Prezes POLSA: Nie sprowadzajmy misji Ignis do pomidorówki i pierogów
Za nami lot Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Co o misji Ignis, jej komunikacji oraz roli Polskiej Agencji Kosmicznej sądzi szefowa POLSA - Marta Ewa Wachowicz?
Marcin Haber, Wirtualna Polska: Dlaczego Polska nadal nie ma Krajowego Programu Kosmicznego? Co w praktyce oznacza dla sektora jego brak?
Marta Ewa Wachowicz, prezes Polskiej Agencji Kosmicznej: To wszystko są naczynia połączone. Oczywiście możemy dyskutować o błędach ostatnich kilkunastu lat. Jestem w sektorze od dawna i mam swoją refleksję na ten temat. Mamy jednak świetny moment dla rozwoju branży w Polsce, więc trzeba zacząć toczyć szeroki dialog na temat kosmosu.
Nie będzie lepszego momentu niż zaraz po misji Sławosza.
Tak, Sławosz nam to umożliwił. Nie chodzi tutaj już tylko o to, co będzie po misji, tylko o włączenie go na poziomie intelektualnym w tę dyskusję o sektorze. Nie sprowadzajmy misji Ignis do pomidorówki i pierogów. Ja oczywiście rozumiem, czemu te tematy są poruszane i co Sławosz robił w telewizjach śniadaniowych. To też jest ważne, bo budzi społeczną ciekawość i nie należy tego lekceważyć ani piętnować. Jest jednak idealny moment włączenia go w nurt opowieści o tym, jaka Polska ma być. Rozmawiajmy o tym, jakim chcemy być krajem, z jakim przemysłem kosmicznym, z jakimi aspiracjami i ambicjami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Sławosz, Sławosz!". Polski astronauta powitany po wylądowaniu w Polsce
To jakim Pani zdaniem chcemy być krajem? Jakie powinniśmy mieć ambicje?
Moim zdaniem w tej chwili jest i wola rządu, zgoda społeczna, odpowiedni moment rozwoju technologii i polskich podmiotów związanych z sektorem na to, abyśmy zajęli jakąś niszę w Europie. Lider szeroko rozumianego bezpieczeństwa kosmicznego to jest coś, do czego powinniśmy aspirować.
To zaspokaja nasze ambicje i łączy większość wątków strategicznych. Ze względu na położenie i geopolitykę jesteśmy krajem, który musi szczególną uwagę zwracać na bezpieczeństwo. Są to hasła naszej prezydencji, premier również podkreślał to wielokrotnie. Jest zgoda społeczna na duże wydatki na obronność. Jest więc doskonały moment, aby podjąć dyskusję, jak w tej obronności i bezpieczeństwie uplasować kosmos.
Czy sektor kosmiczny może - trochę po cichu - zostać beneficjentem wzrostu wydatków na obronność?
Niekoniecznie po cichu. Jako kraj jesteśmy na tym poziomie dojrzałości, że możemy sobie powiedzieć, co dotyczy obronności, a co bezpieczeństwa samego w sobie. I downstream i upstream, czyli to, co obserwujemy z kosmosu i to, co tam wysyłamy, wpływa na nasze bezpieczeństwo. Dlatego powinniśmy o tym mówić nie po cichu, ale mieć to na sztandarach. Jest jeszcze drugi, może trochę nieoczywisty aspekt, czyli technologie dual-use (podwójnego zastosowania - przyp. red.), które również się do tego przyczyniają.
Dla ludzi jest już oczywiste, że obserwowanie Ziemi z kosmosu wpływa pozytywnie na życie obywateli. Mało kto wyobraża sobie już bowiem jeżdżenie samochodem bez nawigacji, która pokaże mu, jak uniknąć korków, czy dotrzeć do celu. To już jest tak oczywiste, że chyba nie warto tego powtarzać. Mniej oczywiste jednak jest to, że potrzebujemy zobrazowań w innym zakresie spektralnym. A my to robimy. Ministerstwo Obrony Narodowej ostatnio podpisało kontrakty na dostarczenie zobrazowania typu SAR (Synthetic Aperture Radar - sztuczna apertura - przyp. red.). To jest kolejny etap rozwoju. Będziemy patrzeć na Polskę i kraje sąsiednie z dużo większą szczegółowością. Te dane będą zupełnie innej jakości. Daje to dostęp do nowych informacji.
