Człowiek z Piltdown. Miał być "brakującym ogniwem"
Po jego odkryciu mówiono o "brakującym ogniwie" między małpą a człowiekiem i "nowej linii ewolucji". Tymczasem człowiek z Piltdown okazał się... fałszerstwem.
11.12.2023 09:11
Początek XX wieku. Wiedza o naszych praprzodkach jest daleka od tej, jaką dysponujemy obecnie. Nic więc dziwnego, że z każdym kolejnym odkryciem wiążą się emocje i nadzieje na postęp w dziedzinie badań paleontologicznych. Nie inaczej było w 1912 roku. Wtedy to Charles Dawson, z wykształcenia prawnik, ale jednocześnie antropolog-amator, zaprezentował swoje znaleziska sir Arthurowi Smithowi Woodwardowi, prywatnie swojemu przyjacielowi, który z kolei był kustoszem w Dziale Geologii British Museum.
Jeszcze w 1908 roku Dawson szukał krzemiennych narzędzi. Wypytał zatem robotników, którzy wysypywali taki właśnie żwir na drogę, skąd go biorą? Dowiedział się wtedy o pewnym wyrobisku. Znajdowało się ono w Piltdown, w Sussex. Poprosił ich, aby bacznie obserwowali, czy przypadkiem nie natrafią na jakieś narzędzia lub inne pozostałości. I rzeczywiście niedługo później przekazano mu fragment kości ciemieniowej. Na kolejne elementy układanki musiał jednak czekać jakieś 3 lata. W roku 1911 sam znalazł większy fragment kości czaszki. I co najważniejsze: wydawała się ona pasować do poprzedniego.
Poznasz praprzodka swego po zębach jego
Dawson znalazł łącznie jeszcze 3 fragmenty. O wszystkie zadbał, mocząc je w roztworze dwuchromianu potasu. W liście do Smitha, zanim się z nim spotkał, sugerował, że odkryty w 1907 roku Homo heidelbergensis będzie miał godnego rywala. Obaj uznali te znaleziska za interesujące. Postanowili, wspólnie ze studentem Teilhardem de Chardinem, który poznał Dawsona jeszcze w 1909 roku, przeprowadzić prace wykopaliskowe. Zaczęli 2 czerwca 1912 roku. I natrafili na kolejne fragmenty czaszki, w tym część żuchwy. Zdaniem Dawsona robotnicy mogli znaleźć wcześniej bardziej kompletną czaszkę, ale nie wiedząc, z czym mają do czynienia, po prostu ją odrzucili. W efekcie miała się rozpaść na kawałki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Fragmenty były dość specyficzne i naukowcy mieli pewien problem z ich zinterpretowaniem. Otóż czaszka swoją budową przypominała ludzką, ale szczęka bardziej pasowała do małp człekokształtnych. Niestety analiza – zwłaszcza żuchwy – nie mogła zostać dokładnie przeprowadzona, ponieważ brakowało w niej kłów. Szczęśliwie jeden z nich w trakcie kolejnych poszukiwań 29 sierpnia 1913 roku znalazł de Chardin. Co istotne: był on starty w podobny sposób, jak ma to miejsce u ludzi. Zresztą i inne zęby z żuchwy były starte. Wyglądało zatem na to, że odnaleziono szczątki zupełnie nowego gatunku człowieka. Określono go mianem "człowieka z Piltdown". Jego nazwa gatunkowa brzmiała Eoanthropus dawsoni – na cześć odkrywcy.
Brakujące ogniwo ewolucji?
Zrodziło się jednak pytanie: jak stary jest człowiek z Piltdown? Pomocne w określeniu jego "wieku" mogły być inne znaleziska pochodzące z tego samego miejsca. Natrafiono bowiem również na kości i zęby różnych zwierząt. Znajdowały się tam także kamienne narzędzia o różnym stopniu zaawansowania. Dawson i Woodward uważali, że zarówno kości hominida, jak i znalezione artefakty pochodziły sprzed 1–2 milionów lat, czyli z okresu wczesnego plejstocenu. Analiza szczątków okolicznej fauny prowadziła do wniosku, że człowiek z Piltdown legitymował się wiekiem dolnoplejstoceńskim lub plio-plejstoceńskim.
