Reanimacja niemieckiego przemysłu zbrojeniowego
Po wielu trudach i w wielkim bólu powoli rusza rozbudowa – a właściwe odbudowa – niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. Jest to powodem kolejnych tarć w koalicji rządzącej. Paradoksalnie nie chodzi tutaj o sam proces, lecz o jego tempo i dotychczasowe stanowisko rządu. Wyraźnie było to widać podczas zakończonej 17 lutego Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa (MSC).
15.03.2024 19:54
Zacznijmy jednak od przemysłu. 12 lutego w dolnosaksońskim Unterlüß uroczyście rozpoczęto budowę nowej fabryki broni i amunicji Rheinmetalla. W ceremonii uczestniczyli kanclerz Olaf Scholz, premierka Danii Mette Frederiksen i minister obrony Boris Pistorius. Zakład ma być gotowy w ciągu roku i już w 2025 ma wyprodukować 50 tysięcy sztuk amunicji – pocisków artyleryjskich kalibru 155 milimetrów. W roku 2026 produkcja amunicji ma osiągnąć 100 tysięcy sztuk, a docelowa wydajność 200 tysięcy sztuk rocznie ma zostać osiągnięta w roku 2027. Oprócz tego w Unterlüß mają powstawać elementy pocisków dla artylerii rakietowej i ładunki wybuchowe do elaborowania ich głowic.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przy tej okazji kanclerz Scholz wezwał do odejścia w przemyśle zbrojeniowym od manufaktury i przejścia do produkcji przemysłowej. Zastrzegł przy tym, że branża zbrojeniowa to nie przemysł motoryzacyjny, rozwój produkcji wymaga czasu. – Czołgi, haubice samobieżne, śmigłowce i systemy obrony przeciwlotniczej nie leżą gdzieś na półce – podkreślił Scholz. W związku z tym konieczne jest długoterminowe planowanie. Kanclerz chwalił więc Rheinmetalla i inne firmy z branży za szybkie podjęcie działań.
Kto uważnie czyta nasze doniesienia zza Odry, pamięta, że już na przełomie lutego i marca 2022 roku niemieckie firmy zbrojeniowe przedstawiły konkretny plan, jak szybko mogą zwiększyć produkcję poszczególnych towarów ze swojego asortymentu na potrzeby sił zbrojnych Ukrainy, Niemiec i innych klientów. Dokument przeleżał następne blisko dwa miesiące w szufladzie biurka ówczesnej szefowej resortu obrony Christine Lambrecht. Sam Scholz przez ostatnie dwa lata też chętnie zażywał kunktacji, nie dziwi więc, że jego wypowiedź mocno zirytowała ministra gospodarki Roberta Habecka z koalicyjnych Zielonych.
W wywiadzie udzielnym stacji NTV podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa Habeck stwierdził, że rozbudowa zdolności produkcyjnych to coś, co trzeba było zacząć dwa lata temu. Zieloni są największym zaskoczeniem ostatniego okresu. Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę z partii pacyfistycznej przekształcili się w największych orędowników pomocy wojskowej dla Ukrainy, a także zwiększania niemieckich wydatków na obronę. Minister gospodarki nie szczędził słów krytyki swojemu rządowi, słusznie obarczając go winą za zbyt wolne tempo zwiększania produkcji przez przemysł. Ten bowiem domaga się długoterminowych kontraktów ramowych, a dostaje jedynie umowy na dawki w obecnych warunkach aptekarskie.
Wśród niemieckich uczestników MSC często pojawiały się głosy, że koalicja socjaldemokratów, Zielonych i liberałów doszła już do ściany. Tarcia w rządzie są coraz silniejsze, a polityka kanclerza Scholza najdelikatniej jest określana jako rozczarowująca. Jako że opozycyjni chadecy do tej pory nie przedstawili żadnej atrakcyjnej alternatywy, ogólne nastroje są pesymistyczne. Najwyraźniej obecny rząd będzie w stanie jakoś doczołgać się do wyborów jesienią przyszłego roku.
