Operacja PX. Japończycy planowali atak biologiczny na USA

Japońscy medycy z tajnej wojskowej Jednostki 731 uniknęli zasłużonej kary w zamian za przekazanie Amerykanom dokumentacji swoich nieludzkich eksperymentów. Jak na ironię, wcześniej te same badania miały posłużyć Cesarstwu do przeprowadzenia ataku biologicznego na Stany Zjednoczone.

Ofiara eksperymentów w Jednostce 731
Ofiara eksperymentów w Jednostce 731
Źródło zdjęć: © East News | Xinhua
Adam Gaafar

23.07.2021 19:59

"Nadchodzi nowa era. Nawet sama lekcja zwycięstwa niesie ze sobą głęboką troskę zarówno o nasze przyszłe bezpieczeństwo, jak i o przetrwanie cywilizacji. Destrukcyjność potencjału wojennego, poprzez stopniowe odkrycia naukowe, w rzeczywistości osiągnęła punkt, który rewiduje tradycyjne koncepcje wojny" – mówił amerykański generał Douglas MacArthur do zgromadzonych na pokładzie pancernika USS Missouri. Był 2 września 1945 roku. Na okręcie zakotwiczonym w Zatoce Tokijskiej trwała właśnie ceremonia bezwzględnej kapitulacji Japonii.

Mowie amerykańskiego dowódcy przysłuchiwała się w ciszy i skupieniu jedenastoosobowa delegacja pokonanego kraju. Tuż po godzinie 9 rano swój podpis na akcie kapitulacji złożył minister Mamoru Shigemitsu. Zaraz po nim dokument sygnował gen. Yoshijiro Umezu, szef sztabu armii. Ledwie pół roku wcześniej przegrywająca kolejne bitwy Japonia poddawać się nie zamierzała. Tuż przed upadkiem swojego europejskiego sojusznika, czyli III Rzeszy, Cesarstwo planowało sięgnąć po ostatni fortel – broń biologiczną.

Operacja o kryptonimie PX, znana też jako "Kwitnąca Wiśnia Nocą", była przygotowywana we współpracy z Jednostką 731 – tajnym ośrodkiem, w którym prowadzono okrutne eksperymenty na chińskich cywilach oraz jeńcach wojennych. Ostatecznie do inwazji nie doszło, mimo że – przynajmniej w teorii – była ona w zasięgu możliwości Japończyków. Tokio posiadało wówczas odpowiednie zaplecze naukowo-techniczne i miało szanse sprostać wielkiemu wyzwaniu logistycznemu, jakim było dotarcie do Zachodniego Wybrzeża USA.

Laboratorium zła

Będąca synonimem bestialskich eksperymentów jednostka wojskowa powstała na początku lat 30. Wzniesiono ją na terenie zajętej przez Japończyków Mandżurii – w chińskiej miejscowości Pingfang, położonej nieopodal Harbinu. Nazwy obiektu – Jednostka 731 – zaczęto używać w sierpniu 1941 r. Japończycy zbudowali też kilka podjednostek, m.in. w mieście Xinjing (obecnie Changchun), Nankinie i Pekinie.

W miejscowości Anda powstał poligon doświadczalny, gdzie produkowano i testowano bomby biologiczne (tzw. bomby porcelanowe). Prawdopodobnie oddział japońskiej jednostki znajdował się również w Syjamie (obecnej Tajlandii). Pracę wszystkich obiektów nadzorowało Laboratorium Badań Epidemiologicznych z siedzibą w Tokio.

Japończycy nie przejmowali się zbytnio protokołem genewskim, który zakazywał stosowania w działaniach wojennych broni biologicznej i chemicznej. Szef Jednostki 731, mikrobiolog Shirō Ishii, uważał wręcz, że jeśli jakaś broń została zabroniona, to musi to świadczyć o jej wysokiej skuteczności. Łącznie w latach 1932-1945 na okupowanych terenach Chin powstało ok. 60 obiektów, w których prowadzono badania nad groźnymi patogenami. Ich ofiarą padło co najmniej 270 tys. ludzi.

Do Jednostki 731 trafiali miejscowi cywile oraz jeńcy wojenni dostarczani przez Armię Kwantuńską. Japończycy zadbali o "względy bezpieczeństwa", które maksymalnie ograniczały więźniom możliwości ucieczki – ściany w celach miały na przykład od 30 do 40 cm grubości.

Postarano się również, by przetrzymywane tu osoby miały zapewnione odpowiednie warunki sanitarne i zbilansowaną dietę. Celem tej pozornej troski było utrzymanie więźniów w dobrym zdrowiu do czasu poddania ich badaniom. Chodziło o to, aby uzyskać jak najdokładniejsze wyniki, sprawdzając działanie groźnych patogenów na silnych organizmach.

