnego nalotu w okolicach Dworca Świebodzkiego doświadczył nawet Wrocław. Faktem jest jednak względny spokój, jakim przez długi czas cieszył się ten zakątek III Rzeszy.
Nic zatem dziwnego, że to właśnie w rejon Sudetów przenoszono w tajemnicy część istotnej produkcji zbrojeniowej i ośrodków badawczych. Nie bez znaczenia były również plany, by to właśnie na zamku Książ urządzić główną kwaterę Hitlera, na którego potrzeby gruntownie przebudowano m.in. drugie piętro, gdzie miały znajdować się jego osobiste apartamenty.
Sekrety Dolnego Śląska
Choć niemiecki przywódca nigdy w zamku nie zamieszkał, to Książ wraz z wydrążonymi w skałach tunelami wszedł w skład Riese – największego zespołu schronów i tuneli, zbudowanego przez III Rzeszę. O skali budowy dobitnie świadczy fakt, że w samym 1944 roku na potrzeby kompleksu Riese Niemcy przeznaczyli tyle samo stali i cementu, co na roczną budowę wszystkich schronów przeciwlotniczych dla mieszkańców całej III Rzeszy.
Kompleks Riese jest jednak dość dobrze znany (co nie znaczy, że przebadany!). Choć jego przeznaczenie wciąż budzi spekulacje i domysły, to dość rozpowszechniona jest opinia o planowanej przez Niemców produkcji zbrojeniowej lub badaniach nad bronią jądrową. Mniej więcej znane są również poszczególne części kompleksu, choć niektóre – jak choćby Moszna czy masyw Włodarz – wciąż częściowo pozostają nieodkrytą zagadką.
Na tym tle nieco skromniej prezentuje się opactwo cystersów w Lubiążu. Skromniej pod względem aury tajemniczości, bo pod względem rozmiarów to drugi kompleks sakralny świata – po hiszpańskim Eskurialu. Sam klasztor od wielu lat budzi jednak zainteresowanie badaczy przeszłości, eksploratorów i poszukiwaczy skarbów.
SB na tropie niemieckiego złota
Wszystko zaczęło się jeszcze w latach 70. za sprawą oficera Służby Bezpieczeństwa, Stanisława Siorka. Ambitny esbek, którego zadaniem był m.in. nadzór nad przyjeżdżającymi na Dolny Śląsk Niemcami, próbował na własną rękę wyjaśnić zagadkę mitycznego transportu złota, wywiezionego rzekomo przed zamknięciem pierścienia oblężenia z Wrocławia.
Jego niepoparte żadnymi dowodami fantazje na temat trzystu ton kruszcu, ukrytego rzekomo w Lubiążu, doprowadziły dekadę później później do zorganizowania zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań. Zarządził je ówczesny minister spraw wewnętrznych, generał Czesław Kiszczak. Poza specjalistami i archeologami brał w nich udział nawet… radiesteta, co pokazuje skalę determinacji wojskowych decydentów.
Poszukiwania nie przyniosły jednak zamierzonego skutku, choć przypadkiem w pobliżu opactwa odkryto prawdziwy skarb – XVII-wieczny schowek ze srebrnymi i złotymi monetami. Interesujący z historycznego punktu widzenia i materialnie cenny, nie miał one jednak nic wspólnego z mitycznym złotem III Rzeszy, choć jego dalsze losy to świetny materiał na sensacyjną historię. Dość wspomnieć, że sprzedaży bezcennych antyków, odkrytych przez podwładnych Czesława Kiszczaka, podjął się sam Jeremiasz Barański, znany szerzej jako gangster "Baranina".
Dokumenty cenniejsze niż "złoty pociąg"
Kilkadziesiąt lat po tamtej gorączce złota, w czasie medialnej wrzawy wokół "złotego pociągu", w Lubiążu odkryto jednak coś naprawdę cennego. Podczas prac nad programem dokumentalnym "Poszukiwacze zaginionej prawdy", tworzonym na potrzeby kanału telewizyjnego History, w klasztorze udało się zlokalizować nieznaną dotąd skrytkę.
Dzięki archiwalnym planom z 1939 r. udostępnionym przez Dolnośląskie Towarzystwo Historyczne, ekipa filmowa natrafiła na przejście do zamurowanego pomieszczenia, w którym w niszy pod warstwą gruzu znajdowały się liczące dziesiątki lat dokumenty. Choć znalezisko nie jest tak medialne, jak skrzynie ze złotem, to natrafiono na prawdziwy skarb – archiwum, dokumentujące prowadzone tym rejonie badania koncernu Telefunken.
Dokumenty dotyczą tajnego ośrodka Schlesiche Werkstätten Dr Fürstenau und Co. GmbH., określanego w wewnętrznej komunikacji firmy kryptonimem "Heinrich". Co takiego badał w Lubiążu niemiecki koncern, że prace utajniono?
Niemiecka superbroń
Poszukiwacze sensacji szybko ogłosili światu, że Telefunken prowadził w Lubiążu prace nad tranzystorami, jednak – choć napisano nawet na ten temat książkę – jest to opinia oparta jedynie na ustnych relacjach, które nie znajdują potwierdzenia w dokumentach.
Fakty wydają się jednak równie ciekawe. Na początku lutego 1943 roku Niemcy zestrzelili bowiem w okolicach Rotterdamu angielski bombowiec Stirling. W jego wraku odkryli niesamowity sprzęt: radar H2S, pozwalający na obrazowanie obiektów na ziemi, a tym samym na bombardowanie bez widoczności atakowanego celu – np. przez warstwę chmur czy gęstego dymu.
Zdobycz uświadomiła niemieckim decydentom, jak bardzo III Rzesza jest zacofana pod względem technologii radarowej, a jednocześnie dała do ręki prezent w postaci działającego, nowoczesnego sprzętu. Na ironię zakrawa fakt, że drugi działający egzemplarz H2S pozyskano z wraku samolotu, powracającego z bombardowania obiektów należących do Telefunken.
Dzięki tym zdobyczom umieszczony w Lubiążu zespół inżynierów prowadził z powodzeniem badania nad detektorami fal radarowych. Ich rezultatem była niemiecki antyradar Naxos, pozwalający ostrzegać o zagrożeniu m.in. okręty podwodne, a także naprowadzać na cel nocne myśliwce. To właśnie w Lubiążu produkowano jego kluczowy element – detektory krzemowe.
Tajemnica klasztoru w Lubiążu
Choć detektor radarów wydaje się znacznie mniej ekscytujący od "złotego pociągu" czy samolotów rakietowych, to ma nad nimi kluczową przewagę – jest prawdziwy. I właśnie dlatego odnalezione w Lubiążu archiwum jest tak cenne.
Zgromadzone przez Telefunken materiały dokumentują prace nad technologią, która może nie zmieniła losów wojny, ale miała wpływ na jej przebieg. Z czasem alianci odkryli stosowanie przez Niemców detektorów i niedługo później, budując własne wykrywacze, ponownie zmienili myśliwego w zwierzynę.
Historia niemieckich radarów to dobry pretekst, by odwiedzić cysterskie opactwo. Gdy już tam będziemy i wyciągniemy z kieszeni smartfona, by zrobić sobie pamiątkową fotkę, warto pamiętać, że właśnie w starych murach prowadzono badania stojące u progu ery współczesnej elektroniki.