Przez lata powtarzano, że polskie firmy i instytucje są świetne w tworzeniu oprogramowania dla misji kosmicznych i przetwarzaniu danych przesyłanych na Ziemię. Czy to jest szczyt naszych ambicji?
Absolutnie nie. Zgadzam się, że jesteśmy świetni w tworzeniu software’u, wiemy, że za sukcesami wielu firm z sektora IT stoją polscy programiści. To nas bardzo cieszy, ale nie zgadzam się z tym, że to jest szczyt naszych ambicji. Od lat budujemy bowiem instrumenty kosmiczne. Jest to bardzo niszowe i specjalistyczne, ale też bardzo prestiżowe. Bariera wejścia na ten rynek jest gigantyczna. Centrum Badań Kosmicznych zaprojektowało, zbudowało, przetestowało i wysłało w kosmos już kilkadziesiąt instrumentów. W czołowych misjach europejskich, ale nie tylko, mamy obecne polskie elementy. To jest powód do dumy, ale też dowód, że potrafimy robić precyzyjną elektronikę czy optoelektronikę. Myślę więc, że podzespoły elektroniczne, czujniki i sensory, to może być nisza, w której Polska może sobie świetnie radzić.
Mamy oczywiście także większe ambicje, związane z platformami satelitarnymi czy małymi satelitami. Jak w każdym biznesie ważna jest jednak specjalizacja. Nie możemy rozwijać wszystkiego. Uważam, że nadal jest za mało polskich produktów na tym rynku. Nie podbijamy go żadnym oprogramowaniem czy poświęconym wyłącznie zastosowaniom kosmicznym rozwiązaniem.
Mamy na rynku przykłady firm, które odnoszą sukces i tworzą duże projekty w sektorze kosmicznym. Takie nazwy jak Creotech, ICEYE czy Scanway nie są już anonimowe.
Wymienił pan nasze perełki, które są powodem do dumy. To podmioty, które się bardzo szybko rozwinęły, znajdując sobie miejsce na rynku i są bardzo ważne również w aspekcie bezpieczeństwa dla sfery publicznej, bo realizują kontrakty rządowe.
Mamy jednak również bardzo dużych firm średnich rozmiarów, które zdobywają coraz szerszy segment rynku europejskiego. Patrząc przekrojowo, ten sektor rozrasta się wśród małych, średnich i dużych przedsiębiorstw. Można śmiało powiedzieć, że mamy tu do czynienia ze zrównoważonym rozwojem.
Pytałem o polskie firmy, bo sporo jest dyskusji o tym, czy my faktycznie odbieramy to, co Polska wpłaca do ESA w ramach składek. Czy nasz rynek jest na tyle dojrzały, aby tak duże środki absorbować? Czy to, że rynek jest w stanie te pieniądze spożytkować, można w ogóle nazwać wyznacznikiem dojrzałości branży?
To jest dobre pytanie, czy ten wskaźnik jest faktycznie miernikiem rozwoju rynku. Po części trzeba się z tym zgodzić. Chociażby dlatego, że jest niewiele innych wymiernych danych. Z samą przynależnością firm do sektora jest bowiem dużo komplikacji, chociażby przez kody PKD.
Pamiętajmy jednak, że to jest sprzężenie zwrotne. Firmy konsumują środki, więc jest na nie większe zapotrzebowanie, więc rządy krajów członkowskich zwiększają kontrybucję do ESA.
Myślę jednak, że im bardziej dojrzały jest sektor kosmiczny w danym kraju, tym rozsądniejsze jest, aby taki miernik stosować. My nadal jesteśmy jednak na etapie zaawansowanym początkowym. Nie da się tego oczywiście porównać z sytuacją z 2012 roku, ale wciąż jeszcze nie mamy jasnej strategii kosmicznej, do której firmy mogą się dostosować. To jest sektor, który wymaga czasu, wielkich nakładów i cierpliwości. Jeśli rząd wskaże kierunek, że np. inwestujemy w budowę satelitów, badania Ziemi albo jeszcze coś innego, to firmy i instytuty się do tego dostosują. Wtedy też konsumpcja środków jest większa, bo zapewniona jest stabilność i przewidywalność. Coś, co podmioty gospodarcze lubią i czego potrzebują.