Japoński "tartak"

W rzeczywistości więźniowie byli traktowani przez pracowników jednostki jak podludzie; pseudomedycy określali ich mianem maruta, oznaczającym po japońsku kłodę. Nazwa wiązała się z historią powstania kompleksu w Pingfang. Gdy miejscowi pytali o jego przeznaczenie, odpowiadano im, że Japończycy budują tartak. Jeden z medyków miał potem stwierdzić w prywatnej rozmowie, że kłodami drewna w tym tartaku będą ludzie.

Japończycy prowadzili okrutne eksperymenty na ludziach
Japończycy prowadzili okrutne eksperymenty na ludziach © East News | Xinhua

Eksperymenty przeprowadzano na żywych ludziach i bez znieczulenia, ponieważ Ishii uważał, że tylko w ten sposób można uzyskać rzetelne dane. Okrutny mikrobiolog chciał obserwować rozwój choroby w naturalnych warunkach oraz reakcję organizmu na ekstremalne temperatury.

Podczas otwarcia Jednostki 731 Ishii zwrócił się do podwładnych słowami: "Misją od Boga każdego medyka jest blokowanie choroby i jej eliminacja, lecz zadanie, nad którym będziemy tu pracować, jest całkowitą odwrotnością tej reguły".

Japończycy prowadzili na więźniach "badania" z wąglikiem, cholerą i dżumą. Wtłaczali im do żył czyste powietrze oraz różne substancje (m.in. zwierzęcy mocz) do nerek. Poddawali ich działaniu fosgenu i pierwiastków promieniotwórczych, a ciężarnym kobietom wycinali żywe płody. Szacuje się, że w wyniku tych brutalnych działań zginęło od 10 do 20 tys. ludzi. Średnia długość życia każdego nowo przybyłego więźnia nie przekraczała w ośrodku 10 dni.

Atak biologiczny na Amerykę

W obliczu zbliżającej się klęski Japończycy postanowili wykorzystać doświadczenia z mikrobami, wierząc, że mogą w ten sposób odwrócić losy wojny. Pierwsze pomysły dotyczące zastosowania broni biologicznej pojawiły się wraz ze spodziewaną inwazją aliantów na ważną japońską wyspę. Pracujący w pekińskim oddziale Ito Kageaki, który zajmował się hodowaniem pcheł przeznaczonych do roznoszenia dżumy, wspominał po latach o specjalnym szkoleniu w jego jednostce.

Jeden z oficerów powiedział wówczas, że "tego rodzaju taktyka (atak biologiczny – red.) dotychczas była zakazana, ale jeśli my ją zastosujemy, to przeciwko desantowi Amerykanów na Okinawę". Jeżeli dowództwo rzeczywiście brało pod uwagę przeprowadzenie takiego ataku, to mamy tutaj do czynienia z kolejnym przykładem zawziętości japońskich żołnierzy, którzy byli gotowi bronić swoich ziem nawet za cenę życia i zdrowia obywateli Cesarstwa.

Armia wysnuła też znacznie śmielszy plan – wspomnianą już Operację PX, zakładającą desant na terytorium wroga. Jej kryptonim pochodził od japońskiego kodu oznaczającego zainfekowane pchły. Pomysł, który wyszedł z kręgów marynarki wojennej, miał być swego rodzaju połączeniem nalotów z użyciem broni biologicznej (przeprowadzano je wcześniej "eksperymentalnie" na chińskie wsie i miasta) i ataków pilotów kamikadze. Zamiast lotników w inwazji wzięliby jednak udział – wedle pomysłu Ishii’ ego – zarażeni dżumą, tyfusem i cholerą żołnierze samobójcy. Ostatecznie dowództwo odrzuciło propozycję szefa Jednostki 731 i nie ujęło w Operacji PX desantu chorych piechurów.

Chociaż tuż po zakończeniu wojny zarys planu został przedstawiony Amerykanom przez gen. Yoshijirō Umezu, opinia publiczna usłyszała o nim po raz pierwszy dopiero w połowie sierpnia 1977 r. Stało się to za sprawą byłego komandora Eno Yoshio, który udzielił wywiadu japońskiej gazecie "Sankei".

Jak wspominał: "Planu nie wdrożono, ale mam poczucie, że już sam fakt, iż został on sformułowany, może spotkać się z niezrozumieniem ze strony społeczności międzynarodowej. Nie ujawniłem żadnego szczegółu nawet pracownikom archiwum historii wojennej Japońskiej Agencji Obrony i teraz też nie czuję się dobrze, mówiąc o tym. Ale wtedy Japonia sromotnie przegrywała i każdy sposób był dobry, by zwyciężyć".

