"To coś wróciło. Leci w naszą stronę." Co zobaczył podpułkownik Halt i jego żołnierze?
"Widzę to coś. Wróciło. Nie mam żadnych wątpliwości, leci w naszą stronę." - podpułkownik Charles Halt przeszedł do historii jako świadek jednego lepiej udokumentowanych przypadków spotkania z nieznanym. Był 26 grudnia 1980 roku, a jego żołnierze dostrzegli w pobliżu bazy wojskowej coś, czego pochodzenia nikt nie potrafił wytłumaczyć.
23.10.2017 | aktual.: 23.10.2017 11:24
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W połowie II wojny światowej zachodni alianci rozpoczęli powietrzną ofensywę nad II Rzeszą. Naloty dywanowe, wykonywane przy użyciu setek samolotów, miały zniszczyć niemiecki przemysł na tyle, by pozbawić Hitlera możliwości uzupełniania strat i – w konsekwencji – znacząco przyspieszyć klęskę Niemiec.
Wiele z wysyłanych nad Europę maszyn wracało z ciężkimi uszkodzeniami i właśnie z myślą o nich w 1943 roku zbudowano blisko angielskiego wybrzeża lotnisko RAF Woodbridge. Była to awaryjna baza, z długim i wielokrotnie szerszym od normalnego pasem, w której miały lądować powracające z nalotów samoloty zbyt uszkodzone, by kontynuować lot do macierzystego lotniska.
Po zakończeniu wojny zdecydowano o utrzymaniu lotniska. Anglicy przekazali bazę Amerykanom, którzy ulokowali w niej część swoich sił powietrznych stacjonujących na Wyspach. To właśnie personel RAF Woodbridge miał w 1980 roku doświadczyć wydarzeń, których wytłumaczenie do dzisiaj budzi spory i kontrowersje.
Żołnierze widzą światła
Nocą 26 grudnia 1980 roku wschodniej bramy bazy Woodbridge pilnowało dwóch wartowników – szeregowcy John Burrough i Budd Parker. W pewnym momencie dostrzegli nad pobliskim lasem światła i rozbłysk, kojarzący się z katastrofą lotniczą.
Baza Woodbridge - lotnisko wybudowano blisko wybrzeża
Zaalarmowane przez nich dowództwo bazy niezwłocznie wysłało na miejsce domniemanej katastrofy trzyosobowy patrol. W lesie żołnierze dostrzegli światło, które – ich zdaniem – przypominało pożar.
Jak wynika z raportu złożonego przez uczestniczącego w patrolu sierżanta Jima Pennistona, po przybyciu na miejsce okazało się, że źródłem światła jest nie samolot, jego wrak czy towarzyszący katastrofie pożar, ale obiekt nieznanego pochodzenia, którego ciepłą powierzchnię pokrywały jakieś niezrozumiałe wzory.
Krótko po przybyciu żołnierzy, kilkumetrowy obiekt szybko wzniósł się w powietrze i odleciał, a przybyli niedługo później na miejsce policjanci sprawnie machnęli brzytwą Ockhama i stwierdzili, że światła widziane przez patrol były światłami latarni morskiej.
Latarnia morska Orford Ness, która miała zdezorientować żołnierzy
Kto i co naprawdę widział?
W tym miejscu pojawiły się jednak pierwsze rozbieżności. W raporcie Pennistona, sporządzonym bezpośrednio po patrolu, nie wspomniano o dziwnym obiekcie pozaziemskiego pochodzenia, szczegóły dotyczące spotkania pojawiły się jedynie w notatniku jednego z żołnierzy.
Warte odnotowania jest jednak zachowanie zwierząt gospodarskich w okolicy, które – jak wynika z relacji świadków – w czasie zbliżonym do domniemanej katastrofy były bardzo niespokojne.
Trudno jednak stwierdzić, czy relacje o niespokojnych zwierzętach – kanoniczny element bardzo wielu domniemanych incydentów z UFO – powstały przed, czy po upublicznieniu informacji o dziwnych światłach.
