Szef Twittera przyznaje: Ograniczaliśmy widoczność kont kongresmenów

Szef Twittera przyznaje: Ograniczaliśmy widoczność kont kongresmenów

Szef Twittera przyznaje: Ograniczaliśmy widoczność kont kongresmenów
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
06.09.2018 10:39, aktualizacja: 06.09.2018 13:58

Twitter ograniczał widoczność ok. 600 tys. kont, również tych należących do kongresmenów - przyznał Jack Dorsey, prezes platformy podczas przesłuchania w Senacie USA. To triumf Donalda Trumpa, który regularnie oskarża o stronniczość media społecznościowe.

Na tę bolesną chwilę szczerości Dorsey zebrał się przed kongresmenami, którzy przesłuchują go – oraz szefów Facebooka i Google’a – w związku ze zbliżającymi się wyborami do Senatu USA. Te odbędą się już 6 listopada i wszyscy, zarówno politycy, jak i technologiczni giganci, obawiają się powtórki z 2016 roku. Wówczas Rosja przeprowadziła wiele kampanii dezinformacyjnych, a firma Cambridge Analytica pobierała ogromne ilości danych o potencjalnych wyborcach Trumpa.

Prezes Twittera zeznawał razem z Sheryl Sandberg, szefową operacyjną Facebooka. Dorsey niespodziewanie przyznał wprost, że algorytmy Twittera błędnie oceniały niektóre z kont. A dokładniej 600 tys. kont, które miały siać propagandę, dezinformację lub wyglądały jak boty. - Twitter nie kieruje się poglądami politycznymi przy podejmowaniu decyzji o jakości danego konta czy o egzekwowaniu zasad naszego portalu - powiedział przed Senatem Dorsey.

Nie był jednak w stanie odpowiedzieć, czy wśród kont kongresmenów z ograniczoną widocznością więcej należało do republikanów, czy do demokratów.

Według niego to właśnie algorytmy są odpowiedzialne za błędną ocenę tych kont. Wyjaśnił też ich działanie. Wykorzystują setki czynników, by ocenić, czyje konta i posty będą wyświetlane wyżej, a czyje będą jeszcze raz przesiane przez filtry antyspamowe. Jednym z takich czynników jest zachowanie użytkowników komentujących dany post. A więc politycy mogli być "wyciszani" na Twitterze za to, że w ich komentarzach dochodziło do wyzwisk czy kłótni między internautami. - Mimo wszystko to było niesprawiedliwe. Naprawiliśmy to - przyznał szef Twittera. Zaprzeczył jednak, jakoby Twitter celowo cenzurował konserwatystów, o co zapytał go republikanin Michael Doyle.

Donald Trump a Twitter

Mimo to przyznanie się do błędów przez Dorseya można śmiało nazwać sukcesem Donalda Trumpa. Amerykański prezydent regularnie oskarża Google’a i Twittera o manipulacje. Zarzuty te były za każdym razem odpierane i poza zwolennikami politycznej prawej strony mało kto w nie wierzył. Zwłaszcza że Trump czasem najpierw atakuje w tweetach techgigantów, a potem te tweety usuwa.

"Google i reszta tłumią głos konserwatystów, ukrywając informacje i wiadomości, które mówią o nich w pozytywnym świetle. Kontrolują to, co możemy, a czego nie możemy zobaczyć. Jest to bardzo poważna sytuacja - zajmiemy się tą sprawą!", pisał na Twitterze pod koniec sierpnia, gdy wiadomo było, że za tydzień odbędą się przesłuchania w Kongresie. Po kilku godzinach sam usunął post, gdy temat podchwyciły media, a koncern Google stanowczo zaprzeczył.

Jack Dorsey przed Kongresem nie potrafił odpowiedzieć, ilu ludzi pracuje w Twitterze jako moderatorzy i ile zarabiają. Przyznał za to, że regulamin jego platformy jest zbyt skomplikowany i należy go uprościć.

Te zeznania mogą być wodą na młyn Trumpa przekonanego o spisku gigantów internetowych przeciw niemu. Mimo to na jego koncie na Twitterze nie pojawił się żaden komentarz do słów Dorseya.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (163)