Było to nie lada odkrycie, umiejscawiające Anglię w ścisłej czołówce pod względem najstarszych odkrytych szczątków praczłowieka. I do tego dość znacząco "posuniętego" w ewolucji, ponieważ dotychczas znani Pithecanthropus oraz Homo neanderthalensis posiadali zdecydowanie bardziej prymitywną mózgoczaszkę. U Eoanthropus dawsoni ewidentnie szła ona już w kierunku czaszki ludzkiej.
Coś tu nie gra
Nie wszystkich jednak to przekonywało. Zdziwienie budziły przede wszystkim różnice pomiędzy budową czaszki i żuchwy. W obronę znalezisko wziął jednak specjalista w zakresie fizjologii mózgu, sir Grafton Elliot Smith. Jego zdaniem istota ta musiała mieć najbardziej małpoludzki mózg, jaki dotąd zarejestrowano. Do tego w 1915 roku Woodward poinformował, że na stanowisku nazwanym Piltdown II odkryto kolejne dwa fragmenty czaszki hominida, a także ząb trzonowy przypominający ludzki. Później stwierdzono, że należały do tego samego osobnika, co poprzednie znaleziska. W międzyczasie, w 1916 roku zmarł pierwotny odkrywca Charles Dawson.
Coś tu się jednak nie zgadzało. Z biegiem lat w różnych zakątkach świata znajdowano coraz ciekawsze szczątki: m.in. "człowieka pekińskiego" czy australopiteka. I tu pojawiał się problem: o ile zbieżność z budową żuchwy człowieka z Piltdown była zauważalna, o tyle wszystkie odkrywane czaszki miały niskie czoło i charakterystyczne wały nadczołowe. Jak więc eoantrop mógł w ten sposób wyewoluować?
Wszelkie kolejne znaleziska zgrabnie wskakiwały na swoje miejsce w liniach ewolucyjnych. Tylko Eoanthropus dawsoni jawił się jako anomalia. Wciąż znajdowali się naukowcy sugerujący, by wyodrębnić dla człowieka z Piltdown zupełnie nową gałąź ewolucji. Ba, amerykański antropolog Sherwood Washburn napisał wprost, że opracowując ewolucję ludzi, eoantropa po prostu opuścił, ponieważ ludzka ewolucja ma sens, jeśli nie próbuje się dodać do niej człowieka z Piltdown.
Strzeżcie się dociekliwych dentystów
Już w latach 20. niektórzy sugerowali najbardziej oczywiste wytłumaczenie tego paradoksu, ale wciąż wielu osobom nie mieściło się to w głowie. Pierwszym, który uparł się, że sprawie należy się bliżej przyjrzeć, był stomatolog Alvan Marston. W roku 1935 znalazł w Swanscombe inną czaszkę, która – wnioskując po odkrytych tam szczątkach zwierząt – mogła pochodzić ze środkowego plejstocenu. Jeżeli wyeliminowałby konkurencję w postaci człowieka z Piltdown, byłby to "najstarszy Anglik".
Zobacz także
Na okazję musiał poczekać kilkanaście lat, aż wynaleziono metodę fluorową. Kości z Piltdown zostały zbadane w roku 1949 przez Kennetha P. Oakley’a z British Museum. Wyniki analizy wskazywały, że mogły należeć do tego samego osobnika, aczkolwiek nieco młodszego. Oceniono bowiem, że mogą pochodzić sprzed 75000–125000 lat. Marston dopiął więc swego.
