Tykająca bomba na dnie Bałyku. Zagłada odroczona w czasie
Na dnie Morza Bałtyckiego zalegają groźne pozostałości po konfliktach zbrojnych. Wśród nich znajdują się beczki, mieszczące śmiercionośną zawartość. Zatopiono je, by odsunąć w czasie problem ich utylizacji. Według szacunków tylko na Środkowym Bałtyku zalegać może nawet ponad 90 tys. ton amunicji chemicznej.
W ostatnim czasie o niebezpiecznych pozostałościach na dnie Bałtyku postanowił przypomnieć profesor Jacek Bełdowski z Instytutu Oceanologii PAN w wykładzie "Zatopiona amunicja na Bałtyku – zapomniany problem" wygłoszonym w gdańskim Muzeum II Wojny Światowej.
Uśpiona broń masowego rażenia
Uczony zaangażowany jest m.in. w natowskie i unijne programy badawcze związane z monitorowaniem stanu broni chemicznej składowanej na dnie Bałtyku. Skąd właściwie ona się tam wzięła? Jest to pozostałość po drugiej wojnie światowej. W jej trakcie m.in. III Rzesza produkowała na masową skalę bojowe środki trujące, głównie gazy. Co prawda nie doszło do ich zastosowania bojowego na dużą skalę z obawy przed alianckim odwetem, lecz Niemcy stosowali je m.in. podczas ludobójstwa na Polakach, Żydach itd.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Duża część niemieckiego zapasu iperytu, sarinu, tabunu, cyjanowodoru itd. przetrwała wojnę i została przejęta przez Aliantów. Podzieliła ona los reszty uzbrojenia poniemieckiego – podczas konferencji w Poczdamie tzw. Wielka Trójka zadecydowała, że poniemiecka broń ma być oddana do dyspozycji zwycięzców lub zniszczona. W przypadku broni chemicznej do wyboru były dwie metody: kosztowna i trudna chemiczna utylizacja lub odsunięcie problemu w czasie. Wybrano tę drugą metodę, a konkretnie zatopienie jej w Bałtyku.
Wybrano dwa główne składowiska: w okolicy Głębi Gotlandzkiej (ok. 2 tys. t amunicji chemicznej) i w okolicy Głębi Bornholmskiej (ok. 38 tys. t). Kolejne ok. 150 tys. ton bojowych środków chemicznych zostało zatopione wraz z poniemieckimi statkami w Cieśninach Duńskich, a 1 tys. t sami Niemcy zatopili pod koniec wojny na wodach duńskich.
Znane są też znacznie wyższe szacunki: tylko na Środkowym Bałtyku zalegać może nawet ponad 90 tys. ton amunicji chemicznej. Większość z ładunku zatopiono w 1947 r. wspólnym wysiłkiem Wielkiej Brytanii, USA i ZSRR, choć np. Niemcy z NRD dokonali podobnej "utylizacji" w Zatoce Gdańskiej jeszcze w 1954 r. Poza Bałtykiem broń chemiczną topiono też w Zatoce Biskajskiej.
Topiono je w różny sposób: zarówno w ładowniach zatapianych statków, jak i pojedynczo, w metalowych beczkach. Cały czas mowa o środkach, z których najłagodniejszym jest gaz łzawiący, a znaczną część stanowią środki, których skrajnie mała ilość (w przypadku sarinu wystarczą mikrogramy) może zabić dorosłego człowieka. Łączna ich masa waha się, według różnych szacunków, od 6 tys. ton do 13 tys. ton. Nie wszystkie zostały zlokalizowane, bowiem część zatapiano poza oficjalnymi miejscami składowania - wynika z raportu HELCOM CHEMU (grupa ekspercka działająca pod auspicjami Komisji Helsińskiej).
Skala zagrożenia
Na pierwsze incydenty nie trzeba było długo czekać. W 1955 r. na plaży w Darłówku morze wyrzuciło beczkę z iperytem – około 100 osób, w tym dzieci, doznała poparzeń lub nawet straciła wzrok. Beczki, puszki itd. pojawiały się w kolejnych latach na plażach w sieciach rybackich itd. W 1997 r. załoga kutra rybackiego została poparzona iperytem, w 2012 r. biały fosfor skaził plażę w rejonie Czołpina. W każdym z tych incydentów obrażenia zadawały stosunkowo niewielkie ilości środków.
Gdyby jednak uwolnione zostały większe ilości, rzędu setek ton jednocześnie, nastąpiłaby katastrofa ekologiczna. Na dobrą sprawę nie wiemy, ile mamy czasu. Broń chemiczna zalega na dnie morza głównie wewnątrz różnego rodzaju pocisków lub w metalowych pojemnikach. Tymczasem słona woda i działalność fauny i flory sprzyjają korozji.
