Rosjanie wpłynęli na wyniki wyborów w Stanach Zjednoczonych? Jest akt oskarżenia
Rosjanie udawali Amerykanów i wpływali na amerykańskie społeczeństwo już od 2014 roku. Scenariusz nowego filmu szpiegowskiego? Nie, to aktualne wydarzenia. Już oskarżono pierwszych sprawców.
19.02.2018 13:01
Wielka ława przysięgłych oskarżyła 13 Rosjan oraz trzy rosyjskie podmioty w związku z ingerencją w wybory prezydenckie w 2016 roku. Oskarżono ich między innymi o "spisek mający na celu oszukanie USA" i oszustwa bankowe. Strategicznym celem było jednak "stworzenie podziałów w amerykańskim systemie politycznym" podczas wyborów prezydenckich i sam wpływ na nie.
Żeby tego dokonać, tworzyli strony internetowe, fałszywe postaci i akcje w mediach społecznościowych. Propagandowe komentarze w niczym jednak nie przypominały typowych wpisów “pożytecznych idiotów”. Skala przedsięwzięcia imponuje, a działania profesjonalnych internetowych trolli z czasem na pewno posłużą za scenariusz do niejednego filmu szpiegowskiego.
Serwis Niebezpiecznik opisał śledztwo FBI, które ujawniło szczegóły na temat działań Rosjan wplywających na wyniki wyborów w Stanach Zjednoczonych. Ich główny cel był prosty i oczywisty: wspierać Donalda Trumpa, ośmieszać Hillary Clinton. Na memach i wpisach na Facebooku się jednak nie skończyło.
Internetowi propagandyści pracowali na dwie zmiany: nocną i dzienną. Tworzyli fałszywe konta na liczących się portalach społecznościowych - nie tylko na Facebooku, ale też YouTubie czy Twitterze. Rosjanie podszywali się pod Amerykanów, a czasami po prostu się nimi stawali. Pozwalała na to skradziona tożsamość amerykańskich użytkowników. .
Niebezpiecznik pisze, że Rosjanie działali według amerykańskiej strefy czasowej: logiczne, wpisy publikowane głównie w nocy budziłyby podejrzenia. Co więcej, Rosjanie doskonale wiedzieli, kiedy Amerykanie mają dzień wolny od pracy. Wtedy ich aktywność była mniejsza - tak, jak prawdziwych użytkowników sieci. A jeśli już coś pisali, to głównie na temat obchodzonego święta. Spec od dezinformacji musiał działać jak prawdziwy agent.
Takie osoby nie były jednak osamotnione. Działało też wsparcie w postaci osób odpowiedzialnych za SEO (czyli pozycjonowanie treści w wyszukiwarkach)
, księgowych czy analityków, którzy obserwowali amerykańskich aktywistów i starali się znaleźć sposób, jak można naśladować ich aktywność. W zespołach byli też profesjonalni graficy zajmujący się memami.
Co ciekawe, po wyborach wyszło na jaw, że jedną z popularnych stron z obrazkami wychwalającymi Trumpa, a wyśmiewającymi Clinton, sponsorował Palmer Luckey. Czyli twórca gogli VR, które następnie wykupił Facebook. Czy potajemnie finansowana strona z memami była źródłem inspiracji dla rosyjskiej machiny propagandowej? Na podstawie twórczości wspieranej pieniędzmi jednej z ciekawszych postaci współczesnej branży technologicznej Rosjanie wiedzieli, co trafia do Amerykanów? Możemy się tylko domyślać, ale w świetle ujawnionych informacji takiego scenariusza wykluczyć nie można. To tylko pokazuje, jak bardzo rosyjska machina propagandowa mogła namieszać na amerykańskim rynku. I jak sami Amerykanie mogli im to ułatwić, na dodatek za własne pieniądze.
Zobacz także
Rosjanie mieli swoich ludzi również na miejscu - takie osoby uczestniczyły w wiecach i zbierały informacje, które później można było wykorzystać w sieci. Zapewne chodziło nie tylko o badanie nastrojów społecznych, ale też pozyskanie wiedzy, która pozwoliłaby uwiarygodnić internetowych trolli. Fakt, że osoby na miejscu wiedziały, co w trawie piszczy, i przekazywały tę wiedzę dalej, na pewno sprawiał, że Amerykanie mogli mieć zaufanie do fikcyjnych kont.