Ktoś zadał sobie wiele trudu…
Prawdziwa bomba wybuchła jednak dopiero w roku 1953, kiedy sprawą zajęli się antropolog z Oksfordu Joseph Sidney Weiner oraz sir Wilfrid Edward Le Gros Clark, który kierował Wydziałem Antropologii. Jak podają Michael A. Cremo i Richard L. Thompson: Weiner pokazał wówczas le Gros Clarkowi ząb szympansa, który wziął z muzealnej kolekcji, spiłował i następnie odpowiednio zabarwił. I to było to! Podobieństwo do zębów z Piltdown było wręcz uderzające. Postanowiono ponownie zbadać kości metodą fluorową, ale tym razem nowszymi technikami. Co istotne, w kościach ilość fluoru z biegiem czasu rośnie. Wyniki okazały się zaskakujące: zawartość pierwiastka w czaszce wyniosła 0,1%, natomiast w zębach jedyne 0,01%-0,04%. Wniosek mógł być tylko jeden. Potwierdzono go później badaniem metodą azotową.
Okazało się, że czaszka pochodzi tak naprawdę… ze średniowiecza (a dokładniej z XIV wieku). Szczęka należała zaś do orangutana z XV wieku. Zęby zostały spiłowane i odpowiednio dopasowane, aby nadać im odpowiedni wiek i wygląd. Same kości były przesiąknięte żelazem. Czaszka mogła pochodzić ze żwirowiska w Piltdown, w którym żelazo rzeczywiście było obecne. Ale mogło to również być skutkiem celowego zabarwienia.
Natomiast zabarwienie w przypadku szczęki było jedynie powierzchniowe. Co więcej, w czaszce stwierdzono obecność gipsu, którego w szczęce nie było w ogóle. I jeszcze jedna różnica – w pięciu pierwszych fragmentach stwierdzono obecność chromu, być może na skutek konserwacji dwuchromianem potasu. Późniejsze szczątki go nie zawierały. A co do szczęki: wszystko wskazywało na to, że została ona poddana procesowi barwienia przy użyciu żelaza i właśnie dwuchromianu potasu.
Zbrodnia doskonała?
Pojawiło się pytanie: kto dopuścił się tej perfidnej mistyfikacji? Badacze byli zdania, że musiał to być ktoś, kto dysponował odpowiednią wiedzą naukową. Dawson był amatorem. Czy wiedziałby, jak się do tego zabrać? Z drugiej strony to od niego wszystko się zaczęło, a po jego śmierci odkrycia w Piltdown nagle ustały. Zresztą przypisywano mu również inne archeologiczne żarty. Woodward? Uważano, że popełnił kilka "błędów w sztuce" przy rekonstrukcji, ale miał dostęp do wszystkich "dowodów zbrodni" i mógł pilnować, aby fałszerstwo nie zostało wykryte. A może Grafton Elliot Smith? Ponoć nie przepadał za Woodwardem, więc może chciał go "wrobić"?
Jak zauważają Michael A. Cremo i Richard L. Thompson: dowody "zostały tak przygotowane, by oparły się naukowym badaniom i by promowały ściśle określoną interpretację zapisu skalnego istot ludzkich". Kto więc chciał sfałszować ewolucję? Tego w odniesieniu do człowieka z Piltdown zapewne już się nie dowiemy. Szokujący jest natomiast inny wniosek tych autorów: W rzeczywistości nie możemy być pewni, czy w jednym z wielkich muzeów nie czeka na ujawnienie kolejne oszustwo w stylu Piltdown.
Bibliografia
- A. Abdank-Kozubski, Fałszerstwo z Piltdown a racjonalność nauki K. Poppera i socjologiczny redukcjonizm Szkoły Edynburskiej, "Studia Ecologiae et Bioethicae", nr 2/2004.
- R. Castleden, Wcielenia zła, Bellona, Warszawa 2008.
- M. A. Cremo, R. L. Thompson, Zakazana archeologia, Wydawnictwo PATRA, Wrocław 2004.
- B. Hałaczek, Mechanizm rozwoju paleoantropologii w świetle historii Człowieka z Piltdown, "Studia Philosophiae Christianae", nr 19/1983.