Ostatnie lata są trudne do porównania. W czasie obowiązywania ram finansowych Europejskiej Agencji Kosmicznej, Polska zwiększyła składkę. Stało się to ku zaskoczeniu sektora i podmiotów gospodarczych. Nie wszyscy mieli się przygotować. To kwestia zatrudnienia ludzi, zbudowania linii produkcyjnych i testowych. Firmy powinny też myśleć o nowych konsorcjach, projektach, skalować się. Biorąc pod uwagę, że były zaskoczone, to poradziły sobie bardzo dobrze.
Patrząc na wykorzystanie tych środków, możemy obserwować, w jakich obszarach rozwój rynku kosmicznego idzie nam lepiej, a w których trochę wolniej. Trzeba rozumieć jednak specyfikę rynku. Wiadomo, że łatwiej jest robić aplikacje satelitarne, niż budować eksperymenty.
W Pani odpowiedzi wybrzmiewa to, od czego zaczęliśmy rozmowę - brak Krajowego Programu Kosmicznego i strategii rozwoju sektora kosmicznego.
Ta strategia właśnie się kształtuje. Krajowy Program Kosmiczny, to dokument ją wykonujący, więc to następny krok, na którym wolałabym się teraz nie koncentrować, bo to sprawa czysto operacyjna.
Natomiast faktycznie uważam, że musimy zdecydowanie przedefiniować Polską Strategię Kosmiczną do 2023 roku - bo taki jest jej oficjalny tytuł - bo ona nie wyznacza nam ambitnych celów i sprowadza się do większego wykorzystania danych satelitarnych i ogólnego rozwoju technologii.
Sama jej nazwa wskazuje, że warto by się było nad nią pochylić…
Dokładnie tak. Patrząc na obecną aktywność i inwestycje rządu, na wskazywanie kierunku bezpieczeństwa jako priorytetu, to myślę, że jesteśmy chwilę przed nazwaniem wielu pomysłów bardzo konkretnie, nałożeniem na nie ram naszych ambicji i spisaniem tego jako dokumentu. Mam wrażenie, że jesteśmy w momencie obserwowania, jak nowa strategia się wykuwa.
Liczący blisko 90 stron raport Najwyższej Izby Kontroli "Długa droga w kosmos" bardzo negatywnie ocenił działania polskich organów w kwestii implementacji strategii kosmicznej. Czy czuje Pani, że potrzebujemy większego zrozumienia sektora wśród polityków?
Ja mam taką perspektywę, że mamy już narzędzia do rozwoju tego rynku. Jest Polska Agencja Kosmiczna. Mam wrażenie, że dorośliśmy wreszcie do dyskusji o tym, jaka jest faktycznie jej rola. Czy ona ma być tylko małą agencją, wspierającą ministra nadzorującego, czy może faktycznie ma za zadanie harmonizować bardzo szerokie aktywności, które mamy w tej chwili w kraju? Czy ma być narzędziem wspierającym wszystkie resorty, czy służyć tylko wybranym? Mamy kilka strategicznych pytań, na które musimy sobie odpowiedzieć.
Nie będę się odnosić do krytyki Najwyższej Izby Kontroli, bo to jest bardziej dyskusja o tym, jak chcemy poukładać politykę kosmiczną. Ze względu na to, że w wielu ministerstwach są obszary, za które - w ramach polityki kosmicznej - minister odpowiada, mamy trudność decyzyjną i dodatkowe problemy wynikające z dużego rozproszenia.
Wnioski z raportu NIK są dość jednoznaczne - Polska nie ma pomysłu na rozwój sektora kosmicznego i działamy reakcyjnie.
Nie sposób się nie zgodzić. To prawda, że reagujemy na potrzeby czy zagrożenia. Pamiętajmy, że strategia i wytyczenie kierunków to jedno, ale to, kto ma ją realizować i ponosić odpowiedzialność, to zupełnie inna sprawa.
Obecnie to wszystko jest bardzo rozproszone między różne resorty, a w tym wszystkim jest agencja kosmiczna, która powinna pomagać, ale nie ma do tego narzędzi. W myśl ustawy Polska Agencja Kosmiczna ma czterech głównych interesariuszy. Powinna wspierać sektory naukowy, przemysłowy, administrację publiczną i siły zbrojne. Ale mamy tutaj problem agencji wykonawczej, która nie za bardzo posiada narzędzia do udzielania wsparcia.
Pomówmy o temacie numer jeden ostatnich tygodni, czyli pierwszej polskiej misji na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Jak Pani ocenia ten pierwszy etap misji Ignis?
