Francja podjęła decyzję. Zbuduje nowa broń
Francuskie wojska lądowe już od jakiegoś czasu noszą się z zamiarem wymiany system ów Lance-Roquettes Unitaire (LRU), lepiej znanych pod oryginalnym oznaczeniem M270A1 MLRS. Na przestrzeni ostatniego roku zaszła poważna zmiana – od zakupu gotowego uzbrojenia "z półki" po samodzielne opracowanie całego systemu. Jednym z wymogów, będących pokłosiem doświadczeń wojny rosyjsko-ukraińskiej, jest zdolność do rażenia celów na dystansie do 500 km.
Jeszcze na początku tego roku minister sił zbrojnych Sébastien Lecornu opowiadał się za kupnem amerykańskich wyrzutni M142 HIMARS. – Zasada jest taka, że kupujesz francuskie, ale od początku Piątej Republiki zawsze były wyjątki – argumentował szef resortu. Z czasem pojawiła się sugestia pozyskania izraelskiego systemu PULS, wybranego już przez Danię, Niemcy, Holandię i Hiszpanię.
Nieco później głos zabrał szef Generalnej Dyrekcji Uzbrojenia (DGA) Emmanuel Chiva, który przedstawił dwie opcje. Pierwszą było kupno HIMARS-ów, które są już od lat produkowane, a co najważniejsze sprawdzone w walce. Drugą opcją było opracowanie nowego systemu, samodzielnie lub w ramach współpracy europejskiej.
W czerwcu minister Lecornu odrzucił rozwiązanie europejskie, co nie dziwi po wszystkich przebojach towarzyszących takim projektom, żeby wspomnieć tylko następnej generacji czołg MGCS, skoro przy wojskach lądowych jesteśmy.
– Mam nadzieję, że uda nam się znaleźć suwerenne rozwiązanie, i poprosiłem DGA o obiektywną ocenę kosztów, czasu realizacji, modelu eksportu i konkretnych wymagań wojskowych – mówił w trakcie wystąpienia przed senacką komisją spraw zagranicznych.
"Rozwiązanie suwerenne" poparł także generał Pierre Schill, szef sztabu Armée de Terre. Wskazał on na dwa istotne atuty takiego podejścia. Po pierwsze: nie będzie ewentualnych ograniczeń w użyciu systemu ze strony państwa sprzedającego. Po drugie: nie będzie ograniczeń w eksporcie. To drugie jest polem ciągłych utarczek we wspólnych projektach z Niemcami, dla których wielu tradycyjnych klientów Francji jest na czarnej liście ze względu na łamanie praw człowieka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Paryż miał na tym polu również konflikt z Waszyngtonem, który w 2018 r. przez kilka miesięcy blokował sprzedaż lotniczych pocisków manewrujących SCALP EG do Egiptu. W rezultacie powzięto wówczas decyzję o opracowaniu wersji pocisku niezawierającej amerykańskich części.
Własny system artylerii rakietowej już toruje sobie drogę w projekcie przyszłorocznego budżetu. W trakcie wysępienia przed Zgromadzeniem Narodowym 17 października dyrektor Chiva podkreślał potrzebę opracowania "suwerennego rozwiązania w sensie francuskim, a nie europejskim". Wojsko chce ogółem przeznaczyć na ten cel 600 mln euro, z czego 120 mln już w przyszłym roku. Nowy system został nazwany Frappe longue portée terrestre (FLP-T, lądowy uderzeniowy dalekiego zasięgu).
Francuski przemysł zareagował entuzjastycznie na perspektywę opracowania systemu artylerii rakietowej. Gotowość uczestnictwa w projekcie zadeklarował Nexter w konsorcjum z Arquusem, producentem podwozi haubic samobieżnych CAESAR. Na razie jednak obie firmy nie przedstawiły nawet wstępnej koncepcji takiego systemu.
Dużo ciekawiej wygląda propozycja konsorcjum MBDA i Safrana. Firmy najwyraźniej chcą iść szlakiem wytyczonym przez amerykański GLSDB i przedstawiły pomysł odpalanej z wyrzutni lądowej wersji lotniczych bomb kierowanych AASM (Armement Air-Sol Modulaire). Te bomby to kolejna broń sprawdzona już w walce, co pozwala zaoszczędzić pieniądze i czas potrzebne na rozwój i dopracowanie systemu. A czas goni, bowiem wycofywanie LRU ze służby ma rozpocząć się w roku 2027.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy to ma sens?
FLP-T budzi jednak wątpliwości. Ustawa o programowaniu wojskowym (Loi de programmation militaire) na lata 2024–2030 przewiduje zakup tylko trzynastu wyrzutni. Kolejnych trzynaście ma zostać pozyskanych w horyzoncie czasowym 2030–2035. Czy taka, powiedzmy szczerze, aptekarska dawka systemów usprawiedliwia koszty poniesione na ich rozwój?
Nie dziwi więc bardzo duży nacisk, jaki generał Schill kładzie na możliwość nieograniczonego eksportu. Niezależność od amerykańskich komponentów zostanie niewątpliwie doceniona przez tradycyjnych nabywców francuskiego uzbrojenia, a zarazem partnerów i sojuszników Waszyngtonu, takich jak Arabia Saudyjska i inne państwa Zatoki Perskiej, Egipt czy Maroko. Zwłaszcza bliskowschodnie monarchie chętnie szukają innych dostawców sprzętu wojskowego niż Stany Zjednoczone, co widać szczególnie na przykładzie bezzałogowców. Najpopularniejszym wyborem są Chiny i coraz częściej Turcja.
Jednocześnie zamówienie dwudziestu sześciu wyrzutni to dla francuskiej artylerii rakietowej skokowy wzrost potencjału. 1. Pułku Artylerii z Belfortu posiada bowiem osiem operacyjnych LRU, w ubiegłym roku trzy wyrzutnie przekazano Ukrainie.
Historia francuskich M270 MLRS rozpoczęła się w roku 1979, gdy Stany Zjednoczone zaproponowały opracowywany dopiero wówczas system trójce europejskich sojuszników: Wielkiej Brytanii, Niemcom i Francji. Początkowo Paryż planował zamówić 80 wyrzutni. Gdy jednak w roku 1989 ruszyła produkcja europejskich MLRS-ów, skończyła się zimna wojna, a wraz z nią przyszły cięcia budżetowe i redukcje stanów. Ostatecznie Armée de Terre otrzymała 57 wyrzutni nazwanych Lance-Roquettes Multiples (LRM) i 22 tysiące pocisków rakietowych M26. Do jednostek liniowych trafiło ich łącznie 48. Po 24 otrzymały wspomniany już 1. Pułk Artylerii i 12. Pułk Artylerii z Haguenau w Alzacji.
W 2011 r. zapadła decyzja o modernizacji do standardu LRU odpowiadającego amerykańskim M270A1. Poddano jej tylko trzynaście wyrzutni. Taką decyzję odjęto między innymi ze względu na ograniczone zapasy amunicji. W roku 2008 Francja przystąpiła do konwencji z Oslo o zakazie amunicji kasetowej, w związku z czym wycofano wszystkie pociski M26. Na ich miejsce zakupiono tylko 264 pociski M31. Modernizację do standardu LRU zakończono w roku 2014.
Autor: Paweł Behrendt
Twórz treści i zarabiaj na ich publikacji. Dołącz do WP Kreatora