Wywiad Habecka dla NTV odbił się w Niemczech szerokim echem. Po raz pierwszy koalicyjny minister tak ostro i otwarcie skrytykował szefa rządu. Bardzo "militarystyczna" wypowiedź obudziła cały szereg pożytecznych idiotów i rosyjskich agentów wpływu, których zdaniem Scholz albo Habeck jeszcze trochę i zmienią się co najmniej w Wilhelma II (oskarżeń o faszyzm/nazizm też nie brakuje). Jest to jednak margines. Z drugiej strony nagłośniony został podstawowy problem, pozostający na drugim planie od co najmniej dwóch lat: skąd wziąć pieniądze na odbudowę niemieckiego wojska i przemysłu? Od początku wiadomo, że 100 miliardów euro w ramach specjalnego funduszu na reanimację Bundeswehry to kropla w morzu.
Zacznijmy jednak od wyników ostatniego sondażu przeprowadzonego przez PwC. Okazuje się, że wbrew pozorom aż 68% badanych popiera wzrost wydatków na obronę, przy czym według 57% powinny one osiągnąć wymagany przez NATO próg 2% PKB. Dodajmy do tego, że 58% respondentów popiera rozbudowę sił sojuszu na wschodniej flance i udział Bundeswehry w tym procesie. Do tego zdaniem aż dwóch trzecich respondentów zapowiedzi modernizacji sił zbrojnych zgłoszone przez kanclerza Scholza w jego pamiętnej mowie w Bundestagu 27 lutego 2022 roku nie zostały do tej pory zrealizowane.
Jak widać, poparcie społeczne w Niemczech dla bardziej zdecydowanych działań istnieje. Zmiana w myśleniu Niemców jest realna i najwyraźniej trwała, a regularne kontrolowane przecieki na temat zwiększonego ryzyka wojny z Rosją czy "Planu operacyjnego Niemcy", zakładającego na wypadek konfliktu zwiększenie koordynacji między wojskiem, władzami cywilnymi wszystkich szczebli i przedsiębiorstwami, nie pozwalają ponownie wpaść w stare koleiny. Tym bardziej można więc oskarżać kanclerza Scholza o bycie głównym hamulcowym.
Schody zaczynają się w kwestii znajdowania pieniędzy na zwiększone wydatki na obronę. Realnie istnieją tylko dwa wyjścia: zwiększenie podatków (czego nikt nie lubi) albo zwiększenie zadłużenia publicznego (co wymagałoby zmian w konstytucji). Właśnie tutaj toczy się główna walka, nie zaś między zwolennikami większych wydatków na wojsko a samozwańczymi Kasandrami biadolącymi nad przeputaniem dorobku powojennych pokoleń na zbrojenia.
Pieniądze trzeba znaleźć szybko, bowiem jak donosi Spiegel, w wewnętrznych ocenach ministerstwa obrony konieczne wydatki na wojsko w roku 2028 będą wynosić 107,8 miliarda euro. Tegoroczny budżet resortu obrony ma wynieść 52 miliardy euro, co, na marginesie, wynosi około 1,6% PKB. W tej sytuacji opozycyjni chadecy byli w stanie zaproponować jedynie ogólnikowe wezwanie, aby poziom 2% PKB w wydatkach na obronę osiągnąć w roku 2026.
Warto w tym momencie zwrócić uwagę na ciekawy element urabiania opinii publicznej, lub propagandy, jak kto woli. Tuż przed MSC Kiloński Instytut Globalnej Gospodarki opublikował raport Guns vs. Butter, prezentowany zresztą na konferencji. Naukowcy z instytutu przebadali wydatki państw G7 na obronę i socjal w ciągu ostatnich 150 lat. Nie będzie zaskoczeniem, że do początku lat 60. generalnie wydawano więcej na wojsko. W przypadku powojennej Republiki Federalnej Niemiec socjal zawsze miał przewagę z wyjątkiem wczesnych lat 60. gdy nastąpił znaczny wzrost "ryzyka geopolitycznego" związany z kryzysem kubańskim i drugim kryzysem berlińskim.
Okazuje się, że kunktatorstwo kanclerza Scholza niesie dodatkowe negatywne efekty dla firm zbrojeniowych chcących zwiększyć produkcję. Rheinmetall, KMW czy Airbus to globalne koncerny z łatwym dostępem do pieniędzy. Jak jednak dowiedziała się Frnakfurter Allgemeine Zeitung, mniejsze firmy z branży mają problemy z uzyskaniem kredytów na rozwój produkcji lub też otrzymują od banków niekorzystne warunki. Wobec braku dużych długoterminowych kontraktów ze strony rządu instytucje finansowe uznały inwestowanie w zbrojeniówkę za obarczone dużym ryzykiem. Kółko się zamyka
Autor: Paweł Behrendt