Oceniam ją bardzo dobrze. Dużym sukcesem Polski jest to, że udało się przygotować i przeprowadzić na ISS aż 13 eksperymentów naukowych, a następnie Sławosz bezpiecznie wrócił na Ziemię. Z punktu widzenia lotu załogowego nie mogę nie wyrazić entuzjazmu. Aspekt technologiczno-naukowy też jest naszym sukcesem, również w negocjacjach z ESA, bo inne kraje nie starały się wysłać aż tylu eksperymentów. Ważny jest też aspekt edukacyjny. Powinniśmy być bardzo dumni z tego, że do polskich dzieci docierały transmisje Sławosza z ISS.
Czy opinia publiczna pozna wyniki eksperymentów, które polski astronauta przeprowadzał na orbicie?
Tak, przygotowujemy taki program, który pokaże konsekwencje tej misji. Eksperymenty były bardzo różne, dlatego część z nich jeszcze trwa, inną część trzeba przeanalizować. Nie możemy ich twórców ponaglać, tylko dlatego, że chcemy zrobić jakieś seminarium, czy imprezę podsumowującą.
Tam, gdzie jest to rozsądne i możliwe, będziemy chcieli pokazać opinii publicznej rezultaty. Tam, gdzie jest szansa na wdrożenia czy komercjalizację, tam twórcy będą mieli nasze wsparcie. Na pewno też chcemy, i to się wydarzy jesienią, podczas spotkań Sławosza ze studentami i dziećmi, aby przybliżać samych twórców eksperymentów. Pokazywać ich idee i koncepcje. To, jak te eksperymenty mogą zostać w przyszłości zastosowane w kosmosie czy na Ziemi. Chcemy po prostu mówić o badaniach kosmicznych.
A jak ocenia Pani komunikowanie tej misji już po zakończeniu jej pierwszej części?
Intensywnie przygotowujemy się do kosmicznych akcji edukacyjnych we wrześniu. Będą to liczne spotkania ze studentami i uczniami. Astronauta ma tu wsparcie zarówno agencji, jak i ministerstwa nadzorującego.
Możemy poznać chociaż część planu na jesień?
Plan jest już rozpisany, ale ponieważ dotyczy współpracy międzyresortowej i wymaga zgody na komunikację przez Europejską Agencję Kosmiczną, to prosimy o jeszcze chwilę cierpliwości. Zapewniam, że jest jest to niezwykle obfity program zajęć właściwie na całą jesień i zimę.
Jesienią odbywa się Rada Ministerialna Europejskiej Agencji Kosmicznej. Coraz częściej można usłyszeć plotki, że Polska może starać się o dołączenie Sławosza do korpusu astronautów ESA. Czy powinniśmy mieć takie ambicje?
Mogę powiedzieć o naszych ambicjach technologicznych. Dla mnie jasne i czytelne jest, że chcemy brać udział w misjach na Księżyc i Marsa czy tworzenia satelitów w ramach programu Resilience from space. To jest kierunek naszych ambicji i aspiracji, jako kraju, który chce rozwijać PKB poprzez wspieranie sektora kosmicznego.
Nie będę komentować przygotowań do Rady Ministerialnej, bo to zadanie ministra właściwego ds. gospodarki. Dopuszczam myśl, że rozważany jest również scenariusz lotów załogowych. Dla mnie to jest jednak bardziej wizja. Polska w tej chwili powinna się bardziej koncentrować na rozwoju twardych technologii i naszego potencjału w tworzeniu satelitów i systemów obronności. Liczę na naszego astronautę, który może być ambasadorem rozwoju technologii dual-use i wspieraniu zmiany kierunków myślenia przez ESA, czyli większego otwarcia na tematykę bezpieczeństwa.
Powiedziała Pani o Księżycu i Marsie. Skupmy się na naturalnym satelicie Ziemi. Czy Polska ma ambicję, aby mocno włączyć się w program Artemis? Czy będziemy wysyłać na Księżyc swoje urządzenia?
Widzimy potrzebę zaangażowania w eksplorację Księżyca, jak i Marsa. Chodzi tu o szukanie pierwiastków ziem rzadkich, technologie odzyskiwania wody, pozyskiwania tlenu, wydajne systemy zasilania. Jest mnóstwo wyzwań technologicznych ściśle związanych z uczestnictwem w misjach księżycowych. Technologicznie zarówno misje na Księżyc, jak i na Marsa to absolutnie nasze aspiracje. Jest to kontynuacja tego, co robimy od lat. Nasi naukowcy tworzą instrumenty, które temu służą. Mamy już bardzo duże portfolio takich projektów.