Skąd jednak Rosjanie mieli na to pieniądze? Ich budżet był ogromny - miesięcznie 4 mln zł, z czego kilkadziesiąt tysięcy szło na reklamę w sieci. Internetowe banery szkalowały Clinton i wspierały Trumpa.
Co ciekawe, pieniądze się zwracały. Propagandowe działanie okazało się być całkiem intratnym biznesem.
“Z racji popularności fałszywych profili, prawdziwe firmy i organizacje chcą się na nich reklamować. Rosjanie im to umożliwiają, kasując symboliczne od 100 do 200 złotych za post” - opisywał działanie Niebezpiecznik.
To wszystko pozwalało finansować amerykańskie serwery, wykorzystywane do VPN-ów. To za ich pomocą Rosjanie łączyli się z siecią, sprawiając wrażenie, że piszą na miejscu - właśnie w Stanach Zjednoczonych.
O tym, jak to wszystko było zorganizowane, najlepiej świadczy również fakt, że wśród oskarżonych znalazł się m.in petersburski biznesmen i restaurator Jewgienij Prigożyn. Jest uważany za jednego z najbardziej zaufanych współpracowników Władimira Putina.
Wśród oskarżonych jest bliski współpracownik Putina
Na razie oskarżono 13 osób, co… jest dosyć śmieszną liczbą, jak na taką skalę działania Rosjan. Nic więc dziwnego, że rosyjska rzeczniczka ministerstwa spraw zagranicznych nazywa “absurdem” sugerowanie, że tak skromna grupa mogła mieć wpływ na wynik wyborów w tak dużym i bogatym kraju. Ale z drugiej strony nie powinno bagatelizować się takiego działania: Rosjanie wykorzystali okazję, trafili na podatny grunt i zapewne pomogli rozkręcić machinę popierającą Donalda Trumpa.
Pytanie, co dalej? Facebookowi od dawna zarzuca się, że jest miejscem, na którym łatwo szerzy się nieprawdziwe informacje. Niebezpiecznik zwraca uwagę, że serwis “nie do końca wiedział jak powinien reagować”. Zmienia się to dopiero teraz - np. firmy, które chcą zamieścić reklamę związaną z wyborami, będą musiały potwierdzić się poprzez wpisanie kodu. Co jednak najważniejsze, hasło przyjdzie… tradycyjnym listem. To pozwoli wyeliminować tych, którzy tylko udają, że znajdują się na terenie danego państwa.
Zresztą na podobny ruch zdecydowało się Google. Firma podjęła decyzję, że w sekcji wiadomości nie będą wyświetlane teksty ze stron, które nie ujawnią swojego pochodzenia. Możemy się tylko zastanawiać, czy dobrze zorganizowanym grupom utrudni to pracę, skoro przykład Rosyjskiej grupy pokazuje, że mieli swoich wysłanników także na miejscu.
Facebook zareagował też inaczej - stawia na lokalne podwórko, a nie globalną wioskę. Serwis chce, żeby użytkownicy skupili się na swoim otoczeniu i wpływali na nie. To szlachetna idea, ale niewykluczone, że potrzebna również z wizerunkowego punktu widzenia. Odciągnięcie uwagi od “światowych spraw” sprawi, że korzystający z Facebooka przestaną zajmować się wyborami prezydenckimi, a zajmą np. lokalnymi. Czyli mniej podatnymi na wpływ zagranicznej machiny propagandowej.
Zobacz także
Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Komentujący zwracają uwagę na to, że opisana fabryka trolli ma w sobie coś z filmu także dlatego, że cały proceder jest lekko przesadzony. Czy rzeczywiście wpływ komentujących mógł być tak duży? A może właśnie całe śledztwo jest na rękę m.in. Rosji, bo okazuje się, że takie mocarstwo jak Stany Zjednoczone dało się okiwać przez zwykłych internetowych komentatorów. Działanie hakerów jest wyolbrzymione, by ośmieszyć USA i samego Donalda Trumpa - który został wybrany przez zmanipulowane społeczeństwo. Ale to tylko pokazuje, z jak skomplikowanymi zagrywkami mamy do czynienia.
Jedno jest pewne: w sieci nigdy nie masz pewności, kto jest po drugiej stronie. Warto o tym pamiętać biorąc udział w politycznych dyskusjach w sieci.