Japoński okręt u wybrzeży USA

Co istotne, Operacja PX nie stanowiła jedynie teoretycznych rozważań nad wyimaginowaną "cudowną bronią". Japońska marynarka wojenna posiadała ogromne okręty dalekiego zasięgu I-400, nazywane "podwodnymi lotniskowcami". Każda z tych jednostek była w stanie przetransportować do trzech samolotów w wodoszczelnych przedziałach, znajdujących się na wysokości pokładu. Plan zakładał, że I-400 podpłynie do Zachodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych, po czym do akcji wkroczą samoloty rozsiewające groźne mikroby.

Japoński okręt I-400
Japoński okręt I-400© Wikimedia Commons | US Navy emploee

Według różnych źródeł okręt miał wyporność od 3530 do 6560 ton i osiągał prędkość nawodną 18 węzłów (ok. 33,3 km/h). Jego prędkość podwodna wynosiła natomiast 6,5 węzła (11,11 km/h). Dzięki zastosowaniu specjalnych rozwiązań silniki spalinowe mogły pracować nawet wtedy, gdy okręt pozostawał zanurzony.

Poruszając się z prędkością nawodną 16 węzłów I-400 dysponował zasięgiem 31 tys. mil morskich, którą w miarę potrzeb można było jeszcze zwiększyć. Oznaczało to, że okręt był w stanie bez problemu dotrzeć do USA, które dzieliła od wybrzeży macierzystych wysp japońskich odległość ok. 5477 mil morskich. Ze względu na obecność dużych sił alianckich na Pacyfiku jednostka musiałaby jednak odbyć większość trasy w zanurzeniu, co znacznie wydłużało czas podróży.

Generał przerwał przygotowania

Plan Operacji PX przedstawiono po raz pierwszy w grudniu 1944 r. Wszelkie rozmowy na ten temat odbywały się w specjalnym pomieszczeniu kwatery głównej Sztabu Generalnego marynarki wojennej, zlokalizowanej w tokijskiej dzielnicy Hibiya. Konsultacji w sprawie patogenów, których można by użyć w inwazji, udzielał naturalnie sam Ishii. Na potrzeby projektu szef Jednostki 731 został mianowany specjalnym doradcą pułkownika Hattoriego Takushiro, zajmującego się opracowywaniem desantu z ramienia japońskiej armii.

Operacja została finalnie zatwierdzona 26 marca 1945 r. Gdy wszystko było już gotowe, przygotowania do ataku przerwał nieoczekiwanie gen. Yoshijirō Umezu. Podejmując tę decyzję tłumaczył: "Jeśli dojdzie do wybuchu wojny biologicznej, jej skala przerośnie rozmiary konfliktu między Japonią a Ameryką; wywiąże się walka ludzkości z bakteriami, która nie będzie miała końca. Japonia narazi się na pogardę całego świata". Pomimo sprzeciwu oficerów pracujących nad tym projektem, armia przychyliła się do argumentów gen. Y. Umezu.

Jak na ironię, po wojnie wyniki badań Jednostki 731, które o mały włos nie przyczyniły się do wywołania armagedonu w Stanach Zjednoczonych, pozwoliły wielu japońskim medykom uniknąć zasłużonej kary. Jakby tego było mało, nietykalność zapewnili im sami Amerykanie, którzy - według osób zaznajomionych ze sprawą - mieli w zamian zażądać dokumentacji okrutnych eksperymentów. Sprawa spotkała się z potępieniem ze strony Sowietów. Nie należy się jednak łudzić, iż chodziło im wyłącznie o wymierzenie sprawiedliwości - Kreml obawiał się najpewniej, że dostęp do japońskich raportów zapewni Amerykanom przewagę w wyścigu technologicznym.

Za pewien paradoks można uznać fakt, że gen. Y. Umezu, który nie bez powodu został uznany za zbrodniarza wojennego, okazał się mieć w przypadku patogenów większe rozterki od tych, przeciwko którym planowano ich użyć. W ściśle tajnym raporcie, ujawnionym w 1947 r. przez szefa wywiadu amerykańskiej marynarki wojennej, pojawiło się znamienne stwierdzenie, iż należy wątpić, by "względy humanitarne zapobiegły kiedykolwiek wywołaniu epidemii przez człowieka".

***

Cytaty użyte w tekście pochodzą m.in. z książki Hal Gold, "Jednostka 731. Okrutne eksperymenty w japońskich laboratoriach wojskowych. Relacje świadków".

Źródło artykułu:WP Tech
broń biologicznazarazkinauka
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (175)