Stany Zjednoczone podczas poprzedniej kadencji prezydenta Donalda Trumpa stworzyły komponent wojsk kosmicznych, pokazując w ten sposób, jak ważnym obszarem działań wojskowych jest kosmos. Czy polskie Ministerstwo Obrony Narodowej również zdaje sobie z tego sprawę?
MON myśli o kosmosie bardzo poważnie. Z wielkim entuzjazmem obserwuję zmianę podejścia w tym zakresie. Wojsko chce inwestować i inwestuje w nowoczesne technologie, jak chociażby umowa z maja na satelitarny system rozpoznania mikroSAR (umowa MON z konsorcjum utworzonego przez firmę ICEYE oraz Wojskowe Zakłady Łączności Nr 1 - przyp. red.).
Działania są i bardzo profesjonalne, i pokazujące, że nasze siły zbrojne traktują tę przestrzeń kosmiczną jako i narzędzie do obrony, i zbierania informacji. Mnóstwo dzieje się w spółkach technologicznych Polskiej Grupy Zbrojeniowej i instytutach naukowych, ale z oczywistych względów nie możemy o tym mówić.
Jak Pani widzi rolę Polskiej Agencji Kosmicznej w najbliższych latach? Misja Ignis dała wam bardzo poważny argument do działania. Pytam nie tylko o to, co ustawowo jest obecnie możliwe, ale o wymarzony scenariusz.
Moim marzeniem jest potraktowanie kosmosu jako narzędzia realizacji polityki gospodarczej państwa. Chciałabym, aby agencja była w stanie pomagać wielu resortom w rozwiązywaniu fundamentalnych problemów. Dane satelitarne powinny być wykorzystywane w dużo większym stopniu, o czym mówimy zresztą od lat. Z naszym poziomem cyfryzacji i społecznej fascynacji technologiami, powinniśmy zrobić kolejny krok, aby urzędnicy wykorzystywali potęgę, którą dają dane satelitarne. To dotyczy wielu resortów, urzędów i samorządu. Tutaj agencja może zostać bardzo ważnym graczem.
Nikt, nawet przy zmieniających się opcjach politycznych, nie polemizuje też z tym, że POLSA powinna wspierać polskich przedsiębiorców, Myślę, że jest czas na nieco inne wsparcie, czyli wskazywanie systemowych kierunków rozwoju, aby dać przemysłowi i biznesowi czas na przygotowanie się i podążanie za wytycznymi rządowymi. Bardzo leży mi też na sercu poświęcenie więcej czasu i środków na badania i rozwój w naszym sektorze. Do tej pory było to mocno zaniedbane. Również tutaj widzę dużą rolę agencji.
Jak Pani zareagowała na krytykę, która pojawiła się w mediach po powrocie Sławosza do Polski?
Przyznaję, że oczekiwałabym od dziennikarzy skierowania reflektorów w nieco inną stronę i trochę ambitniejszych pytań. Mam wrażenie, że to była trochę samonapędzająca się maszyna. Gdy pytamy o rzeczy proste, łatwe i przyjemne, to otrzymujemy takie odpowiedzi. Wtedy aż korci, aby pociągnąć taką rozmowę dalej w formie przystającej do telewizji śniadaniowych. Natomiast do poważniejszych wywiadów wymagane jest dużo większe przygotowanie. Tak samo jak w dyskursie politycznym brakuje mi poważnych pytań i poważnych odpowiedzi, tak widzę to także w przypadku misji Ignis. Trzeba się z tym pogodzić, ale także trzeba próbować to zmienić.
Sławosz to bardzo mądry człowiek, świetnie przygotowany do bycia astronautą i do promowania nauki i technologii. Chętnie o tym opowie, ale nie ma na to szansy. Jeśli sprowadzamy dyskusję do pomidorówki i pierogów, to nie możemy pokazać jego mądrości, oceny i doświadczeń.
Może to też jest rola agencji? Aby takie rzeczy wyciągać i próbować je komunikować?
Faktycznie, agencja powinna dbać o to, aby ten przekaz był intelektualny i niósł dużą porcję wiedzy o kosmosie. Bardzo trudno jest mówić o rzeczach naukowych. Jako społeczeństwo ciągle się tego uczymy. Jeszcze wiele mamy tu do zrobienia.