Podpułkownik Halt przybywa na miejsce
Następnego dnia rano wysłano kolejny patrol, który przy świetle dziennym miał jeszcze raz rozejrzeć się na miejscu. Przybyli również policjanci, a oględziny okolicy ujawniły wygniecione w ziemi trzy trójkątne ślady oraz połamane i nadpalone gałęzie drzew. Odnotowano również podwyższony poziom radioaktywności.
Ponieważ spekulacjom i różnym fantastycznym teoriom nie było końca, dwa dni później, gdy zaobserwowano podobne światła, na miejsce wraz z oddziałem wojska udał się zastępca dowódcy bazy, podpułkownik Charles Halt.
Na ziemi nie natrafiono na nic niepokojącego, jednak żołnierze byli świadkami lotu trzech jasnych obiektów, z których jeden miał wystrzelić w kierunku bazy jakiś promień, a pozostałe wykonywały w powietrzu gwałtowne, nieosiągalne dla znanych maszyn latających manewry. Przez cały czas działał dyktafon ppłk. Halta, który zarejestrował relację z miejsca zdarzenia.
Brak oficjalnego śledztwa
Mogłoby się wydawać, że relacje złożone przez wielu niezależnych świadków, w tym m.in. nagrywany na bieżąco zapis obserwacji amerykańskiego podpułkownika, skłonią wojsko do dokładniejszego przyjrzenia się sprawie.
Nic takiego nie nastąpiło, a w miarę upływu czasu zaczęły się pojawiać nowe, coraz mniej wiarygodne wątki. Na przykład poddany hipnozie Jim Penniston zaczął opowiadać, że widziany przez niego obiekt był wehikułem czasu, w którym znajdowali się nie kosmici, ale przybysze z przyszłości.
Co więcej, w 2010 roku podpułkownik Halt wydał oświadczenie, w którym stwierdzał, że na miejscu zdarzenia zauważył również spadające z nieba krople, przypominające płynny metal. Takie rewelacje, zwłaszcza że ogłoszono je długo po samym wydarzeniu, z pewnością nie sprzyjały wiarygodności.
Intrygująca wydaje się również reakcja wojska. Choć według oficjalnych danych ani Amerykanie, ani Brytyjczycy nie prowadzili w tej sprawie żadnego śledztwa, świadkowie tamtych wydarzeń byli bardzo wnikliwie przesłuchiwani przez przedstawicieli różnych wojskowych służb.
Oficjalna korespondencja podpułkownika Halta w sprawie incydentu
Halucynacje, światła latarni czy coś innego?
Wydarzenia z lasu Rendlesham próbowano tłumaczyć na wiele sposobów. Dla niektórych sprawa jest oczywista: obcy istnieją, a żołnierze byli świadkami jednej z ich wizyt. Wśród pomysłów na wytłumaczenie nietypowego zjawiska nie brakuje również spekulacji o testach nieznanej broni – niektóre interpretacje wskazują na to, że dziwne znaki widziane przez sierżanta Pennistona mogły być po prostu cyrylicą.
Nie brak również głosów, że incydent mógł być eksperymentem z wykorzystaniem środków halucynogennych lub próbą sprawdzenia, jak żołnierze poradzą sobie w niespodziewanej sytuacji. Są też wytłumaczenia znacznie bardziej trywialne, jak np. hipoteza, że żołnierze widzieli przelot meteoru lub upadek satelity.
Zobacz także: "Czy leci z nami pilot?” Przełomowa technologia sił powietrznych USA
Nie brakuje również głosów wskazujących, że w lesie Rendlesham nie wydarzyło się nic niewytłumaczalnego, a po szczegółowej analizie dostępnych relacji nie znajdziemy w nich niczego, co nie dałoby się racjonalnie wytłumaczyć bez odwołań do UFO.
W przeciwieństwie do niezliczonych nieweryfikowalnych doniesień o spotkaniach z czymś nieznanym – jak choćby kuriozalna, pozbawiona jakichkolwiek dowodów historia polskiego rolnika z Emilcina – incydent w Rendlesham Forest* bez wątpienia miał miejsce*. Kwestią interpretacji pozostaje jedynie to, co dokładnie się tam wydarzyło – w lesie Rendlesham zwolennik niemal każdej hipotezy jest w stanie znaleźć coś dla siebie.