Zgodnie z wykładem profesora Bełdowskiego, dominują dwa poglądy: według pierwszego po stosunkowo krótkim czasie (60-120 lat od zatopienia) miałaby nastąpić przyspieszona korozja, według innych badań może to być nawet 500 lat. Nie wiemy nawet, czy owa korozja rozszczelni pojemniki mniej więcej jednocześnie, czy stopniowo.
Drugi scenariusz jest optymistyczny: w nim dochodzi najwyżej do lokalnych skażeń, co jakiś czas, a w dłuższej perspektywie wpływ na bałtycki ekosystem jest niemal żaden. Pierwszy natomiast mógłby doprowadzić do ustania życia w Bałtyku, a być może też na części Morza Północnego. Nie trzeba tłumaczyć, jak by to wpłynęło na życie ludzi nad Bałtykiem, szczególnie że sami stanowimy część ekosystemu.
Możliwe, że dwa scenariusze będą toczyć się poniekąd równolegle, już dziś bowiem wiadomo, że pojemniki na iperyt czy sarin nie są szczelne, a zwierzęta żyjące w pobliżu rejonów zatopień odznaczają się wyraźnie gorszym zdrowiem niż ich pobratymcy żyjący nieco dalej.
Rozbrajanie tykającej bomby
Oczywiście prowadzone są działania na rzecz ograniczenia zagrożenia. Jednym z najnowszych jest unijny program MUNIMAP, o niestety niewielkim budżecie. Międzynarodowy program ma na celu monitorowanie i realizację badań nad stanem broni chemicznej zatopionej na dnie morza. Co ciekawe, stanowi to problem prawny: obecnie jest ona traktowana jako zagrożenie militarne, a nie ekologiczne, a ponadto próby jej wydobycia muszą być związane z problemem wejścia w posiadanie broni chemicznej.
Wkład w cywilną na razie inicjatywę docelowo ma mieć również wojsko, dysponujące specjalistycznym sprzętem do nadzoru obiektów podwodnych. Marynarka Wojenna RP regularnie bierze udział w neutralizacji podwodnych obiektów niebezpiecznych. Niemniej jednak, na razie nie widać środków zaradczych. Na przykład w 2020 r. Najwyższa Izba Kontroli w raporcie "Przeciwdziałanie zagrożeniom wynikającym z zalegania materiałów niebezpiecznych na dnie Morza Bałtyckiego" oceniła działania władz negatywnie.
Na razie tylko Niemcy zainwestowali nieco większe pieniądze – 100 mln euro (dla porównania, walka z ewentualnym rozszczelnieniem się broni chemicznej na szerszą skalę może pochłaniać ok. 2,5 mld euro rocznie) – w opracowanie systemu bezpiecznego wyciągania i utylizacji powojennych złogów. Problem jednak, jak wskazuje prof. Bełdowski, przerósł niemieckich ekspertów, bowiem większym zagrożeniem od wytworów dawnych niemieckich inżynierów okazało się być współczesne niemieckie prawo, uniemożliwiające wydobycie amunicji z dna morza, o ile nie zagraża ona bezpośrednio ludziom.
Innymi słowy, na razie monitorujemy sytuację, ale zarówno inżynierowie, jak i prawnicy nie są gotowi na rozwiązanie problemu, który grozi całkowitym zniszczeniem kluczowego dla wielu państw akwenu.
Nie tylko broń chemiczna
Broń chemiczna to tylko czubek góry lodowej. Bałtyk był sceną intensywnych walk podczas wojny krymskiej i obu wojen światowych, był świadkiem wielu katastrof morskich i lotniczych. Każdy zatopiony okręt to dziesiątki, jeśli nie setki lub nawet tysiące ton paliwa (sam zatopiony na dnie Zatoki Gdańskiej tankowiec T/S Franken zawiera ok. 3 tys. ton paliwa), to pociski artyleryjskie, torpedy, wreszcie nierzadko niebezpieczny ładunek (tony leków, odczynników itd.).
W Bałtyku co jakiś czas znajdowane są miny morskie, które niekiedy swobodnie przemierzają akwen, zagrażając statkom, a ich najstarsi pasażerowie mogą już nie pamiętać wojny, której relikt owe miny stanowią. Wszystkie one dodatkowo potęgują problem, a czyszczenie Bałtyku z zalegającej w nim śmierci idzie niezbyt skutecznie.
Bartłomiej Kucharski dla Wirtualnej Polski